Ks. Wilhelm Recker SCJ
Przedmowa
Ojciec Dehon
… i modlitwa
… i Królestwo Serca Jezusowego
… i Najświętsza Eucharystia
… i życie zjednoczenia
… i jego dzieło
Rys statystyczny
Przypisy
„Zgromadzeniu
Księży Najświętszego Serca Jezusowego,
któremu zawdzięczam szczęście mojego życia”
Autor
Kto będzie czytał tę małą książeczkę, ten znajdzie w niej krótki opis życia Ojca Dehona, Założyciela Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Pana Jezusa. Związana jest ona z kilkoma głównymi tematami jego duchowości. Stąd tytuł: „Ojciec Dehon i (…)”. Zakończeniem każdego rozdziału są urywki cytowane z naszej Reguły Życia, które ilustrują jego treść. Część końcowa tej pracy zawiera zestawienie statystyczne i historyczne informacji, które przedstawiają stan Zgromadzenia Księży Sercanów.
Będę szczęśliwy jeśli okaże się, że po tylu latach Ojciec Dehon ma jeszcze coś do powiedzenia ludziom współczesnym.
Handrup, 15 lutego 1978 r.
w święto błogosł. Klaudiusza de la Colombière.
Ks. Wilhelm Recker SCJ
DOMINE, QUID ME VIS FACERE?
Panie, co chcesz abym czynił?
Kiedy w roku 1943, w setną rocznicę urodzin Założyciela Zgromadzenia Księży Sercanów, ukazały się „Extraits du Journal du Peré J. L. Dehon”, wówczas dla wielu stało się jasne co jest najważniejsze dla zrozumienia O. Dehona i jego Zgromadzenia. „Extraits” to są wypisy z jego „Dziennika”. Manuskrypt tegoż „Dziennika” (znajduje się w Archiwum Zgromadzenia w Rzymie) składa się z 60 zeszytów, z których jest 15 zeszytów czarnych dużego formatu i 45 szarych o mniejszym formacie. W czarnych zeszytach noszących tytuł „Notes sur l’histoire de ma vie” (z historii mojego życia), streścił O. Dehon – w roku 1886, na podstawie notatek i listów – swoje życie do tego właśnie roku (1843-1886). Od roku 1886 prowadził nadal swój dziennik, aż do swej śmierci (1886-1925).1)
O tych codziennych notatkach pisze on w roku 1915: „Codziennie robię notatki. Święty Ignacy czynił to przez trzydzieści lat. Przed jego śmiercią w znacznej części zostały zniszczone, gdyż traktowały o nadzwyczajnych i wspaniałych łaskach, których dostąpił, a które służyły jego chwale. Moje notatki mogą jedynie posłużyć na użytek historii Zgromadzenia. Pod koniec mego życia uczynię to, co podszepnie mi łaska”.2) Można to poczytać za szczęście, iż O. Dehon nie spalił u kresu życia swoich zeszytów. Wiele epizodów z historii Zgromadzenia pozostałoby nieznanych. Przede wszystkim doświadczamy czegoś, co tylko w ten sposób jest możliwe doświadczyć. Wejdźmy na moment w jego wnętrze. Tam już zaczyna się rozwijać nowy człowiek (Ef 2, 15), i posiada to – jak potem zobaczymy – nadzwyczajne znaczenie dla O. Dehona. Znaczące tu jest pewne miejsce w jego dzienniczku, które wywołuje wspomnienie jego pierwszej Komunii świętej. Chciał już przyjąć Komunię św. w wieku dziewięciu lat, lecz dopiero w uroczystość Zesłania Ducha Świętego, 4 czerwca 1854 roku, pozwolono mu na to. Miał wtedy jedenaście lat.
„Lekcje katechizmu były suche” – pisze. Jednocześnie przygotowanie, jakie dała mu matka, nadzwyczaj pobożna pani, stanowiło dla niego nieocenioną wartość. A dalej pisze: „Pojąłem, że chodziło tu o wielkie rzeczy. Przygotowałem się do nich dobrze i doznałem rzeczywiście mocnego działania łaski. Ceremonie odnowienia przyrzeczeń chrzcielnych, poświęcenie się Matce Bożej, stoją mi jeszcze żywo w pamięci. Przewodniczyłem odnowieniu przyrzeczeń chrzcielnych. Przypominam sobie pewien szczegół z tego dnia. Dobry doktor F., przyjaciel rodziny, przyszedł do naszego domu. W jego i mojej obecności oceniono, że dobrze przewodniczyłem modlitwie. Odczuwałem badawcze spojrzenie doktora, który obawiał się, że moja własna duma może zmącić czystość tego, tak wspaniałego, dnia. Sądził tak dlatego, że stać mnie było na więcej – stojąc na balkonie nie mógł mnie zrozumieć. Ale w tym dniu wzniosłem się ponad moją zarozumiałość. Nie byłem podatny na ludzką chwałę. Poczułem bardzo wyraźne dotknięcie łaski”.3)
To, co się teraz zaczęło, jest świadomym życiem nowego człowieka i będzie kontynuowane przez całe jego życie. Znamienne jest tutaj zdanie z rozdziału o jego chrzcie, w którym O. Dehon przyznaje się do pewnego rodzaju kultu wspomnienia swego chrztu. „Zostałem ochrzczony 24 marca (1843) w biednym kościele w La Capelle… Ten dzień 24 marca był świętem małego męczennika Symeona, ale przede wszystkim dzień pierwszych Nieszporów z uroczystości Zwiastowania Maryi”. Jest to pewien zwrot w myśleniu, który wyraża znaczenie dnia chrztu i szczęście, które jeszcze się potęguje poprzez głębokie złączenie myśli następnych zdań: „Byłem szczęśliwy mogąc później łączyć wspomnienie mego chrztu ze słowami Pana Jezusa”: «Ecce venio». To spotkanie obdarzyło mnie wielką ufnością. «Oto idę» Serca Jezusowego wsparło i pobłogosławiło moje wejście w życie chrześcijańskie. Pan Jezus z pewnością nie weźmie mi tego za złe jeśli dopatrywać się w tym będę gestu Opatrzności w kierunku mego obecnego powołania jako kapłana oddanego bez reszty Najświętszemu Sercu„. A dalej następuje opis kultywowania dnia chrztu. „Nadal pielęgnowałem wspomnienie mojego chrztu. W Kolegium z upodobaniem odnawiałem moje przyrzeczenia chrzcielne. W Rzymie szczęśliwym trafem wpadła mi w ręce piękna książka ćwiczeń świętej Gertrudy. Używałem jej do odnowienia we mnie łaski chrztu świętego. Za każdym razem, kiedy przyjeżdżałem na wakacje, odprawiałem pobożną pielgrzymkę do chrzcielnicy i ściskało mi się serce, kiedy musiałem skonstatować, iż stare urny w ołtarzu całkowicie zniknęły”.4)
Jeszcze w roku 1925, w roku swojej śmierci, gdy znów nadeszło (już po raz osiemdziesiąty drugi) wspomnienie dnia jego chrztu, pisał: „24 marca odnowiłem wraz ze św. Gertrudą wspomnienie mojego chrztu, aby odnowić jego łaski: egzorcyzmy, wyznanie wiary, poświęcenie się, namaszczenie, nowe życie, które symbolizuje biała szata”.5) To obrazuje jak bardzo Leon Dehon przejmował się znaczeniem tego dnia, o którym też w książeczce Eugena Waltera „O wspaniałościach chrztu” jest napisane: „Dzień ten jest ważniejszy niż Niedziela Biała; jest on ważniejszy od święceń kapłańskich, albo od profesji zakonnej! Wszystkie inne łaski można jedynie doskonalić, które zostały zapoczątkowane właśnie w tym dniu, w którym zesłana zostaje na nas łaska Bożego zmiłowania, gdzie sam Bóg wstępuje do naszego wnętrza i gdzie my zostajemy wprowadzeni w najbardziej zażyłe obcowanie trzech Osób Boskich”.6)
A dalej Walter donosi o podobnym przypadku czci chrztu św., jak to opisuje Bremond, autor historii pobożności we Francji po wojnach religijnych (od 1600 roku), jaki przeżył z jednym ze znanych mu księży: „Gdy go odwiedziłem pewnego dnia, przerwał nagle w środku rozpoczętej rozmowy, spojrzał na zegar i powiedział: «To jest godzina mojego chrztu, otrzymanego przed sześćdziesięciu cztery laty. Proszę pozwolić mi pójść do kaplicy. To ćwiczenie mnie wiele kosztuje, lecz nigdy go nie zaniedbałem»”.7) Zobaczymy później jakie znaczenie ma dla duchowości O. Dehona ten kult chrztu św., kiedy będziemy mówić o życiu zjednoczenia.
1 października 1855 roku Leon Dehon zaczął uczęszczać do Kolegium w Hazebroeck we francuskiej Flandrii. Ćwiczenia, które tam odprawiał, sprawiały za każdynm razem w jego duszy głęboki smutek. Myśl, aby zostać księdzem, powracała, i wkrótce bardzo się nasiliła. „Pierwsze wezwanie Boga jest ciemne. W pierwszym roku myśl o kapłaństwie nawiedzała mnie tylko niekiedy. W czasie rekolekcji na drugim roku zrobiłem mocne postanowienie. W noc Bożego Narodzenia 1856 roku stało się ono definitywną decyzją. Zadziwiające jest to, że od tamtej nocy moje postanowienie ani razu nie zostało poważnie zachwiane”.8) Jednak mogłoby to bardzo łatwo nastąpić. Otóż ze strony jego ojca rozpoczyna się twardy i długo utrzymujący się opór. O jego ojcu tak czytamy w „Dzienniku” Dehona: „W gimnazjum porzucił on praktyki życia chrześcijańskiego, lecz zachował szacunek i uznanie dla tego sposobu życia”.9)
Pod wrażeniem święceń kapłańskich swego syna, które przeżywał w Rzymie, ojciec powrócił do praktyk religijnych. Jednakże było to dopiero w 1868 roku. Teraz, w sierpniu 1859 roku, gdy Leon po świetnie zdanych egzaminach wracał z Hazebroeck i oznajmił rodzicom o pragnieniu zostania kapłanem, uderzyło to w nich jak błyskawica. Ojciec nie przyjmował do wiadomości tego planu Leona. „Prosiłem go aby mi pozwolił wstąpić do Saint Suplice (znane Seminarium Duchowne w Paryżu). Odpowiedział, że nigdy nie dopuści do tego”.10) Toteż Leon Dehon rozpoczął w Paryżu studia prawa i zakończył je w kwietniu 1864 roku, składając egzamin doktorski. „Po moim powrocie do La Capelle musiałem znów omawiać z moją rodziną wielkie problemy powołania. Nie było to łatwe. Ojciec przyrzekł mi kiedyś, że pozwoli mi na swobodną decyzję gdy zdam egzamin doktorski, lecz teraz, gdy do tego doszło, nie chciał się na to zgodzić”.11)
Na propozycję swego przyjaciela, Leona Palustre’a, który studiował archeologię, została zaplanowana podróż w świat. Ojciec się zgodził, gdyż miał nadzieję, że być może uda mu się odwieść swego syna od planu wstąpienia do seminarium. W sierpniu 1864 roku Leon Dehon rozpoczął tę podróż wraz ze swym przyjacielem Palustrem. Marszruta prowadziła przez Szwarcwald, Szwajcarię, Północne Włochy, Istrię, Dalmację, Albanię, Grecję, Egipt, Palestynę, Małą Azję, Konstantynopol, Węgry. Tam przyjaciele się rozdzielili. Leon powracał przez Rzym do La Capelle, dokąd znów przybył w końcu czerwca 1865 roku. Miał bowiem trzy miesiące wakacji. Znów rozpoczęły się dyskusje nad jego powołaniem i stały się one jeszcze twardsze. Dochodzi do przykrych scen rodzinnych: „Ojciec strasznie cierpiał z powodu mojej decyzji. Nie miał żadnego zrozumienia dla niej. Wszystkie jego marzenia runęły (…) Matka, na której pomoc liczyłem całkowicie, niespodziewanie zupełnie mnie opuściła. W swoim życiu osobistym była pobożna i pragnęła abym ja także był pobożny, ale kapłaństwo ją przerażało. Obawiała się, że będę potem stracony dla rodziny, a przede wszystkim dla niej samej. Musiałem opancerzyć swoje serce, aby odeprzeć skierowane przeciwko mnie ataki. Czasem byłem twardy dla moich rodziców, lecz musiałem być taki. Powiedziałem im, że jestem dorosły i chcę być wolny. Zapewnili mnie wreszcie, że pozwolą mi na wyjazd, ale sceny ze łzami często jeszcze miały miejsce”.12)
25 października 1865 roku Leon Dehon wstąpił do Francuskiego Seminarium Santa Chiara w Rzymie. „Stare, ciasne, wysokie wnętrza, smutne i ciemne. – Tak charakteryzuje Leon Dehon to seminarium. – Otrzymałem pokój na piątym czy szóstym piętrze, dokładnie tego nie wiem. Była to mansarda pokryta dachówką, położona nad kaplicą. Pokój był mały, ogołocony, a łóżko twarde. Ale cóż to szkodzi? Byłem szczęśliwy. Byłem w swoim żywiole i byłem szczęśliwy”.13)
Nie mógł tego wyraźniej powiedzieć. Słusznie myśli o tym ksiądz Dorresteijn: „Gdy się opisuje przejście Leona z Paryża do Rzymu, zmianę jego życia z turysty na seminarzystę, przejście z ruchliwego obcowania wśród ludzi różnego pokroju do życia skupionego i oderwanego od świata alumna – miałoby się ochotę mówić o jakimś nowym życiu. Jednak wyrażenie «nowe życie» byłoby trochę za mocne. Leon Dehon, ten wybraniec losu, który miał możność zakosztowania wszystkiego, czego prawy młodzieniec w tym wieku zakosztować może, nie dał się jednak unieść powabom świata. Prawdziwe jego życie tętniło we wnętrzu, w jego duszy. Spokojnie, ale nieustannie, rozrastał się w nim zarodek życia złożony w jego duszy przez chrzest św. Życie wewnętrzne uważał też od samego początku za swój właściwy ideał. I z tego punktu widziane życie w seminarium stanowiło jedyne środowisko o sprzyjającej atmosferze, która miała zapewnić Leonowi rozkwit jego właściwego życia wewnętrznego”.14)
Trzeba to było nazwać prawdziwym szczęściem, że kierownictwo Francuskiego Seminarium Świętej Klary spoczywało wtedy w rękach Księży Ducha Świętego. Ksiądz Freyd (zmarł w roku 1875) był rektorem seminarium i pod wpływem tego człowieka, którego Papież nazywał „un santo” – święty, dostał się młody Dehon. Ks. Freyd interweniował kilka razy, gdy ojciec Leona ciągle usiłował odsuwać moment święceń kapłańskich swego syna. Najpierw ojciec zakazał mu pokazywać się w stroju kleryka, gdy przebywał w domu na wakacjach. Początkowo sam Leon Dehon odwlekał przyjęcie święceń subdiakonatu ze względu na ojca. W obydwu przypadkach ks. Freyd po prostu ustalił terminy.
W grudniu 1886 roku otrzymał tonsurę i niższe święcenia, a następnie w grudniu roku 1867 przyjął święcenia subdiakonatu. Jednakże największy wpływ na młodego Dehona miał ks. Freyd jako spowiednik i ojciec duchowny (w Rzymie od 1865 do 1871 roku). Ks. Freyd dał Dehonowi odpis traktatów ks. Libermanna (Nawrócony Żyd, również członek Zgromadzenia Księży Ducha Świętego, zmarł w Paryżu w roku 1852, rozpoczęty został jego proces beatyfikacyjny) o modlitwie. Było to dla Leona wielkim odkryciem. Po stopniach modlitwy, które są tam opisane, został on wkrótce doprowadzony do stanu modlitwy, o której wspomina pewnego razu w jednej wzmiance swego „Dziennika”: Dążymy do kontemplacji jak uczył jej Bosseut, w której jesteśmy wierni w ćwiczeniu koncentracji i umartwienia. Co się mnie osobiście dotyczy, to mógłbym od swoich pierwszych lat seminaryjnych zachować te łaski, jeślibym im pozostawał wierny… Pewna, zbyt wielka aktywność, niedbalstwo lub słabość były winne temu, że je chwilowo utraciłem. Ale bezgraniczna dobroć Serca Jezusowego ciągle robiła wszystko, aby mnie do nich na powrót doprowadzić. Nie potrzebuję żadnej lektury, a także żadnego rozważania, ażeby iść do Serca Jezusowego z Maryją i moimi Patronami, ażeby potem ofiarować to Serce Trójcy Przenajświętszej jako Ofiarę. Są to akty, które stały się u mnie nawykiem. Lecz jakże bardzo teraz muszę wstydzić się, że nie zachowałem i regularnie nie przymnażałem pierwszych łask”.15)
Innym razem akcentuje zjednoczenie z Chrystusem jako istotę takiej modlitwy. „W tym miesiącu doznałem oświecenia. Polega ono na tym, iż wydaje mi się, że ćwiczenie zjednoczenia z naszym Panem jest wyróżniającym się spośród innych ćwiczeń i pomaga nam bardziej niż wszystkie inne ćwiczenia. Czyż to nie nasz Pan, jedyna przyczyna naszego powołania, naszego szczęścia i wszelkiego duchowego dobra? To jest polecenie, które dał mi ks. Freyd, a ja przez to otrzymałem wielkie łaski. Skoro tylko oddalałem się od niego, opadałem w dół. Zjednoczenie jest rzeczywiście łaską, i jest to ćwiczenie przez które chcę stać się świętym. Chcę je definitywnie podjąć. Niczego nie chcę czynić, jak tylko w zjednoczeniu z Jezusem, przez Jezusa i w Jezusie. «Cor Jesu, quid me vis facere?» - Serce Jezusa, co chcesz abym czynił? To powinno być teraz moją jedyną regułą życia”.16)
Nie zawsze mu się to udawało, ale zawsze na nowo do swego postanowienia powracał. „Jak łaskawy był dla mnie nasz Pan. Zwykle nie dopuszcza do ponownego zjednoczenia, kiedy się ten stan lekkomyślnie utraci. Ja osobiście trwałem w nim długo, chyba około 26 lat (od 1866 do 1892), po czym przeżyłem dwadzieścia lat życia, w którym dni dobre przemieszane były z dniami pełnymi nędzy. A potem powrócił dawny stan”.17)
Ten rodzaj modlitwy, który cechował teocentryzm wielkiej Szkoły Francuskiej, jest kluczem do duchowości O. Dehona. Jest to prawdziwa modlitwa w imię Jezusa (por. J 14, 3), rozumiana nie jako nazwanie w formalno-słownym sensie, jakby chodziło o szczególnie podkreśloną formułkę. Chodzi o rozmawianie z Bogiem, które wypływa z uprawnienia, siły i postawy moralnej Syna, który modlącego się włącza w swoją własną relację życiową do Ojca. Ta zaś wypełniona jest utkaną pomiędzy Nimi dwoma miłością, którą jest Duch Święty. Kiedy więc Syn wyjednywa modlącemu się człowiekowi przystęp do ojca, to spowija także Ojca i Syna jednoczącym „vinculum caritatis” (węzeł miłości), który Duch Święty rozciąga na modlącego się i udziela mu wewnętrznej osobowej siły Bożej miłości. Z tego na wskroś tajemniczego stanu rzeczy czerpie Apostoł Paweł wiedząc, iż ostatecznie tym, który błaga i prosi poprzez modlącego się, jest Duch Święty. „Gdy bowiem nie umiemy się modlić tak jak trzeba, sam Duch przyczynia się za nami w błaganiach, których nie można wyrazić słowami” (Rz 8, 26). Chrześcijańska modlitwa jest tutaj rozumiana jako wejście w krąg życia trynitarnego Boga; jako zmiana życia w Bogu i z Nim, co już nie jest lansowaniem modelu spotkania zewnętrznego, albo typem spotkania vis-a-vis. Modlący się nie zadzierzga tylko w ten spsób więzów z Bogiem: uzyskuje raczej udział w Jego duchowym bycie„.18)
Nadaje to modlitwie szczególny rodzaj siły. „Modlitwa jest tak samo rzeczywistą siłą jak siła przyciągania ziemskiego… Jest to szczególna moc świata, która może w widoczny sposób przezwyciężać tak zwane prawa natury” (Alexis Carrel). To nadaje ostateczną jasność i perspektywę; każda inna perspektywa jest fałszywa. Modlitwa jest sposobem wyjaśnienia tajemnicy człowieka i rzeczywistości. „W sytuacjach wobec których zawodzą najmądrzejsi, a najodważniejsi szukają drogi wyjścia, widzi się niekiedy kogoś, kto ze spokojem czyni to, co słuszne. Można polegać na tym, iż jest to człowiek, który się modli”.19)
Nasza Reguła Życia mówi:
„Uznajemy, że od wierności w modlitwie zależy wierność każdego z nas i naszych wspólnot (…). Chrystus zaprasza do niej swoich uczniów, a przede wszystkim swoich przyjaciół. Na to zaproszenie pragniemy odpowiedzieć (por. Łk 18, 1; Mt 26, 41)” (nr 76).
„Często słuchamy Słowa Bożego. Kontemplujemy miłość Chrystusa w tajemnicach Jego życia i w życiu ludzi; umocnieni naszym przylgnięciem do Niego, jednoczymy się z Jego oblacją dla zbawienia świata. W ten sposób możemy otrzymać «ducha mądrości i objawienia», aby odkryć i prawdziwie poznać Chrystusa Pana i nadzieję, jaką nam otwiera Jego wezwanie (Ef 1, 17-18)” (nr 77).
„Przyjmując Ducha Świętego, który modli się za nas i przychodzi z pomocą naszej słabości (por. Rz 8, 26 nn), chcemy w Synu wielbić i adorować Ojca, który każdego dnia dokonuje wśród nas dzieła zbawienia i zleca nam posługę pojednania (por. 2 Kor 5, 18).
„Modlitwa, pozwalając nam na postęp w «poznaniu» Jezusa, zacieśnia więzy naszego życia wspólnego i otwiera je stale na Jego misję” (nr 78).
ADVENIAT REGNUM TUUM!
Przyjdź Królestwo Twoje!
19 grudnia 1868 roku Leon Dehon został wyświęcony na kapłana. Było to rezultatem ponownej interwencji ks. Freyda. Święcenia kapłańskie powinny się właściwie odbyć w czerwcu 1869 roku. Ale wtedy rodzice Leona nie mogliby w tej uroczystości uczestniczyć. Podczas spędzania ostatnich wakacji w ojczyźnie, udało się Leonowi namówić rodziców, aby pojechali z nim do Rzymu. 22 października 1868 roku wyjechali z La Capelle, po drodze odwiedzili między innymi Loretto i 3 listopada przybyli do Rzymu. Rodzice chcieli pozostać tu przez kilka miesięcy – do lutego 1869 roku. Jeśliby święcenia kapłańskie miały miejsce dopiero w czerwcu, jak to pierwotnie było zaplanowane, rodziców Leona nie byłoby już wtedy w Rzymie, i nie mogliby tym samym wziąć udziału w uroczystości, w której ich syn otrzyma święcenia. I tu ks. Freyd wpadł na szczęśliwy pomysł, a mianowicie by przyśpieszyć święcenia kapłańskie i podzielił się tym planem z rodzicami Leona. Matka była zachwycona, ojciec, zwlekając, zaaprobował tylko propozycję. Ale później realizacja planu miała prawie wzruszający przebieg: „Na 15 listopada moi rodzice i ja mieliśmy wyznaczoną audiencję u Papieża. Ułożyłem pisemną prośbę i przeżyłem triumf łaski: mój ojciec, który tak długo był wrogiem mojego powołania, osobiście wręczył Papieżowi prośbę, która musiała być zatwierdzona, ponieważ musiałbym być wyświęcony jeszcze przed zakończeniem studiów teologicznych. Pius XI przyjął pismo i powiedział tylko, że da je kardynałowi wikariuszowi. Tym samym – wiedziałem to – sprawa była załatwiona”.20)
Święcenia miały miejsce w Bazylice Loretańskiej. „Świętość Bazyliki Loretańskiej stanowi doprawdy nadzwyczajną oprawę dla udzielenia święceń kapłańskich. Tutaj, na tych płytach począwszy od Konstantyna, tysiące biskupów i setki tysięcy kapłanów otrzymywali swe święcenia i to bardzo często z rąk samego następcy św. Piotra (…) Było nas dwustu kandydatów do przyjęcia święceń kapłańskich: zakonników i kleru diecezjalnego ze wszystkich narodów, w rozmaitych strojach. Synowie św. Benedykta, Franciszka, Dominika, z dwudziestu innych rodzin zakonnych; Włochów, Francuzów, Anglików, Niemców, Hiszpanów, misjonarzy propagandy wyznaczonych dla Orientu, Afryki, Indii, Oceanii (…). Moi rodzice klęczeli za mną. Nie mogli się powstrzymać od łez. Ojciec mój nie mógł nic jeść przez cały dzień (…) Po święceniach szedłem aby zdjąć szaty liturgiczne. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem moją matkę klęczącą przede mną na kolanach, oczekującą na moje błogosławieństwo. Tego już było za wiele, szlochałem ze wzruszenia i wróciłem do seminarium z ojcem i matką. Byłem wyczerpany.
Mój ojciec został całkowicie zdobyty, przyrzekł przyjąć Komunię św. Nazajutrz podczas mojej pierwszej Mszy św., i poszedł do spowiedzi do dobrego monsignore Levela, świętego kapłana nawróconego z judaizmu. W następnych latach ojciec mój nigdy nie mówił o ks. Levelu bez wielkiego wzruszenia i wielkiej dla niego wdzięczności”.21)
Podczas letnich wakacji, 19 lipca, Leon Dehon odprawił swoje prymicje w rodzinnym La Capelle. Jego zdrowie nie było wtedy najlepsze. Niektóre litościwe dusze myślały: Monsieur l’abbé nie odprawi zbyt wielu Mszy. Monsieur l’abbé osiągnął błogosławiony wiek 82 lat! W jesieni Leon Dehon powrócił z powrotem do Rzymu. Tam Papież Pius IX bullą „Aeterni patris” zapowiedział Sobór Watykański I, trwający od 29 czerwca 1868 do 8 grudnia 1869 roku. Do obsługi tegoż Soboru przygotowano z rozmaitych rzymskich seminariów 24 stenografów, wśród których znalazł się także Leon Dehon. Sesje Soboru odbywały się w prawym transepcie Katedry Św. Piotra, gdzie znajdowały się miejsca dla więcej niż siedmiuset uprawnionych do głosowania uczestników Soboru. Leon Dehon bardzo żywo przedstawiał swoje czynności stenografa w swoim „Dzienniku”.22)
18 lipca 1870 roku został ogłoszony dogmat o nieomylności Papieża (Wśród błyskawic i grzmotów, bo szalała straszna burza. Wynik głosowania: 535 głosów „za”, 2 „przeciw”, 55 biskupów wyjechało.), a 19 lipca 1870 roku Francja wypowiedziała wojnę Niemcom. 20 września tegoż roku Sobór został odroczony. Leon Dehon ukończył swoje studia składając egzamin doktorski z prawa.
1 sierpnia 1871 roku czterokrotny doktor powrócił przez Asyż z powrotem do Francji. Poprosił swojego biskupa Thibaudiera z Soissons o zwolnienie, ponieważ chciałby zostać zakonnikiem. Myśl o klasztorze już wcześniej często go absorbowała, lecz jak bardzo była ona niepewna, można stwierdzić, jeśli się jeszcze raz wyliczy jakie miał plany Leon Dehon od czasu swoich swięceń kapłańskich:
- założenie katolickiego uniwersytetu w Nimes, razem z Asumpcjonistami;
- założenie kongregacji studiów w Rzymie, której członkowie związani czterema ślubami, rozpowszechnialiby całą rzymską doktrynę, także tę niezdefiniowaną;
- plan, aby pracować w Katolickim Uniwersytecie w Loewen;
- plan współdziałania przy zakładaniu uniwersytetu w Nimes.
Ten ostatni plan był jeszcze najbardziej posunięty. Tu jednak ks. Freyd dał z Rzymu radę, aby poczekać do uzyskania w tym względzie większej jasności. 3 października 1871 roku znów oddał się do dyspozycji biskupowi i – dokładnie miesiąc później – otrzymał nominację na wikariusza w bazylice w Saint Quentin. Potem następuje w jego życiu okres działalności społecznej wśród robotników zakładów włókienniczych miasta, która w pewnej mierze była pracą przełomową i długo jeszcze była kontynuowana. W roku 1900 ukazał się na przykład 293 stronicowy tom pt. „La rénovation sociale chrétienne”, zawierający konferencje, które wygłosił Dehon w Rzymie na przestrzeni lat 1897-1900. Także inne jego książki są wyszczególnione w „Calendarium Dehonianum”.
U ks. Dorresteijna znajdujemy krótkie podsumowanie okresu działalności społecznej O. Dehona. Dorresteijn pisze: „Encyklikę «Rerum novarum» można przyjąć jako centrum i idealny punkt wyjścia dla działalności społecznej ks. Dehona, aczkolwiek ks. Dehon pracował społecznie już prawie 20 lat, kiedy ukazała się ta encyklika (15 maja 1891 rok). W grudniu 1891 roku zebrała się po raz pierwszy w diecezji Soissons Społeczna Komisja Studiów, której przewodniczącym został pół roku później ks. Dehon. Pod jego przewodnictwem powstał znakomity «Manuel social chrétien», podręcznik który stanowił komentarz do encykliki «Rerum novarum». Na niezliczonych Kongresach propagował on idee zawarte w tym podręczniku. Czynił to w duchu chrześcijańskiej demokracji, chrześcijańskiego ruchu robotniczego. Nie występował przy tym jako przywódca związkowy, lecz bardziej jako kierownik kierowników. Jego działalność ukierunkowana była na duchowieństwo i elity laickie, na Trzeci Zakon”.23)
Kilka słów do trzech miejsc w tym krótkim sprawozdaniu może uzmysłowić jak wielki wpływ musiał posiadać ks. Dehon, że to właśnie od niego wyszła społeczna odnowa. Najpierw jest to sławny „Społeczno-chrześcijański podręcznik”. „Ten podręcznik poskutkował tak jak uderzenie pioruna i następujący po nim długi letni deszcz” – pisze znów ks. Dorresteijn. „Ks. Dehon został w rozmaitych tonach okrzyknięty jako socjalista, ale o wiele głośniej dźwięczały ze wszystkich stron pochwały. We Francji podręcznik ten doczekał się pięciu wydań. Giuseppe Toniolo (sławny socjolog, profesor ekonomii społecznej w Królewskim Uniwersytecie w Pizie), polecił przetłumaczyć go na język włoski. Podręcznik ten ukazał się następnie w języku węgierskim, hiszpańskim i arabskim. Był omawiany we włoskich seminariach, a msgr Doutreloux, znany biskup – społecznik z Lüttich, rozesłał go swoim duchownym. «Stał się on w mgnieniu oka klasycznym podręcznikiem dla tych wszystkich, którzy w ślad za Leonem XIII potrafili podjąć działalność społeczną» - mówi Prélot. «Tych, którzy tej książce pomiędzy rokiem 1895 a 1910 zawdzięczali swoje wykształcenie, był legion»”.24)
Jego działalność skierowana była na duchowieństwo. Typowe dla tej działalności są Dni Seminarzystów i kursy seminarzystów, a także kursy dla księży w Val-de-Bois. W tej miejscowości Leon Harmel posiadał fabrykę (przędzalnię). O. Dehon znał się z Harmelem od 1872 roku i został jego przyjacielem i duchowym doradcą. Leon Harmel żywił nadzwyczajną cześć dla Serca Jezusowego i prowadził chrześcijańskie życie. Jego proces beatyfikacyjny został już rozpoczęty. Leon Harmel chciał urzeczywistnić słowa O. Dehona: „Chcieć pozbyć się przemysłu to śmieszna utopia. Musimy chrystianizować fabryki”. Harmel, wielki przyjaciel O. Dehona, wyraził się podobnie: „Musimy ochrzcić maszyny”.
Teraz w Val-de-Bois odbywały się wspomniane zebrania dla seminarzystów i księży. Dni Seminarzystów polegały na tym, że klerycy, na zaproszenie Leona Harmela, mogli w czasie wakacji odbywać praktyki w fabryce w Val-de-Bois. W roku 1888 doszło do tego, że odbywające się kursy trwały zazwyczaj przez tydzień. O tych kursach pisze ks. Haas: „Każdego ranka po Mszy św. ks. Dehon miał wykład z podsumowującą dyskusją na temat apostolatu (…). W południe wszyscy uczestnicy kursu zapraszani byli do stołu Leona Harmela. Podczas posiłku czytano na głos z książki o zagadnieniach społecznych. Potem następowała wymiana zdań. Po południu są – podobnie jak rano – dwa posiedzenia z małą przerwą przewidzianą na prywatną modlitwę. Kolacja jest znów wspólna z rodziną Harmel. Potem gawędzi się na świeżym powietrzu, albo spędza się wieczór razem z robotnikami w Domu Związkowym”.25)
„Z początku pojawiło się około 30 uczestników kursu. Tych można było jeszcze w Domu Związkowym fabryki zakwaterować. Ale coraz więcej napływało zgłoszeń ze wszystkich diecezji. Dla przełożonych seminariów wydawało się to ważnym, aby posyłać tylko elity. Jednak i tak liczba biorących udział doszła do stu. Prości robotnicy fabryczni poczytali sobie za punkt honoru zaprosić do swych skromnych domów kleryków na nocleg (…). Ks. Dehon, który sam pochodził z arystokratycznych kręgów, był dla robotników najlepszym wzorem w prostocie swojego bycia i w naturalności swojego działania. Nie przegapiał wielkich imprez i otrzymał wkrótce coś jakby rolę najwyższego kierownictwa. Powszechnie nazywano go „très bon Père”.26) W Zgromadzeniu we Francji tytuł ten pozostał przy Ojcu Dehonie.
Seminarzyści, jako późniejsi księża, wyrażali życzenie kontynuowania tego kształcenia społecznego. Tak dochodziły również do skutku konferencje kapłańskie w Val-de-Bois, wśród których najbardziej wyróżniającymi się były te z roku 1895. Napływ chętnych był tak wielki, że musiano się przenieść z Val-de-Bois do Saint Quentin, gdzie O. Dehon oddał im do dyspozycji Kolegium Świętego Jana. Dwustu księży z trzydziestu diecezji brało w nich udział.
Wreszcie krótka charakterystyka mówcy na Kongresie. Georges Goyan, znany francuski historyk Kościoła, jeszcze w roku 1932 pisał o mówcy Dehonie: „Słyszę go jeszcze, jak wyjaśnia naukę Ojca świętego i wyciąga z niej wnioski. Był imponujący w swej postaci, mocny w swojej teologii, ale kiedy zaczął mówić, na jego twarzy pojawił się odblask jego wewnętrznej miłości do dusz; miłości, którą on wzbudzał i odnawiał każdego dnia w kontemplacji miłości Jezusa. W swoim społecznym apostolacie był on przede wszystkim uczniem Serca Jezusowego”.27)
Podczas swych wikariuszowskich lat w Saint Quentin nadal prowadził wewnętrzne poszukiwania. Ks. Dorresteijn pisze podsumowując ten odcinek jego życia: „Ogólnie biorąc ks. Dehon okazale zadebiutował w Saint Quentin. Jego gorliwość apostolska ujęła szczególnie nowego biskupa, męża o niespożytej energii, będącego w sile wieku, który zamianował ks. Dehona jeszcze w pierwszym pięcioleciu jego kapłaństwa kanonikiem. Co działo się tymczasem w duszy ks. Dehona? «Mój Boże! – jakże mi smutno gdy widzę jak jesteś ciągle obrażany, i że nie mogę temu przeszkodzić! – pisze 16 grudnia 1873 roku w swym dzienniku. – Pragnę we wszystkim spełniać Twoją świętą wolę. Pragnę uczynić wszystko, co w mojej mocy, by Ci wynagrodzić zniewagi, jakie Cię spotykają».
W swych «Souvenirs» tj. broszurce napisanej do «synów duchowych» z okazji rozpoczęcia siedemdziesiątego roku życia, pisze, że zawsze pragnął zostać zakonnikiem, ale że nigdy nie mógł się zdecydować na ostateczny wybór. «Rozglądałem się tylko stale i starałem się być cierpliwym. Byłem przepełniony miłością do Serca Jezusa i pragnieniem wynagrodzenia. Tymczasem zaś poświęciłem się całkowicie dziełu w Saint Quentin. Dzieło to wiązało mnie coraz silniej i coraz trudniej było mi oderwać się od niego»”.28)
Pewien zwrot w tej permanentnej niepewności spowodowało Kolegium Świętego Jana. Wraz z nim zostało zapoczątkowane założenie nowego zgromadzenia. „W końcu postawiłem sobie pytanie, czy nie jest wolą Opatrzności, aby podjąć coś samemu. Rozmawiałem o tym z naszym dobrym biskupem Thibaudierem. Ten zastanowił się i wreszcie odpowiedział: «Ksiądz pragnie założyć stowarzyszenie kapłańskie, ja chętnie widziałbym Kolegium w Saint Quentin. Mógłby ksiądz zacząć zakładać Stowarzyszenie w formie Kolegium»”.29) Biskup dał mu 14 lipca 1877 roku pisemne polecenie, aby rozpoczął realizację tego planu. Jeszcze tego samego dnia Leon Dehon kupił dom Lecomte’a na rue Richelieu. Podczas rekolekcji, które odprawił przygotowując się do odbycia nowicjatu, napisał w dniach od 16 do 31 lipca 1877 roku Konstytucje, i z dniem 16 lipca 1877 roku rozpoczął także swój nowicjat.30)
8 września 1877 roku wprowadził się do domu, który zakupił. Dom ten otrzymał nazwę: „Institution St. Jean” – Kolegium Św. Jana. Na początku odbywania nowicjatu Leon Dehon przyjął imię: Ojciec Jan od Serca Jezusowego. Złożenie tego zakonnego imienia: Jan – Serce Jezusa, daje okazję do późniejszego przedstawienia tego, co Leon Dehon rozumie pod pojęciem Królestwa Serca Jezusowego. Na razie musimy opisać w kilku pociągnięciach początkowe stadium Zgromadzenia.
28 czerwca, w uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa, roku 1878, Leon Dehon złożył pierwsze śluby. „Oddałem się bez zastrzeżeń Sercu Jezusowemu. Dla mnie były to już śluby wieczyste”.31) Do tego dołączył jeszcze, jakby nie dosyć jeszcze czynił, wyraźny pakt miłości. Po jego śmierci znaleziono tekst tego paktu, a na kopercie widniała błagalna prośba: „Amicitiam tuam pretiosam pauperculo tuo discipulo reddere non dedigneris. Fiat! Fiat! 28.6.1878”. (Przyjaźni Twej cennej biednemu Twemu uczniowi racz nie odmawiać.) Była to jedyna prośba tego dnia. Wszystko inne było oddaniem, szczerym oddaniem. Do tego Leon Dehon, po złożeniu swoich własnych ślubów publicznych, dołożył także jeszcze prywatny ślub żertwy.
Rozpoczęło się powolne wzrastanie. Pierwszy klasztor został założony: „Dom Serca Jezusowego”. 14 września 1878 roku wprowadzono się tam. Jest to kolebka naszego Zgromadzenia, dom macierzysty. Zostają przyjęci pierwsi nowicjusze. W roku 1879 dom ten liczy 14 mieszkańców: dwóch księży, jeden subdiakom, jeden kleryk z niższymi święceniami, brat świecki, pierwsi fratres.32) O tym pierwszym roku pisze jeden z najstarszych ocjów w swoim liście: „Co do początków Zgromadzenia to myślę, że nie można sprawy idealizować. Było wiele wielkości i piękna, przede wszystkim w nowicjacie, ale nie wszystko było doskonałe”.33) Tym samym napomknął o rzeczach, które prowadziły do kasaty Zgromadzenia. Impuls do tego wyszedł od ks. Tadeusza Captiera. Był on nauczycielem, następnie wstąpił jako brat w 1869 roku do Zgromadzenia Misjonarzy Najświętszego Serca i tam nadal wykonywał swoją nauczycielską profesję. W 1874 roku w zagadkowych okolicznościach przyjął wszystkie święcenia w ciągu jednego tygodnia, a kiedy w kilka lat później został zmuszony do opuszczenia swego Zgromadzenia, przyjął go w 1879 roku O. Dehon. Z racji złożenia egzaminu nauczycielskiego został pierwszym dyrektorem St. Clemens w Fayet, kilka kilometrów na północ od Saint Quentin, pierwszej szkoły misyjnej Oblatów Serca Jezusowego – tak bowiem na początku nazywali się członkowie naszego Zgromadzenia.
Ks. Captier przejawiał przesadną pobożność, która nie była wolna od psychopatycznych skłonności. Twierdził, że miał objawienia za pośrednictwem aniołów, którzy mu się ukazywali. O. Dehon bardzo szybko odczuł dziwactwa religijne tego mężczyzny i nazwał je urojeniami i dziełami diabła. Pomimo tego bardzo zaszkodziły one Założycielowi, gdyż notatki siostry Marii od Świętego Ignacego zostały później w Rzymie przedstawione jako tak zwane objawienia ekscentrycznego księdza Captiera. Siostra Maria należała do Zgromadzenia Służebnic Serca Jezusowego i była obdarzona mistycznymi łaskami. Ponieważ zapatrywania, jakie miał O. Dehon co do oddawania czci Sercu Jezusowemu w wielu punktach były zgodne z tym, co uważała obdarzona tak mistycznymi łaskami siostra, dlatego wiele z tego znalazło się w powstających tekstach, które O. Dehon ułożył dla Konstytucji, Reguł i modlitw. Kompetentny biskup Thibaudier obserwował z troską te przesadne, lub co najmniej niezdrowe rzeczy, które się pojawiły w szkole anielskiej (école angélique) w Fayet i zwrócił się w zaufaniu do arcybiskupa Reims. Stopniowo zbiorą się tego obszerne akta. Wreszcie bp Thibaudier otrzymał polecenie, aby przesłał wszystkie akta do Rzymu, a więc także i pisma s. Marii od Św. Ignacego, oraz dziwne notatki księdza Captiera. We wrześniu 1883 roku O. Dehon został wezwany do Rzymu; treść i przebieg tych przesłuchań nie dotarła do publicznej wiadomości. Lecz mocą dekretru z 3 maja 1883 roku Święte Oficjum dokonało kasaty młodego Zgromadzenia. O. Dehon otrzymał ten dekret kasacyjny 8 grudnia 1883 roku.34) Leon Dehon pisze o tym następująco w swym „Dzienniku”: „3 grudnia 1883 roku! Rok consummatum est (wykonało się), straszliwy rok. Ileż udręk, ileż utrapień! Opuściłem wszystko, oderwałem się od wszystkiego; wszystko złożyłem w ofierze aby założyć Dzieło wynagrodzenia względem Boskiego śerca, rzeczywiście wszystko: moją karierę, wiele przyjaźni, nadzieje i pokój mojej rodziny. Wydawało się, że Bóg przyjął moją ofiarę, udzielając mi wielu łask, a także formalnej zachęty, oraz przekazując mi swoje słowo – tak mi się wydawało. Znalazłem poparcie u moich kierowników duchowych, ludzi wybitnych, i u wielu dusz świętych (Don Bosco). A teraz Kościół wszystko to postawił pod znakiem zapytania. Wezwano mnie do Świętego Oficjum (najstarsza i najwyższa rangą kongregacja kardynalska, istniejąca od 1542 roku, obecnie Kongregacja kardynalska Nauki Wiary). Pozostała mi obawa o rozwiązanie Zgromadzenia. Po miesiącach pełnych oczekiwania przyszedł wyrok śmierci. Pozostawaliśmy w grobie nie trzy dni, lecz trzy miesiące. Potem przyszło małe zmartwychwstanie, Betlejem. Ale przez cały rok jak echo wyroku śmierci dźwięczało to, rozbrzmiewające każdego dnia: zdumienie i zniechęcenie wokół mnie, pewien rodzaj rozczarowania jak u uczniów idących do Emmaus (…) Ten wyrok śmierci otrzymałem w najpiękniejsze święto – 8 grudnia. Zostałem powalony na ziemię i zdruzgotany. A zatem łudziłem się. Co powinienem czynić? To, co mi pozostało, to Kolegium Św. Jana. (Była to jego osobista własność. Wydał na nie w ciagu tych lat 800 000 franków.)35) Ale nie tam mnie ciągnęło, to nie było moje powołanie (…) Bóg wie jak cierpiałem podczas tych dni śmierci. Bez szczególnej łaski postradałbym rozum, czy życie”.36)
Wzruszający jest list do biskupa Thibaudiera: „Wiadomo Waszej Ekscelencji, że założyłem Zgromadzenie Oblatów Najświętszego Serca tylko w tym celu, aby wypełnić wolę Bożą i przyczynić się do Jego chwały (…) Mój plan przedłożyłem Waszej Ekscelencji (…) Akceptacja Waszej Ekscelencji była dla mnie słowem Boga (…) A teraz Zbawiciel żąda, abym zburzył to, co kazał mi zbudować. Nie mogę ani przez chwilę mieć przeciwnych myśli, ponieważ byłoby to ze wszech miar rzeczą nierozumną. Mogę tylko wypowiedzieć: Fiat! Ekscelencja wie dobrze jak to jest bolesne. Śmierć byłaby czymś stokroć lżejszym. Wszystko jest zrujnowane i zniszczone: honor, włożone finanse, nadzieja i coś więcej, czego nie jestem w stanie wyrazić. Lecz czymże jest to wszystko? Tym, co mnie dręczy najbardziej jest myśl, od której nie mogę się uwolnić, że mianowicie Zbawiciel pragnął tego Dzieła, a ja je unicestwiłem przez moje niewierności. W tym wszystkim nie chcę widzieć tylko utraty wielkich łask Bożych, lecz przede wszystkim to, że plany Boże natrafiły na przeszkodę, a chwała, której On oczekiwał, nie została zrealizowana z powodu moich przewinień. Jest to ból, którego nic nie może ukoić. A teraz, Ekscelencjo, składam wszystko w Jego ręce prosząc o przebaczenie za niedoskonałość mego posłuszeństwa w przeszłości. Jego mądrość i dobroć będzie umiała ocenić tak wiele powołań kapłańskich i zakonnych, których nie można załamywać bez lekceważenia ceny ich dusz i łask. Nasze dzieła, szczególnie Kolegium Św. Jana, są wciągnięte w ten kryzys. Zła reputacja zaprzepaściłaby je. Wasza mądrość weźmie to wszystko pod uwagę. Proszę, niech Ekscelencja nie liczy się z moją osobą. Byłbym bardzo szczęśliwy, gdybym mógł przez wszystkie moje upokorzenia i poniesione straty wynagrodzić za moje przeszłe winy i ofiarować Zbawicielowi jakąś rekompensatę. Uczynię wszystko, co Wasza Ekscelencja mi nakaże w imieniu Kościoła świętego, i to w każdej chwili, według woli Waszej Ekscelencji.
Ekscelencja wyświadczył mi więcej dobra i okazał więcej współczucia niż na to zasłużyłem. Proszę jedynie wyprosić dla mnie łaskę, abym pozostał wiernym w tej bolesnej pokucie, tak jakim byłem dotychczas”.37)
Wydaje się, że ta prawowierna i kościelna, a przecież heroiczna postawa, utorowała drogę do nowego początku. „Biskup Thibaudier pojechał do Rzymu. Podjął się naszej obrony, i dekret z 28 marca 1884 roku znów przywrócił nam życie. Przetrzymaliśmy «consummatum est» i oto przyszło zmartywchwstanie”.38) To małe dzieło odżyło znów pod nazwą: Zgromadzenie Księży Serca Jezusowego. Teraz O. Dehon mógł od nowa zakładać Królestwo Serca Jezusowego.
O Królestwie Serca Jezusowego mówi on niezliczoną ilość razy. Jest ono główną treścią jego życia. Aby wyrobić sobie o tym pojęcie musielibyśmy wyjść od wielkich Apostołów, świętych, piewców Serca Jezusowego, którzy wszyscy wywarli swój wpływ na O. Dehona. – Od Gertrudy z Helfa (1256-1302), ks. Jana Eudes (1601-1680), Małgorzaty Marii Alacoque (1647-1690), Klaudiusza de la Colombiére (zmarł w 1682 roku), lub też musielibyśmy cytować teksty znajdujące się w książkach O. Dehona. Prośbę z „Ojcze nasz” zinterpretował również w tym duchu. Artykuł programowy w czasopismie „Królestwo Serca Jezusowego”, które zaczęło się ukazywać od 1 stycznia 1889 roku, zatytułowany jest: „Królestwo Serca Jezusowego w duszach i społeczeństwie”. Pisze w tymże artykule: „Uwielbienie Serca Jezusowego, które zaczęło się w życiu dusz mistycznych, musi przede wszystkim zstąpić do ludzi i przeniknąć ich życie społeczne. Będzie ono dla pożałowania godnego zła naszego moralnego świata nieomylnym znakiem zbawienia. Panowanie Serca Jezusowego jest wobec tego jak najbardziej zgodne z duchem czasu. Kto na to spojrzy we właściwy sposób zrozumie, że nasz kult Serca Jezusowego nie jest po prostu zwykłym, pobożnym ćwiczeniem, ale że my zdążamy do rzeczywistego odnowienia całego życia chrześcijańskiego. Tylko Serce Jezusa może znów dać miłość światu, który o niej zapomniał; ono samo znów odzyska serca mas, serce robotnika, serca młodzieży. Ten nowy podbój serc z widocznym panowaniem Serca Jezusowego już się rozpoczął (…) A zatem, przyjdź Królestwo Twoje – odkupione Królestwo Serca Jezusowego”.40)
Tak na podstawie wielu dalszych cytatów układa się obraz tego Królestwa. Lecz ja chciałbym – jak to już zapowiadałem – wyjść od konkretnego obrazu do pewnej ilustracji biblijnej Ryszarda Seewalda, która nosi tytuł: „Serce Jezusa włócznią przebite”. A w medytacji do tego obrazu jest następujący komentarz: „Swoje ilustracje biblijne Ryszard Seewald malował jedynie w kolorach białym i czarnym. Ale ta skromność daje także artyście możliwość położenia akcentu na określone wyrażenia za pomocą odciśniętego kontrastu. Spoglądamy na obraz; trzeba na jakiś czas pozwolić zadziałać ciszy. Przy tym można poddać radę, aby nie tylko z bliska oglądać obraz, ale raczej z pewnego dystansu. Artysta zatytułował ten obraz, jak już powiedział - «Serce Jezusa włócznią przebite». Badamy czy obraz ogarnia tę treść – próbujemy część po części przebić się do pełnego wyrazu obrazu. Nie sposób przeoczyć potężnego krzyża w środku obrazu; wyznacza on swoje linie wertykalne i horyzontalne. Ale pomimo tego krzyż oddziaływuje jak obiekt do oglądania, jak monstrancja, ażeby wyeksponować postać umierającego Pana w ściągającym na siebie spojrzenia obrazie, aby obserwatorowi powiedzieć: «Zobacz zbawienie świata, które zawisło na drzewie!» Krzyż został mocno wbity w ziemię, zasadzony w grunt wzgórza Golgoty. Jednakże, kiedy trwamy tak przez moment, to czy nie odnosi się potem wrażenia, ze łukowaty pagórek staje się czymś więcej niż wierzchołkiem Golgoty? Czy nie odnosi się wrażenia, jakoby było to górne sklepienie globusa, kuli ziemskiej? Ale potem wzgórze Golgoty staje się właściwie drugorzędne, ważne jest, że krzyż wsadzony jest w sam środek ziemi. Ponadto trudno przeoczyć, że linia wertykalna krzyża sterczy aż do górnego obrzeża obrazu. Wywołuje to wyraźne skojarzenie: krzyż wiąże niebo i ziemię, to zaś sprawia wrażenie, iż to, co się tutaj dokonuje, ma rangę kosmiczną!
Na dalszym planie krzyża kłębią się głębokie ciemności, wydają się być nieprzeniknione. Także i tutaj chciałbym znów powiedzieć: Pozwólmy zatrzymać się na moment spojrzeniu, a spostrzeżemy jak ciemność zdaje się cofać; kurczy się w sobie – miejsce, które zajmuje, staje się coraz mniejsze i węższe; ciemność ucieka w odległą dal. Ale ciemność, jak to wszyscy wiemy, jest wypierana tylko przez światło. Tu ciemność ustępuje; tu zostają wyparte budzące grozę ciemności, ponieważ od krzyża emanuje światło. Od Ukrzyżowanego wychodzi światło – moc, która sama jedna ujarzmia i obezwładnia zagęszczoną ciemność.
Na przeciwległej stronie wzgórza położone jest miasto. Czy to Jeruzalem? Ale czyż nie może to być każde inne miasto? Możemy przyjąć, iż nie myślimy tu o żadnym określonym mieście, lecz że te budynki służą ogólnie jako miejsca zamieszkania dla ludzi. Również i tu ciemności cofają się daleko poza miasto. Światło rozpościera się nad domami, dachami, wieżami jak gdyby się rozlało jasne słońce. To wszystko chce powiedzieć: «Ludzie żyją i przeobrażają się teraz pod wielkim i wzniosłym światłem, które wychodzi od ukrzyżowanego Pana».
Pod krzyżem stoi Maryja, Matka Jezusa. Ale zarazem stoi tu Ona jako symbol Kościoła i każdego wierzącego chrześcijanina. Jeszcze jest naznaczona przez ciemność cierpienia, jeszcze jest pochylona pod swoim bólem, ale już nie jest zamknięta w nieprzeniknionych ciemnościach jak w więzieniu, które nie ma okien ani drzwi. Nad Nią rozlewa się światło, które jest mocniejsze od ciemności cierpienia; światło, które wypływa od Ukrzyżowanego jest już rozpostarte nad Nią jako przychodzące święto wielkanocne.
Z lewej strony obrazu stoi żołnierz. Można dostrzec tylko połowę jego postaci. Artysta chce przez to powiedzieć, że jego rola jako żołnierza, nie ma tu żadnego zasługującego na uwagę znaczenia. Jego włócznia natomiast, którą trzyma w ręku, jest ważna; ona za pomocą siły żołnierskiego ramienia dokonuje ważnego, symbolicznego wydarzenia. Tutaj, podczas tego wydarzenia, nie spełnia ona jedynie roli zimnego narzędzia zbrodni. Ta włócznia staje się przede wszystkim kluczem, który otwiera Jezusowe wnętrze. Zatem Jego życie i śmierć stają się zrozumiałe – poruszająca siła Jego życia i Jego Osoby widoczne: jest to całkowite poświęcenie, totalna miłość.
Z prawej zaś strony obrazu widnieje postać Jana Apostoła. Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, jakby nie był on zaangażowany wewnętrznie w pełne cierpienia wydarzenie na Kalwarii. A przecież to on jest właśnie całym swym sercem i wszystkimi swymi myślami przy umierającym Panu; on kontemplował moment przebicia Serca Jezusowego. Patrzącemu Jan Apostoł prezentuje się jako partner do rozmowy; zagaduje go, zaprasza, aby nie szedł dalej, lecz by się zatrzymał, ponieważ ma mu coś ważnego do powiedzenia. Swoją prawicą wskazuje objaśniająco na Pana, na Serce Jezusa, które zostało przebite włócznią żołnierza. Spojrzenie Apostoła świadczy o wewnętrznym spełnieniu, o głębokim przeświadczeniu, o świadomości posłannictwa.
Chcemy posłuchać Jana Apostoła, pragniemy usłyszeć co ma nam do powiedzenia: «Lecz gdy podeszli do Jezusa i zobaczyli, że już umarł, nie łamali Mu goleni, tylko jeden z żołnierzy włócznią przebił mu bok i natychmiast wypłynęła krew i woda. Żaświadczył to ten, który widział, a świadectwo jego jest prawdziwe. On wie, że mówi prawdę, abyście i wy wierzyli» (J 19, 33-35). Aby ukazać co Jan myśli w tej krótkiej relacji, chciałbym przywołać słowa teologa Józefa Ratzingera. W swojej książce pt. «Wprowadzenie do pojęcia chrześcijaństwa» pisze następująco: «W obrazie przebicia Boku dla Jana szczyt osiąga nie tylko scena krzyżowania, lecz cała historia Jezusa. Teraz, po sztychu włóczni, który zakończył Jego ziemskie życie, Jego egzystencja jest całkowicie odkryta; obecnie jest ona zupełnie skończona, jest całkowicie wolna. Jest On teraz całkowicie DLA, teraz naprawdę nie jest On już więcej kimś pojedyńczym, lecz ADAMEM, z którego Boku została utworzona Ewa, nowe człowieczeństwo. Oto głębokie przedstawienie Starego Testamentu, według którego kobieta została wzięta z boku mężczyzny, przez co została wyrażona w niezrównany sposób ich ustawiczna, wzajemna relacja i ich jedność w człowieczeństwie – historia ta więc zdaje się nawiązywać do słowa «Bok» (słowo „pleura” tłumaczone najczęściej nieściśle jako „żebro”). Otwarty Bok nowego Adama powtarza tajemnicę stworzenia otwartego boku mężczyzny: On jest początkiem rozwoju definitywnej wspólnoty międzyludzkiej; jako jej symbole występują tu krew i woda, na które wskazuje Jan, jako na podstawowe chrześcijańskie sakramenty Chrztu i Eucharystii, a poprzez nie na Kościół, jako znak nowej wspólnoty ludzi. Ten całkowicie Otwarty, ten byt jako Poczęty i nadal przepowiadany, a przez to widzialny, jako Ten, kim w najgłębszym wnętrzu zawsze był: Synem.
Ale wszystko to ukazuje także jakie wymaganie leży w rozważaniu o przyszłym człowieku, ponieważ człowiek dla drugiego winien być otwarty, a przez to otwierający nowy początek, to znaczy: człowiekiem w darze, być człowiekiem ofiarującym się. Przyszłość człowieka leży na krzyżu, zbawieniem człowieka jest krzyż. I nie opanuje inaczej siebie samego, dopóki nie pozwoli zburzyć ścian swojej egzystencji spoglądając na Przebitego włócznią, którego naśladuje, który jako Przebity, Otwarty otworzył drogę ku przyszłości»”.41)
Modlitwa wieczorna, która jest zamieszczona w „Thesaurus precum”, dawniejszym modlitewniku Zgromadzenia, rozpoczyna się następującym wezwaniem: „Stawmy się przed obecnością naszego Pana Jezusa Chrystusa i Najświętsze Serce Jego uwielbiajmy”. Potem następuje werset z Ewangelii św. Jana, a wreszcie hymn „Auctor beate saeculi”, który również mówi o Sercu Jezusa jako źródle, w przedostatniej strofie: „Wszak dlatego włóczni razy, Boku ranę otworzyły, by grzechowe nasze skazy, krwi i wody zdroje zmyły”. I wyborny komentarz O. Dehona jest z nim zgodny: „Przebicie Najświętszego Serca jest tajemnicą tajemnic, fundamentem wszystkich innych tajemnic. Dlatego włócznia otworzyła Jego Serce cielesne, ażebyśmy poznali ranę Jego duchowego Serca – Jego miłość, która jest źródłem naszego zbawienia i odkupienia. W momencie śmierci naszego Pana rozdarła się zasłona Świętego Świętych. Miało to identyczne znaczenie jak cios włóczni.
Jezus Chrystus jest świątynią Boga, a Jego Serce jest Świętym Świętych – ołtarzem miłości – na którym dokonywały się wszystkie tajemnice i składane były ofiary. Jest to główne znaczenie otwarcia godnego uwielbienia Serca Jezusowego. Tajemnica ta przewyższa wszystkie inne, ponieważ one wszystkie zawierają się w tej jednej”.42) Warto wspomnieć, że w modlitewniku pt. „Panie, pomóż nam się modlić”, który wydał później, w roku 1976, ks. Johannes Kalmer, prowincjał Prowincji niemieckiej, Serce Jezusa zostało określone jako „wielki znak”, oraz że modlitwa zawarta w tym tytule pozostaje w związku z naszą nazwą: Księża Serca Jezusowego. I rzeczywiście, biblijny symbol przebitego Serca wprowadza najlepiej w kult Najśw. Serca Pana Jezusa, zaś bardzo udana interpretacja ks. Kalmersa do ilustracji obrazu Seewalda unaocznia czego O. Dehon pragnął: Przez całkowite oddanie się w odpowiedzi na totalny dar Serca Jezusowego rozpędzić w nas ciemność świata zniewolonego, a w to miejsce – i tego ma dokonać odnowione i wynagradzające działanie – światło Zmartwychwstania rozpościerać we wszystkich sercach i w każdym domu.
Nasza Reguła Życia mówi:
„Zgromadzenie bierze swój początek z doświadczenia wiary Ojca Dehona. To samo doświadczenie św. Paweł wyraził w następujący sposób: «Obecne życie moje w ciele, jest życiem wiary w Syna Bożego, który umiłował mnie i samego siebie wydał za mnie» (Ga 2, 20)”.
„Otwarty Bok i przebite Serce Zbawiciela są dla Ojca Dehona najlepszym wyrazem miłości, której czynnej obecności doświadcza w swoim życiu” (nr 2).
„W miłości Chrystusa, który przyjmuje śmierć jako największy dar swego życia dla ludzi i jako wyraz synowskiego posłuszeństwa dla Ojca, widzi Ojciec Dehon jedyne źródło zbawienia”.
„Z Serca Chrystusowego, otwartego na krzyżu, rodzi się człowiek o nowym sercu, ożywiony przez Ducha Świętego i zjednoczony z braćmi i siostrami we wspólnocie miłości, którą jest Kościół” (nr 3).
„Ojciec Dehon chciał, aby członkowie Zgromadzenia w sposób wyraźny łączyli swe życie zakonne i apostolskie z oblacją wynagradzającą, którą Chrystus złożył Ojcu za ludzi” (nr 6).
„Oczekuje on od swoich zakonników, aby byli prorokami miłości i sługami pojednania ludzi i świata w Chrystusie. Tak zaangażowani razem z Nim, by zapobiec grzechowi oraz brakowi miłości w Kościele i świecie, oddawać będą całym swoim życiem, modlitwami, pracami, cierpieniami i radościami kult miłości i wynagrodzenia, którego pragnie Jego Serce” (nr 7).
„Razem ze św. Janem w otwartym Boku Ukrzyżowanego widzimy znak miłości, która przez całkowity dar z siebie samej na nowo stwarza człowieka według Boga.
Konteplując Serce Chrystusa, uprzywilejowany znak tej miłości, utwierdzamy się w naszym powołaniu. Zaiste zostaliśmy powołani, by włączyć się w ten nurt zbawczej miłości, oddając się naszym braciom z Chrystusem i za Jego wzorem. «Po tym poznaliśmy miłość, że On oddał za nas życie swoje. My także winniśmy oddać życie za braci» (1 J 3, 16) (nr 21).
„Posłany w pełni czasów (…) przez solidarność z ludźmi (…) objawił miłość Boga i zwiastował Królestwo, świat nowy, obecny już w zalążku poprzez czynione po omacku wysiłki ludzi; świat, który znajduje swe wypełnienie ponad wszelkie oczekiwanie, gdy przez Jezusa Bóg będzie wszystkim we wszystkich (por. Rz 8, 22; 1 Kor 15, 28)” (nr 10).
„Chrystus spełnia swą służbę dla wielu (por. Mk 10, 45). Modlił się, aby nadeszło Królestwo, które buduje się już teraz przez Jego obecność wśród nas. Przez swoją mękę i zmartwychwstanie otworzył nas na dar Ducha Świętego i wolność dzieci Bożych” (nr 10 i 11).
„On jest dla nas Pierwszym i Ostatnim, Żyjącym (Ap 1, 17). W Nim nowy człowiek został stworzony według Boga w sprawiedliwości i prawdziwej świętości (por. Ef 4, 24). On pozwala nam wierzyć, że pomimo grzechu, niepowodzeń i niesprawiedliwości Odkupienie jest możliwe, zaofiarowane i już obecne. On jest naszą Drogą!” (nr 12).
ECCE VENIO!
Oto przychodzę!
„Stoi mi przed oczami ta scena, jakby to wszystko działo się dopiero niedawno. Nauczyciele filozofii uczący w wyższych szkołach w Niemczech spotkali się ze swoimi kolegami z zagranicy na jednym z ważnych kongresów. Jak to jest w zwyczaju przy takich okazjach, było mnóstwo wspomnień. Było to krótko po wojnie, więc mówiono o szansie do nauki, o nowych prądach myślenia, o dziejowej konieczności i o innych, rozmaitych sprawach, jakich można było oczekiwać w tamtej sytuacji i okolicznościach tamtego czasu. A potem jeden z tych nauczycieli wstał i powiedział słowo, na które wszyscy momentalnie nadstawili uszu, ponieważ padło tak niespodziewanie. Poza tym było zaskakujące i szokujące: «Całą historię świata można zrozumieć tylko do Chrystusa i po Chrystusie. On jest sensem i jej centrum». Ten, który to powiedział, nie był bynajmniej teologiem. Podejrzewano go nieraz, że jest szczególnie gorliwym chrześcijaninem. Jednakże jako uczony posiadał dobrą reputację”.44)
To, co mówił ten uczony o ludzkim, ziemskim Chrystusie, można równie dobrze powiedzieć o Chrystusie Eucharystycznym. Euchartystia to misterium. „Misterium oznacza tajemnicę ciągłego Bożego działania, w której objawia się Bóg, ale jednocześnie także pozostaje utajony. Misterium nie jest tylko samą myślą, lecz wkroczeniem w historię człowieka Bożego działania. Dlatego można także powiedzieć: W misterium wdziera się niebiańska rzeczywistość w obręb starego Aionu».45) Eucharystia jest najbliższa misterium Paschy, jak to jest ciągle podkreślane w dokumentach Soboru Watykańskiego II. „Misterium Paschalne, wielkanocna tajemnica, albo Misterium Paschy oznacza czyn zbawczy Boga dla nas w Chrystusie, który w śmierci Chrystusa i zmartwychwstaniu posiada stałe centrum. Z tym Misterium Paschy związana jest zbawcza łaska, a świętowanie Misterium Paschalnego jest centralną treścią liturgii”.46)
Eucharystia jest zatem owym misterium, w którym – według bardzo starej modlitwy z liturgii mszalnej – „dokonuje się dzieło naszego odkupienia – opus nostrae redemptionis exercetur”, jak to zostało lapidarnie nazwane.47) Dlatego można też równie poprawnie mówić o Chrystusie Eucharystycznym, że jest On losem świata, sensem i centrum ludzkiej historii. Wyrażają to także odrobinę brzmiące jak hymn, ale wyrażają dobitnie, poetyckie słowa Teilharda de Chardin o Eucharystii: „Ona uroczo przepaja universum. Jest ogniem, który pochłania wrzosowisko. Jest uderzeniem, które wprawia w drganie brąz. W pewnym wtórnym, drugim lecz prawdziwym sensie sakramentalne postacie ukształtowane są przez całość świata, a trwanie wszechświata jest czasem, który jest potrzebny do konsekracji”. Bardzo pewnie i w pięknych słowach, określa centralną pozycję Eucharystii dla katolickich wiernych inny wielki w świecie ducha: „Szczytem katolicyzmu, tym nieskończenie subtelnym i ważkim puinktem, w którym można się skupić, jest Eucharystia… Dzięki Eucharystii możemy rzeczywiście powtórzyć to zdanie, które w innych okolicznościach byłoby oburzające i niezrozumiałe: «Lecz ja mówię wam prawdę: jest dobrze, że odchodzę», ponieważ On nas nie opuszcza”. Słowa te pochodzą od francuskiego poety Paula Claudela, który w Boże Narodzenie 1886 roku przeżył w Paryżu, w katedrze Notre Dame swoje głośne nawrócenie.48)
Że Eucharystia także u O. Dehona odgrywała wielką rolę, to nie trzeba tego szczególnie wykazywać. Ćwiczenia, którym pozostał wierny przez całe życie i które niestrudzenie polecał, są tego dowodem. Były nimi: Godzina święta, pierwsze piątki miesiąca, adoracja, ale przede wszystkim naturalnie źródło całej pobożności eucharystycznej – Msza święta. W swych codziennych notatkach wyznaje przed swą pierwszą Mszą św., którą odprawi po święceniach kapłańskich: „Wzruszenie było powszechne, a gdy mój ojciec i matka moja zbliżyli się, aby przyjąć Komunię św., nikt nie zdołał powstrzymać łez. Co do mnie, to odchodziłem od zmysłów (fou!) z miłości ku naszemu Panu i pełen bólu z powodu mojej nędzy. Był to najpiękniejszy dzień mojego życia. Następnego dnia odprawiałem moją drugą Mszę św. u św. Piotra na grobie Apostoła. Ojciec mój i matka wraz z ks. Desaire i ks. Le Tallec znów wzięli w niej udział. Wzruszenie było równie głębokie. Przez cały rok nie zdołałem odprawić ani jednej Mszy św. nie płacząc. O stypendium mszalnym nie chciałem słyszeć. Czułem odrazę do łączenia troski o pieniądze z tak świętą czynnością. Chodziło tu jedynie o Pana, o miłość i wynagrodzenie”.49)
Trochę podobnie informuje o sobie o. René Schweitzer. Mówi się o nim: „O. René Schweitzer jest wnukiem siostry Alberta Schweitzera i kuzynem Jeana Paula Sartre’a (matka Sartre’a była matką chrzestną René Schweitzera). Studiował rolnictwo i w 1920 roku wstąpił do marianistów. Dzisiaj działa w rozmaitych szkołach rolniczych, jako duszpasterz młodzieży. Głośna książka André Frossarda, «Bóg istnieje» (jako wydanie oryginalne odniosła także w przekładzie niemieckim ogromny sukces), zachęciła również René Schweitzera do opublikowania swojej własnej książki. Uczynił to w nadziei «wyznaczenia punktów orientacyjnych, które pozwolą każdemu człowiekowi dobrej woli iść do cudownego światła, które mi zostało darowane, i tam w nim wzrastać».
W przeciwieństwie do Frossarda Schweitzer od początku jest wierzącym chrześcijaninem. Jego doświadczenie Boga wyrosło z trwającego już wtedy 18 lat kapłaństwa i życia zakonnego. Jednak nagle, w lipcu 1957 roku, odkrywa Boga, jako Tego «całkiem innego», Tego «natręta», który gruntownie zmienia życie człowieka, który Go doświadczył. Powściągliwie, zwięźle i bez patosu opisuje Schweitzer swoje doznania, których nie chciał rozumieć pod żadnym warunkiem jako cudownych, ale raczej jako realne ludzkie doświadczenie”.50)
Ile znaczy dla niego Msza św. i Eucharystia, mówi w rozdziale o Eucharystii i Mszy św. „Jakże często słuchałem objaśnień i wykładów o mszy świętej. Nie mogę się opędzić od nieprzyjemnego uczucia i jakiegoś głuchego gniewu kiedy słyszę jak objaśnienie aspektu ofiary w uroczystej akcji liturgicznej zostaje zręcznie skrywane na korzyść aspektu wspólnotowego Komunii. Można dobrze nawoływać wiernych, którzy są zebrani na coniedzielnej celebracji: Do stołu, bracia moi! Chodźcie do stołu! Idziemy do stołu! Ale należy przy tym przypomnieć na jaką to ucztę zostali oni zaproszeni. Wierni tylko wtedy komunikują, jeśli wszyscy oni mają udział w tym samym Chrystusie. Jeśli nie łączyłby ich Bóg, gdzież byłaby komunia? Czy wszystkie posiłki rodzinne przemieniają się w komunię? Niestety nie!
Od dnia, w którym Bóg pozwolił mi skorzystać z Jego niezmierzoności, z której też wywodzi się Jego prawo do chwały, wzbudził w duszy mojej echo bardzo wielkiej potrzeby modlitwy. W ciągu kilku dni poczułem w swej słabości jak się urzeczywistniam, jak się wyniszczam. Ale już wkrótce Msza św. stała się dla mnie jako ta, która odsłania w pełni godny dar ofiarny, który może spełnić Jego oczekiwanie. Zrozumiałem przede wszystkim, że posłuszne uniżenie Pana pod moimi rękami osiągnęło zaledwie trochę bardziej wyobrażalny wymiar. Wydaje mi się także, że związek pomiędzy tym uniżeniem, a grzechem człowieka znajduje się w logicznym porządku zbawienia. Zbawiciel chce zniszczyć grzech, zabrać (nie tylko grzech zakryć, albo zgodzić się na to, że nie będzie go już więcej widział). Najlepszym środkiem do pokonania zła jest pozwolić na panowanie przeciwności: W każdym grzechu tkwi pewien rodzaj zarozumiałości człowieka, który w tym konkretnym przypadku chce przeprowadzić wolę stworzenia przeciwko świętej woli Stwórcy. W rękach człowieka, który się impertynencko wywyższył, Syn Boży pozwala się uniżyć i wyrządzone swemu Ojcu zło znów czyni dobrem. Cały Syn Boży, jaki jest, przychodzi aby nauczyć człowieka posłuszeństwa.
Czy z tego powodu można by sobie wyobrazić, że ksiądz i jego wierni, skoro skończą świętowanie Eucharystii, rozchodzą się tak jak przyszli? Czy przykład ofiarującego się wobec nich i dla nich Chrystusa, a potem przyjęcie Go poprzez nich do własnych domów nie powinno ich doprowadzić do tego, aby się w Niego przeobrazili? Czy można tu jeszcze pozostawać dumnym, będąc nosicielem poniżonego Chrystusa? Dał się w nadmiarze, więc czy można pozostawać zamkniętym w sobie? Zrezygnował ze wszystkich swoich praw, a my chicelibyśmy się uczepić kurczowo naszych najbardziej rozległych praw?
Jaka nauka i jaka siła płynie ze Mszy św.!
Ten aspekt pokuty nie jest jedynym aspektem, ponieważ nie wszystko jest grzechem w ludzkim życiu. Istnieje też poświęcenie się. Poświęcenie się ludzkości w Bogu. Powszechne i osobiste oddanie się, bez ograniczeń, uważające na najlichszą małość, a które pochodzi z góry, ponieważ jest to Ten jedyny Syn Boga, który przychodzi na ołtarz, aby wszystkie możliwe formy dizałalności i poruszenia serca człowieka zebrać i przyjąć w siebie. To był Pan, mam przynajmniej taką nadzieję, który całkiem cicho podsunął mi modlitwy wstawiennicze za cały świat. Niekiedy ta krótka droga, którą przebywam idąc do kościoła, gdzie odprawiam Mszę św., daje mi czas, w którym myślą ogarniam cały rodzaj ludzki. Przebiegam w myśli szpitale całego świata, więzienia, dzielnice nędzy, fabryki, pola, również pola bitew bez spokojnych miejsc tkliwości i radości, które służą zapomnieniu, ponieważ wszystko, co się tam zdarza, zasługuje na to aby stać się darem do ofiarowania. «Zbierz wszystko, także okruszyny człowieczeństwa, pozbieraj wszystko co leży wokoło; właściwie to wszystko nigdy nie mogłoby być wywyższone, jeślibym Ja tego nie podjął» - wydaje się mówić do mnie Pan. Wierzę w moich braci ludzi: gdyby oni wszyscy wiedzieli, co ja wiem od Boga, ofiarowaliby się wszyscy w darze. Dlaczego ja nie mógłbym tego uczynić w ich miejsce?
Kiedy jednego dnia rozmawiałem z pewnym młodym kapłanem o naszych modlitwach wstawienniczych za świat i dodałem jeszcze nocne lokale, ten uniósł się: «Ależ nie, to już przesada. Chrystus stał się we wszystkich rzeczach człowiekiem z wyjątkiem grzechu. Nie można Go przecież czcić przez dar zła!» «Ty już widziałeś grzech, że tak powiem abstrakcyjnie, niezależnie od biednego chłopca, który go popełnił? Otóż to! Jego słabość, która go trochę usprawiedliwia, jego niewiedza, która go może rujnuje, jego wstręt do cynicznego zachowania się, który czyni go nieszczęśliwym; to wszystko jest może tylko ścianą ochronną jego wewnętrznego niepokoju. Czyż to wszystko nie jest ludzkie? Idź, ofiaruj to wszystko z czym już Pan dojdzie do ładu!». Dlatego nie mogę zrozumieć dlaczego powątpiewa się o wartości prywatnej Mszy św. dla Kościoła. Czy nie zależy to od celebrującego kapłana, że dar modlitwy wypełniony jest gęstością universum?
Nie powiedziałem jeszcze o najważniejszej rzeczy: o zdolności do nieograniczonego ubóstwienia, którą daje nam Msza św. Wierzę, że ofiara, którą przedkładamy, jest ofiarą Syna Bożego, w którym Ojciec złożył całe swoje upodobanie. Wierzę, że On będąc nieustannie doskonałym Bogiem (a więc całkowicie godzien), jest także doskonałym człowiekiem. Narodził się z Dziewicy Maryi, poprzez Nią został zaliczony w pokolenie synów Adama; wytworzył wśród nas wszystkich więzy pokrewieństwa, organiczne ogniwo, które czyni Go jednym sposród nas. Ofiarujemy więc Dobro, które posiadamy – najpiękniejsze spośród ludzkich dzieci. Wierzę, że przez ofiarę na ołtarzu okazujemy Trójcy Przenajświętszej «wszelką cześć i chwałę», o czym śpiewa Liturgia.
Wierzę zatem, że skoro kładę na korporał kielich i hostię (Tu, na tym małym czworokącie z tkaniny jest złączona CAŁOŚĆ wszechświata, ponieważ jest tutaj Bóg, a Bóg jest WSZYSTKIM.), to okazuję w moim własnym imieniu, i w imieniu Kościoła «wszelką cześć i chwałę» naszemu Bogu. Tak więc Bóg nie może oczekiwać ode mnie niczego większego i piękniejszego niż tego Syna, którego ja znów ofiarowałem Bogu. Nie może On oczekiwać od najdoskonalszego Świętego niczego większego i piękniejszego, ponieważ nie ma wspólnej miary dla świętości celebrującego i Ofiary. Nie może Bóg w swoim nieskończonym żądaniu świętości dla siebie wyobrazić sobie i pragnąć czegoś większego i chwalebniejszego, ponieważ w Jego oczach nie istnieje nic i nikt, kto dorównuje Jego ukochanemu Synowi, którego ja Mu ofiarowuję.
Ofiaruję zatem Bogu tak wiele, jak wiele mi dał; zapłaciłem za wszystkie winy. Odrzuciłem tę poniżającą świadomość ciągle niegodnego syna i tego wiecznie niewypłacalnego grzesznika. Dlatego na zewnątrz jestem przez Chrystusa oczyszczony z każdego zabrudzenia, bo On zabiera moje grzechy i niszczy je w swojej Krwi. I w ten sposób jestem – przez krótki moment – tak jak tego chce Ojciec, obiektem Jego zadowolenia. Taki stan równości z Jego jedynym Synem nie będzie chyba trwał więcej niż kilka minut, ale jutrzejszego dnia znów będzie Msza święta…
Kiedy wstępuję na stopnie ołtarza, nie wykluczam cierpień świata, lecz nadaję im sens. Przekazuję je Chrystusowi, aby je uchronił przed nieszczęściem, aby nie były daremne. Myślałem wystarczająco o tym, aby je chcieć z serca uśmierzać wszędzie tam gdzie je spotkam na mojej dzisiejszej drodze. Dzisiaj znów przelałem tę Krew za świat, tę Krew, «której jedna kropla wystarczy, aby uratować ziemię od każdego grzechu». Okazałem Trójcy Przenajświętszej wszelką «cześć i chwałę» w imieniu rodzaju ludzkiego. Wierzę, że usprawiedliwiłem stworzenie ziemi”.51)
„Przez kilka dni czułem w swej słabości, jak się urzeczywistniam, jak wyniszczam” – tą paralelą sam początkowo chciałem wskazać na O. Dehona, który „nie panował nad sobą” (fou!), lecz potem prawie mimowolnie napisałem cały rozdział o Eucharystii i Mszy św., gdyż nie potrzebowałem potem zestawiać tego, co O. Dehon napisał o ofierze, adoracji, wynagrodzeniu, Mszach św. wynagradzających, oddaniu się we Mszy św.
Tu, w tej głębokiej, a przecież poglądowej i łatwo zrozumiałej teologii Mszy św. O. Schweitzera, jest podsumowane wszystko co znajdujemy także u O. Dehona. Jednakowo dokładnie jak O. Schweitzer myślał i modlił się O. Założyciel, kiedy szedł do ołtarza, kiedy stał u ołtarza, kiedy zstępował po jego stopniach, a także wówczas kiedy odprawiał swoją codzienną godzinę adoracji. O tym nie pisze Schweitzer, lecz przecież ołtarz i tabernaculum są ze sobą połączone, bo ołtarz jest jakby przedłużeniem (elongatur) tabernaculum. Człowiek musi – jak powiada Hans Urs von Balthasar – realizować to, co dzieje się na ołtarzu, przed tabernaculum. Wywody Balthasara nie są łatwo zrozumiałe; podobnie trudno jest mówić i pisać o misterium, a przecież czuje się słuszność gdy pisze: „Pan przychodzi, to jest Jego akt; ale nie następuje po nim akt odejścia. Możemy też powiedzieć inaczej: celebrowanie Eucharystii jest prawdziwym wydarzeniem, jest niejako wtargnięciem wieczności w czas. Ale nie następuje tu żaden odwrót wieczności z czasu, gdyż wieczność spotkała się definitywnie z czasem i jest nieustannie w stanie przechodzenia w czas. A czas i przestrzeń okazały się w darze Chrystusa «dla nas», «dla wszystkich» środkiem, który przekracza swoje granice w doczesności i przestrzenności, które są oznaką, że ten dar Jednego jest darem wiecznego Ojca i wiecznego Ducha…
Dlatego istnieje «komunia duchowa», która nie może zastąpić Komunii sakramentalnej, ale ona opromienia to wszystko, co na wielkiej uczcie, którą wydaje Ojciec, można otrzymać w udziale. I dlatego jest «uwielbienie Najświętszego Sakramentu», gdzie ciągle jest możliwe przechowywanie po konsekracji Chleba i Wina, widocznego dla wiernych lub też nie. To uwielbienie jest wspominaniem i wychodzeniem tym wspomnieniom naprzeciw poprzez serce na ów punkt gdzie odwieczna miłość wdziera się w czas, a czas został otwarty w wiecznej miłości. Nie może nikt takiego wspomnienia przeszłości i jej skierowania ku przyszłości w pełni realizować podczas parafialnej uroczystości”.52) Powinno nam wystarczyć, aby to ogarnąć: Pan przychodzi, to jest Jego akt; ale nie następuje po nim akt odejścia. To pozostanie ma jednak swoje uzasadnienie. Aby to w pełni zrealizować, co to pozostanie znaczy dla nas i co nam ofiaruje, my także musimy pozostać – do Mszy św. musi być dołączone uwielbienie. Chcemy mocniej połączyć wzajemnie to, czym On ma udział w człowieczeństwie, a czym my uczestniczymy w wieczności. Jest to bowiem nieodzowne według pewnego aforyzmu Schweitzera: „Eucharystia: Istota nieskończona oddaje mi się (…) Jeśli Nieskończony by mi nie wystarczył, czymże mógłbym żywić moją duszę?”.53) To jest podstawa Jego pozostania. Właśnie w Eucharystii O. Dehon doświadczył Chrystusa jako Tego „całkiem Innego”, który mógł usłyszeć głos jego serca – „dopominałem się tego z tęsknotą…”
Nasza Reguła Życia mówi:
„Całe nasze życie chrześcijańskie i zakonne znajduje swoje źródło i osiąga swój szczyt w Eucharystii. Sprawowanie Pamiątki śmierci i zmartwychwstania Chrystusa jest uprzywilejowanym momentem naszej wiary…” (nr 80).
„Wezwani do codziennego uczestnictwa w tej ofierze Nowego Przymierza, jednoczymy się z doskonałą ofiarą, którą Chrystus przedstawia Ojcu, aby połączyć się z nią przez duchową ofiarę naszego życia (por. Rz 12, 1)”.
Jako testament miłości, w którym Chrystus wydaje siebie, by Kościół urzeczywistniał się w jedności i w ten sposób głosił światu nadzieję – Eucharystia wywiera wpływ na to wszystko, czym jesteśmy i czym żyjemy (nr 81).
„Przez sprawowanie Eucharystii zjednoczeni z całym Kościołem we «wspomnieniu» i w obecności Chrystusa, przyjmujemy Tego, który sprawia, ze żyjemy razem, który poświęca nas Bogu, i który nieustannie posyła nas na drogi świata w służbie Ewangelii (por. 1 Kor 11, 24-26)” (nr 82).
„W bardzo ścisłym związku ze sprawowaniem Eucharystii, w adoracji rozważamy bogactwa tej «tajemnicy naszej wiary», by Ciało i Krew Chrystusa, pokarm życia wiecznego, przemieniły głębiej nasze życie (por. J 6, 54, 56)” (nr 83).
„Kult eucharystyczny czyni nas uważnymi na miłość i wierność Chrystusa przez Jego obecność w naszym świecie. Złączeni z Jego dziękczynieniem i z Jego wstawiennictwem, jesteśmy wezwani, by służyć przez całe nasze życie Przymierzu Boga z Jego ludem oraz działać na rzecz zjednoczenia chrześcijan i wszystkich ludzi (por. 1 Kor 10, 17).
W ten więc sposób chcielibyśmy odpowiedzieć na zaproszenie do spotkania i do jedności, które kieruje do nas Chrystus w tym uprzywilejowanym znaku Swojej obecności” (nr 84).
MANETE IN ME, ET EGO IN VOBIS
Wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was (J 15, 4)
Ks. Yves Ledure, nasz współbrat z Prowincji Francuskiej Księży Sercanów, który zajmuje się szczegółowo duchowością naszego Założyciela, napisał: „Zjednoczenie z Chrystusem pozostaje fundamentem duchowości Ojca Dehona, że tak powiem, jego infrastrukturą”. 54) Infrastruktura jest, można rzec, strukturą, która leży pod powierzchnią, ale która wszystko utrzymuje i dlatego ciągle na nowo prześwieca przez powierzchnię. Odnosi się to do życia zjednoczenia w duchowości O. Dehona. Rzeczywiście nie jest możliwym wymienić jak często mówił on o tym zjednoczeniu z Chrystusem, z Sercem Jezusa. Jeśli chcemy zrozumieć jak doszło do tego ukochania Serca Jezusowego, które takie zjednoczenie czyni prawie nieodzwonym, musimy najpierw sięgnąć do kultu chrztu św., który mogliśmy stwierdzić u O. Dehona. W związku z tym wspomnieliśmy przeżycie Bremonda z jednym duchownym, który w pewnym momencie przerwał z nim rozmowę, aby dokładnie przez minutę uczcić przy chrzcielnicy godzinę swojego chrztu. Miał on 64 lata i nigdy nie zaniechał tego ćwiczenia. O. Dehon – podobnie jak ten mężczyzna – miał żywą świadomość tego, że chrzest ma rangę stworzenia świata. Św. Paweł powiada: „Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie (a czyni to przez chrzest), jest nowym stworzeniem. To, co dawne minęło, a oto wszystko stało się nowe (2 Kor 5, 17). „Przyobleczcie człowieka nowego, stworzonego według Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości” (Ef 4, 24).
Ważne jest to, żeby w tych zdaniach z Biblii, które są przecież autentycznymi definicjami chrześcijanina, słowo „nowy” prawidłowo rozumieć. Często słowo „nowy” przyjmujemy bezrefleksyjnie w tym sensie iż mówimy jak pewien człowiek, który ciężko zachorował, a potem stał się kwitnąco zdrowy: on jest nowo narodzony. Tutaj odnowienie posiada inny sens od odnowienia czegoś, co już tu przedtem było. W zdaniach o chrzcie św. chodzi o bardziej pełną nowość, o autentycznie nowe stworzenie, które dokonuje się z góry, z Ducha Świętego, podczas gdy drugie pochodzi z dołu, ze strony ciała. To, co rodzi się tu powtórnie w chrzcie św., jest tym nowym człowiekiem w nas. Oczywiście Apostoł nie chce tu powiedzieć, że odtąd będą w nas dwie osoby, ale z naciskiem uświadamia nam, że jest czymś zupełnie innym to, co stąd w nas jest, i to, że my stąd jesteśmy.55)
Józef Pascher, nestor liturgiki, wyjaśniał niegdyś charakter nowego stworzenia przy uwzględnieniu – chodziło przecież o nowe życie – badań biologicznych. Pisze on: „Nie może być nic nie świętego, co wyszło z Bożej ręki i o czym powiedziano: «I widział Bóg, że było dobre» (Rdz 1, 10). To obowiązuje także jeszcze po grzechu, ponieważ nie wszystko co Pan Bóg stworzył, może stać się całkiem, zupełnie złe. Lecz kiedy Bóg uwolnił świat od grzechu, to grzesznik nie tylko został przywrócony do poprzedniego stanu dobra… Nowe istniało i trwa we wspólnocie łaski z Chrystusem. I tu jest ważne zdanie: „Jeżeli więc ktoś pozostaje w Chrystusie, jest nowym stworzeniem. To, co dawne minęło, a oto wszystko stało się nowe” (2 Kor 5, 17). To, co się tu dokonuje, nazwane jest w innym miejscu Pisma św. udzielaniem się Ducha Świętego, i na nowo jest to wielka i drogocenna obietnica: «Abyście się przez nie stali uczestnikami Boskiej natury» (2 P 1, 4). Jest to «współzmartwychwstanie z Chrystusem dla tych, którzy zostali wraz z Nim pogrzebani w chrzcie św.» (por. Rz 6, 3). Tym jest rzeczywiście nowe stworzenie. To jest postęp, ale nie jest to rozwój pierwszego stworzenia do pełnego stanu. Jest to skok w «nowe», ale też nie jedyne w sensie mutacji. Chodzi tu przecież o jakościową nowość, o czym można się teologicznie wyrazić, że jest stworzeniem.
Pierwszego stworzenia dokonuje Bóg, w którym mówi” «niech się stanie». Nie mówi tak w sensie drugiego stworzenia, ponieważ tutaj dokonuje się to «nowe», w którym On się nam daruje. W tym akcie darowania się nam jest zawarte misterium zbawienia w jego wspaniałości i mocy, ale także i z jego utajeniem i zagadkowością (por. Rz 11, 22-23), jednak o ile duch ludzki rozumie, że nowość tego aktu darowania się nam Bożej miłości nie może być osiągnięta poprzez rozwój i mutację. I nie pojmuje się też tego stworzenia w tym sensie, że Bóg znów wyraża swoje upodobanie, gdyż wtedy nie pisano by: «A Bóg widział, że to było dobre», lecz, że On mówi, że to było święte… O tak pojętą świętość chodzi w tym komentarzu. Ona jest nowym stworzeniem, o które chodzi w religii Jezusa Chrystusa”.56) Dlatego ilustracją tego stanu jest dawniejsza modlitwa podczas przygotowania kielicha: „Boże, Ty cudownie stworzyłeś człowieka, i jeszcze cudowniej go odkupiłeś”. Obecnie z modlitwy tej pozostał niestety jedynie cytat z oracji Leona Wielkiego (Leon Wielki, Papież, 440-461). Jednak w liturgii Bożego Narodzenia znajduje się jeszcze do dziś ta stara, licząca sobie półtora tysiąca lat, oracja. Profesor Scheffczyk tak pisze na ten temat: „Cudowność tego drugiego stworzenia, w którym przewyższa ono jeszcze cud pierwszego stworzenia, leży w najserdeczniejszym zjednoczeniu świata ze Zbawicielem i w głębszej jedności życia z Bogiem niż urzeczywistniało się ono w pierwszym stworzeniu i ułaskawieniu.”57)
To głęboko paulińskie podejście do nowego życia w nas jest punktem wyjścia dla życia zjednoczenia z Chrystusem. Aby to poznać, musimy odbyć okrężną drogę przez Ecole Française (Szkołę Francuską). Abbé Bremond (1855-1935), członek Akademii Francuskiej, napisał monumentalne dzieło pt. „Histoire littéraire du sentiment religieux en France”. Dzieło to obejmuje jedenaście tomów, w których autor przedstawia dzieje życia religijnego we Francji, jakie rozwinęło sie po wojnach religijnych w tym kraju (od około 1600 roku). Pierwszy tom zatytułował „L’humanisme dévot”, pobożny humanizm. Jego centralnym punktem jest tu przede wszystkim osoba św. Franciszka Salezego. Drugi tom traktuje o przenikaniu do Francji mistyki, które to zjawisko było tak mocne i gwałtowne, iż Bremond zatytułował go „L’invasion mystique”. Trzeci tom z kolei zajmuje się ukierunkowaniem tejże mistyki, właśnie tej, którą Bremond określił jako Szkołę Francuską, bo od Bremonda pochodzi ta nazwa. Dotąd – a mówi to sam Bremond – nazywano ją Szkołą Oratorianów, gdyż kardynał de Bérulle, o którym właśnie będziemy mówić, założył w 1611 roku francuskie oratorium w Paryżu, podobnie jak św. Filip Nereusz założył oratorium włoskie. (oratorium = zgromadzenie księży diecezjalnych).
Jaka zatem jest ta nauka Szkoły Francuskiej? Zatrzymujemy się przy głównym rozdziale pracy Bremonda.
Cechą charakterystyczną tej szkoły jest mocno zaakcentowany teocentryzm. Przykładem, który ciągle Bremond odmienia i posługuje się nim dla wyjaśnienia tego zasadniczego rysu, jest podstawowe rozmyślanie z „Ćwiczeń” św. Ignacego. Rozpoczynają się one zdaniem: „Homo creatus est, ut Dominum Deum suum laudet ac revereatur, eique serviens tandem salvus fiat. – Człowiek jest stworzony po to, aby Boga, swojego Pana, chwalił i czcił, i służąc Mu, zbawiony został”. W zdaniu tym mogę położyć nacisk na słowo „laudet” – aby chwalił, albo na wyrażenie „salvus fiat” – zostać zbawionym. Wielu ludzi czyni to ostatnie i wysuwa samego siebie – swoje własne zbawienie – a nie Boga i Jego chwałę na pierwszy plan swojego życia religijnego. Pierwsza forma pobożności jest teocentryczna, druga zaś antropocentryczna. Każdy widzi, że jest to kapitalna różnica, której następstwa są widoczne na każdym kroku. Bremond ukazuje to ponownie na podstawie metody ignacjańskiej. W tej metodzie wszystko jest zrozumiałe; jest to cudownie wypracowany system ćwiczeń i instrukcji, a wszystko to w celu, aby – jak głosi tytuł książeczki „Ćwiczeń” – „Niech się człowiek samego siebie uczy przezwyciężać, swoje życie uporządkować, a od każdej nieuporządkowanej skłonności się uwalniać”.
Inaczej Szkoła Francuska. Zwraca się ku Bogu-Człowiekowi Jezusowi Chrystusowi, ku „mystére”, jak się ciągle nazywa w Szkole Francuskiej, ku misterium, ku tajemnicy Jezusa Chrystusa. „Mystére” stało się dla Berulle’a ulubionym naczyniem dla tych głębokich, intymnych i niewymownych rzeczy, jakie oglądał i zdobył z bogactwa Jezusa Chrystusa. To doprowadza go do tego, że mówi o misteriach (w liczbie mnogiej) Jezusa, których zasadniczo zna niezliczoną ilość, to znaczy znajduje w każdym najmniejszym czynie Jezusa, o którym donosi Ewangelia, w każdym słowie, a nawet w każdym nauczaniu Jego życia w ogóle – jeśli nawet Ewangelia niczego specjalnego o tym nie mówi – treść, która jest dla nas w specjalny sposób przystępna. Pojęcie misterium służy mu więc do tego, aby życie Jezusa historycznego opisać w najdrobniejszych szczegółach; wyprowadzić ze strony czysto historycznej w teraźniejszość i uprzystępnić je człowiekowi.58)
Jest to możłiwe przez tak zwane „états”, stany, wewnętrzne przeżycia. W Jezusie natura ludzka jest związana w cudowny sposób z Bóstwem. Dlatego w duszy Jezusa istnieje życie wewnętrzne, jedyne w swoim rodzaju, ponieważ wszystko w naturze ludzkiej w całkowity sposób jest ukierunkowane na Boga, a mianowicie nie tylko przejściowo, lecz niezmiennie. Takie stany (états) są ważniejsze niż czyny w życiu Jezusa. Zewnętrzne czyny w każdym misterium przemijają, zaś stany (états) pozostają. Na przykład czyny ofiarne Chrystusa były ograniczone czasowo, zaś Jego postawa ofiarnicza i oddanie się Ojcu są trwałe, są stałe. W łonie Trójjedynego Boga było tak od wieczności; jest to wieczna mniłość, uwielbienie, gloryfikowanie Boga. To weszło w ludzką naturę Chrystusa, przez to iż stał się człowiekiem. Te „états” więc, te stany odgrywają ogromną rolę w duchowym życiu człowieka. Musimy się z nimi połączyć i zjednoczyć, oddać się im, do siebie je zastosować, ażeby przez nie także naszą ludzką naturę ukierunkować całkowicie na Boga.
„S’unir se rendre, se présenter, s’ouvrir, appliquer”, to są obok dwóch innych” „mystère” i „états” wyrażenia, które w głównej mierze wypracowały słownik życia religijnego według Szkoły Francuskiej. Jeśli nawet odpowiednio lwia część naszego uświęcenia przypada Chrystusowi w Jego stanach, to mimo to człowiekowi nie wolno pozostawać bezczynnym. Wprost przeciwnie, tylko ten, kto sam z własnego „ja” zrezygnuje, może się zjednoczyć, połączyć, otworzyć. Jednak widzimy też, że istnieje tu różnica pomiędzy tą ascezą teocentryczną i antropocentryczną. „W tej potwierdza się «ja» - mówi Bremond – w tamtej jest wyeliminowane; ta jest acezą osobową i poniekąd separatywną, tamta jest ascezą unitywną”.59)
To w ogólnym zarysie jest tym, co nazywa się Szkołą Francuską. Otto Karrer tak reasumuje to zagadnienie: „Wielki kardynał francuskiego oratorium, bodaj pierwszy przywódca w owej potężnej fali mistycznej, która przeszła przez Europę w siedemnastym stuleciu, jest uważany przez Bremonda za świadomego odnowiciela «prawdziwie chrześcijańskiej, czyli teocentrycznej religijności» , a tym samym uwielbienia Boga, w której nie chodzi tak bardzo o postępy i uszczęśliwienie człowieka, jak o wspaniałość samego Boga; o modlitwę, która nie jest «proszeniem», ale «uwielbieniem»; o życie, które nie jest życiem własnym, lecz «życiem w Chrystusie», i o działanie, które jest przyjmowaniem w ludzkie «zapamiętywanie» i całkowicie nacechowane świadomością zależności od nadnaturalnej łaski Boga”.60)
Ojciec Dehon należał do tej szkoły całkowicie. Wszystkie nazwiska tej szkoły, a są to wielkie nazwiska, występują w jego pismach. Ja chcę wymienić tylko jedno, na które się on szczególnie powoływał – jak to później zobaczymy – mówiąc o życiu zjednoczenia, a jest to przecież nasz temat: Saint-Jure (1588-1657). Także i ten pisarz jest wspomniany w związku ze Szkołą Francuską Bremonda, a ten rozdział jest szczególnie interesujący. Saint-Jure był jezuitą i pozostał nim przez całe swe życie, lecz w drugiej połowie życia był on „berulliańskim jezuitą”, który przyjął poglądy de Berulle’a, założyciela Szkoły Francuskiej. Bremond ukazuje to cudownie kiedy drukuje jednocześnie obok siebie rozdział z ćwiczeń ignacjańskich o indyferencji, oraz rozdział z pewnego pisma Saint-Jure’a o tym samym przedmiocie. Bardzo ładnie wychodzi przy tym na jaw specyficzna cecha Szkoły Francuskiej. Książeczka „Ćwiczeń” mówi: „Musimy używać rzeczy o tyle, o ile prowadzą nas one do naszego celu. Musimy się zachować wobec nich całkowicie indyferentnie”. Saint-Jure powiada: „Musimy być indyferentni wobec używania, którego nasz Pan żąda od nas (…), tak że bez jakiegokolwiek oporu z naszej strony może dysponować (…). Nie wolno nam przywiązywać się absolutnie do niczego, ażeby nasz Pan miał pełną władzę do posługiwania się nami”.
Spośród wielu cytatów z dzieł Saint-Jure’a, które znajdujemy u O. Dehona, chcę pokrótce przytoczyć jeden, w którym zawarta jest raz jeszcze nauka o mystères i états, i aby osiągnąć potem związek z życiem zjednoczenia. Saint-Jure pisze o tajemnicach w życiu Jezusa Chrystusa, a przede wszystkim o wewnętrznej właściwości tych tajemnic: „Boża moc, przez którą dokonała się ta tajemnica, ten wewnętrzny stan (état) w przeciwieństwie do tajemnicy zewnętrznej, gotowość, aby nas doprowadzić do swego Ojca; co więcej, nawet uczucia z tym związane są dla Jezusa stale teraźniejsze. To nas zobowiązuje do tego, by nie uważać tajemnic Jezusa za przeszłe i wymazane z pamięci, lecz jako coś, co jest żywe, teraźniejsze, faktycznie wieczne. A my powinniśmy z tego również uzyskać owoc, który jest teraźniejszy i wieczny”.
Jeśli pomyślimy teraz o tym, co powiedzieliśmy o chrzcie św., że mianowicie ma on rangę stworzenia świata, że – jak powiedział krótko Eugen Walter – Chrystus żyje w ochrzczonym, wówczas wynika z tego, że także my będziemy musieli zaakceptować w nas nowe, bogate życie, a dzieje się to poprzez życie zjednoczenia.
Czwarty rozdział książki „L’homme spirituel” Saint-Jure’a traktuje o tym. O. Dehon pisze w związku z tym w swoim „Dzienniku”: „Szczególnie lubię zakończenie tego rozdziału”. A zakończenie to brzmi następująco: „Musimy przede wszystkim pielęgnować życie zjednoczenia z naszym Panem; winno ono zajmować pierwsze miejsce wśród wszystkich naszych ćwiczeń. Zdarza się zbyt często, że życie duchowe przeżywa się wśród wielu małych praktyk. To nie jest dobre, to raczej przeszkadza. Trzeba, na ile to możliwe, przywrócić jedność, zadowolić się drobnymi, solidnymi a przecież wielkimi rzeczami, które same przez się zawierają inne i pociągają za sobą. Ćwiczeniem, które daje taki pożytek, jest zjednoczenie z naszym Panem, Jezusem Chrystusem. Dlatego też trzeba to ćwiczenie pielęgnować wszystkimi środkami i ciągle jeszcze bardziej udoskonalać, ponieważ ostatecznie nasz Pan jest jedyną przyczyną naszego zbawienia. Jest to ważne przede wszystkim dla tych, którzy pracują nad zbawieniem dusz. Dusze te bowiem należą do naszego Pana i dlatego musimy modlić się do Niego o siłę i łaskę, aby je do Niego przyprowadzić”.61)
O. Dehon ćwiczył się w tym zjednoczeniu przez całe swe życie. Z jakim powodzeniem, to mamy powiedziane w rozdziale o modlitwie. Pewnego razu pisze: „Mogę żyć jedynie w zjednoczeniu z naszym Panem – w przeciwnym razie grzęznę, moja dusza jest wtedy jak zatopiony okręt”. Jest to chyba najmocniejsze i najbardziej pouczające słowo naszego Założyciela o wartości i skutkach tego ćwiczenia.
Na zakończenie jeszcze trochę o szczególnej duchowości Księży Serca Jezusowego w tym aspekcie. Otóż, według de Bérulle’a istnieją niezliczone tajemnice z życia Jezusa. Dlatego nie jest możliwe, aby się z tymi wszystkimi tajemnicami zjednoczyć, przynajmniej nie w takim samym stopniu i intensywności. Było to możliwe jedynie w przypadku Maryi, Matki Jezusa. „Maryja była czystym przybytkiem dla Jezusa, wypełniona przez Jezusa dzięki całkowitemu oddaniu się Jemu. Ofiaruj się wraz z Nią Jezusowi, daj się cały Jego Duchowi! Oddaj się Synowi Bożemu!” – mówi Bérulle. 62) Zauważmy typowe wyrażenia: „ofiaruj się, oddaj się”. Są one wyrażone w modlitwie, której skrót brzmi następująco: „O Jezu, w Maryi żyjący, przyjdź i żyj w sługach Twoich, duchem świętości Twojej, pełnią mocy, doskonałością dróg Twoich, prawdą Twoich cnót w jedności z tajemnicami Twoimi. Panuj nad wszelką potęga wrogą w duchu Twoim, ku chwale Ojca”. Modlitwa ta, którą Bremond nazwał „tessara” (nazwa ta oznacza w wojsku blaszkę identyfikacyjną żołnierza) Szkoły Francuskiej, pochodzi prawdopodobnie od samego de Bérulle’a. Jest to modlitwa, którą Założyciel tak bardzo ukochał.
Przy wyborze tego, co jest dla nich najbardziej pożądane, Księża Najświętszego Serca Pana Jezusa starają się przede wszystkim zjednoczyć z tymi tajemnicami, w których Pan najmocniej się zaangażował, gdzie On działał jedynie z niepojętej miłości – a było to z pewnością w Wieczerniku, na Górze Oliwnej i na Krzyżu. To zaangażowanie pochodzi z wnętrza i głębi człowieka. I to określa się we wszystkich językach mianem „serca”. Tak również należy rozumieć Teilharda de Chardin, który miał zawsze na swym biurku obraz Serca Pana Jezusa. To mógłby powiedzieć także O. Dehon: „Serce Jezusa jest źródłem wszelkiej bierności, która mnie opanowuje i wszelkiej aktywności, która pobudza mnie i porywa”. Dlatego ta cześć dla Serca Jezusa nie jest pobożnością skrajną. Chodzi tu bowiem o największe tajemnice historii zbawienia. Z tą miłością, która według naszej Reguły Życia jest „wymagająca i działająca”, Księża Sercanie powinni i chcą łączyć się chętnie i często. Mocą tych tajemnic pragną oni pracować dla Królestwa Serca Jezusowego. Zresztą to zjednoczenie jest tym, czym jest dla wszystkich: środkiem do osiągnięcia trwałej, osobowej i subtelnej więzi z Chrystusem. A to jest nieodzowne, bowiem sakramenty nie działają automatycznie – nawet nie działa tak przyjęcie Komunii św. Dlatego na przykład Mszy św. musi towarzyszyć adoracja.
Kardynał Ratzinger napisał, że jest zupełnie poprawne stwierdzenie, iż Eucharystia została ustanowiona „ut sumatur” (do jedzenia). Tym zdaniem celowym Sobór Trydencki okreśłił podstawową wartość Eucharystii. Następnie kardynał kontynuuje: „Ale tu jest pytanie: Co oznacza «sumere» (jeść) w odniesieniu do Eucharystii? Z pewnością coś więcej niż psychologiczne wydarzenie «manducatio oralis» (jedzenie ustami), które jako takie nie oddaje dokładnie istoty sakramentu. Ten sakrament «przyjmować», ten chleb «jeść» oznacza koniecznie proces duchowy: przyjmować w siebie Pana, który się nam zaofiarował. Albo lepiej: pozwolić się przyjąć Panu, który chce nas zjednoczyć z sobą samym. Tylko jeśli «manducatio oralis» (jedzenie ustami) jest jednocześnie «manducatio spiritualis» (spożywanie duchowe), to jest to «przyjęcie» - «sumptio» sakramentu”. Następnie Ratzinger przedstawia pokrótce wymiar tego, co nazywane jest w Tradycji „manducatio spiritualis”: „Ale teraz trzeba znów zapytać dalej, jakie są dokładniej te duchowe wymiary owego wydarzenia, które w Tradycji nazwaliśmy najpierw «manducatio spiritualis». Jeśli prawdą jest, że chodzi o wejście w obecność Jezusa Chrystusa; i jeśli jest prawdą, że jest On również w pełni prawdziwym człowiekiem jak jest prawdziwym Bogiem, to wówczas adoracja musi być miarą tego wydarzenia, ponieważ miłość, którą odpowiada stworzenie, nazywa się adoracją.
Możemy zatem powiedzieć: W wydarzeniu przyjęcia jest, jeśli dokonuje się to prawidłowo, adoracja Boga zawierająca współofiarującego się w człowieku Jezusa. Stąd, jak mi się wydaje, należy rozumieć proces rozwoju pobożności eucharystycznej, którą Kościół przeżywał na przestrzeni wielu stuleci. Bo jeśli jest tak, jak to właśnie rozważaliśmy, to wtedy proces «sumere», którego ten sakrament wymaga, nie może się bynajmniej wyczerpać w momencie cielesnego «sumptio». Jego całkowita duchowa zawartość musi być rozłożona, aby doszło do całkowitego spełnienia. Jego duchowe treści muszą być jako takie zrealizowane. Wówczas będzie konieczna, jako treść centralna, adoracja eucharystyczna”.63)
Tak winna się więc rodzić – przez życie zjednoczenia – subtelna, osobista więź z Chrystusem, która ciągle pogłębiana może i nam pomóc wypełnić wspólnie z Nim jedyne zadanie naszego życia, mianowicie starać się i dokonać umierania i zmartwychwstania w chrzcie św., jak to wyznaje również św. Paweł o sobie: ”…przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach – w nadziei, że upodobniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych” (Flp 3, 10-11).
Nasza Reguła Życia mówi:
„Nasza odpowiedź na powołanie do służby Kościołowi w Zgromadzeniu Księży Najświętszego Serca Jezusowego zakłada życie duchowe, oznacza ona: wspólne przybliżanie się do tajemnicy Chrystusa pod kierownictwem Ducha Świętego, oraz zwracanie bacznej uwagi na to, co w niewyczerpanym bogactwie tej tajemnicy odpowiada doświadczeniu Ojca Dehona i naszych pierwszych ojców” (nr 16).
„Dla każdego z nas i dla naszych wspólnot, życie zakonne jest historią: od łaski początków rozwija się ono i żywi tym, co Kościół, oświecony przez Ducha Świętego, czerpie stale ze skarbca wiary” (nr 15).
„Będąc uczniami Ojca Dehona pragniemy ze zjednoczenia z Chrystusem, w Jego miłości ku Ojcu i ludziom, uczynić zasadę i centrum naszego życia.
Ze szczególnym upodobaniem rozważamy te słowa Pana: «wytrwajcie we Mnie, a Ja będę trwał w was» (J 15, 4). Wierni w słuchaniu Słowa i dzieleniu Chleba zostaliśmy zaproszeni, by coraz bardziej odkrywać Osobę Chrystusa i tajemnicę Jego Serca oraz głosić Jego miłość, która przewyższa wszelką wiedzę” (por. Ef 3, 17-19) (nr 17).
„Także przez naszą dyspozycyjność i miłość dla wszystkich, zwłaszcza dla maluczkich, tych, którzy cierpią, przeżywamy zjednoczenie z Chrystusem. Faktycznie bowiem, czyż można zrozumieć miłość Chrystusa do nas inaczej, niż kochając tak jak On, w czynie i w prawdzie?
W tej miłości Chrystusa znajdujemy pewność osiągnięcia braterstwa ludzi i siłę do współpracy w jego realizacji” (nr 18).
SINT UNUM!
Aby byli jedno!
Pierwsza wyczerpująca biografia o Ojcu Dehonie ukazała się w roku 1936. Jest to obszerny tom A. Ducampa, który nosi tytuł: „Le Père Dehon et son Oeuvre”. Zawiera on w najdrobniejszych szczegółach zewnętrzną i wewnętrzną historię Zgromadzenia. Jeśli i ja ten ostatni rozdział zatytułowałem identycznie – Ojciec Dehon i jego dzieło – to nie był on pomyślany w sensie tej obszernej biografii. Prowadziłoby to za daleko i nie pasowałoby do tej małej księgi pamiątkowej. Jego dzieło jest tu rozumiane jako zewnętrzny rozwój i rozprzestrzenianie się Zgromadzenia do śmierci O. Dehona w 1925 roku. Ale byłoby to z pewnością niezadowalające, jeśliby się nie powiedziało o tej szerokiej przestrzeni czasu od 1925 do czasów obecnych. Dlatego w dodatku znajdują się niektóre zestawienia, statystyki, adresy z których można zorientować się o stanie Zgromadzenia.
Naturalnie nie omawiałem historii poszczególnych domów, czy prowincji do czasu śmierci O. Dehona. Ta jest wieloraka, różnorodna i powiązana z tak wieloma detalami, że pogmatwałyby tylko rzecz, jeślibyśmy je wszystkie omawiali. Z drugiej strony zaś szczegóły ożywiają, dlatego tak chciałbym przedstawić dzieło O. Dehona, by się ograniczyć do szczegółów, które są zwiazane z Francją, ojczyzną Założyciela, i z dwoma fundacjami pierwszych lat, które leżą za granicą. Jest to Clairefontaine i Watersley-de-Sittard. Tutaj należy zlokalizować początki dzieła; stąd rozpoczęło swoją drogę w historię dzieło O. Dehona.
Przyznaję, że jest to pewne uproszczenie, bo jest z pewnością jeszcze więcej punktów wyjścia, ale nie są one tak ważne i nie cieszą się takim powodzeniem jak te trzy, które wymieniłem. I dlatego to, co z tych trzech punktów stanowi relację powinno nosić charakter przykładowy: musi to ilustrować rozwój Zgromadzenia Księży Sercanów. Ten sposób przedstawienia ma taki uboczny pożytek, że mogę zaczerpnąć z wielu osobistych wspomnień, albo z tego, co opowiedzieli mi ojcowie i bracia pierwszej generacji. Oprócz tego walorem tego sposobu jest jeszcze to, iż zasłużonym ludziom, pionierom Zgromadzenia, wznosi pomnik. To również winno być pojęte egzemplarycznie, gdyż wielu nieznanych mogło – być może – położyć dla tego dzieła większe zasługi.
Skoro wolno mi zacząć pokrótce od Francji, to chcę wspomnieć, że ks. Dorresteijn w swej książce o życiu i dziele O. Dehona niespodziewanie oznajmił, że nasze Zgromadzenie już w dwa lata po jego założeniu zostało rozwiązane przez państwo francuskie. „Przez dekret z 23 marca 1880 roku – pisze ks. Dorresteijn – rząd francuski rozwiązał wszystkie nie uznane męskie zgromadzenia zakonne. Oblaci Ojca Dehona (taka bowiem była nazwa Zgromadzenia przed jego skasowaniem) uniknęli wtedy przykrego losu, jaki dotknął wtedy wszystkie inne klasztory, nie dlatego, jakoby ich państwo nie uznawało, ale po prostu dlatego, że o nich nie wiedziano”.64) Nie wiem, czy to było słuszne i o jaki dekret chodziło. Ale wielka wrogość w stosunku do Kościoła utrzymywała się we Francji i stawała się ciągle silniejsza, aż wreszcie doprowadziła do tego – jak to jeszcze zobaczymy – że Zgromadzenie we Francji zostało wywłaszczone i zakonnicy zostali wygnani.
O. Dehon wyczuwał, iż ma niepewny grunt pod nogami, dlatego poszukiwał za granicą miejsca schronienia. Pierwszym miejscem tego rodzaju było Watersleyde na południu holenderskiej prowincji Limburg. O. Dehon podaje jako datę fundacji 2 lutego 1883 roku. W roku 1889 zostaje przeniesiona do Sittard, kiedy nabyta tam posiadłość „Dom misyjny Sittard” została przebudowana i rozbudowana. Watersleyde był jedynym domem wobec którego nie został zastosowany dekret kasacyjny z 3 grudnia 1883 roku; dokument pozostał w archiwum diecezji Roermond. Watersleyde był też pierwszym domem nowicjackim. W roku 1885 rektorem i mistrzem nowicjatu został tam O. Andrzej Prévot. Ogromnie dużo uczynił dla dzieła O. Dehona, gdyż był mistrzem nowicjatu przez 23 lata i zmarł w 1913 roku w opinii świętości. Jego proces beatyfikacyjny został rozpoczęty.
Do nowicjatu w Watersleyde wstąpił w roku 1886 francuski duchowny z diecezji Verdun Gabriel Grison. Z jego nazwiskiem związany jest jeden z najważniejszych i najbardziej interesujących rozdziałów w historii Zgromadzenia. Zanim przedstawimy ten rozdział, jeszcze krótka wzmianka. Otóż w roku 1889 nowicjat zostaje przeniesiony z Watersleyde do Sittard. Do roku 1908 miał on charakter międzynarodowy. Następnie mieściła się tam szkoła misyjna, w której ciągle przybywało zamieszkujących, tak że stała się ona domem macierzystym Prowincji Niemieckiej. Ze szkoły misyjnej w Sittard wyszli prawie wszyscy niemieccy ojcowie i bracia – misjonarze dla dzieła Ojca Dehona, a jest ich pokaźna liczba. Po drugiej wojnie światowej dom misyjny w Sittard został sprzedany.
Gabriel Grison wstąpił do Zgromadzenia, ażeby zostać misjonarzem. O. Dehon przyrzekł mu, iż spełni jego życzenie. I wkrótce nadarzyła się okazja, aby to przyrzeczenie urzeczywistnić. Wprawdzie jest to osobliwe zrealizowanie: O jego misji nie można prawie nic powiedzieć, aczkolwiek obaj ojcowie: Irenée Blanc i Gabriel Grison, którzy zostali wysłani w roku 1888 do Ekwadoru, zostali nazwani pierwszymi misjonarzami. O co tu chodzi? Jest to trochę pogmatwana, a także trochę niejasna, osobliwie brzmiąca historia. Pewien duchowny w Ekwadorze, abbé Matovelle, założył nowe zgromadzenie, które jednak nie rozwijało się pomyślnie. W tym czasie usłyszał on, że we Francji podobne zgromadzenie założył O. Dehon. Wszedł z nim w kontakt i ustalono, że O. Dehon przejmie nową fundację w Ekwadorze. W listopadzie 1888 roku obaj nasi pierwsi misjonarze odpłynęli do tego kraju, aby tam przejąć nowicjat i szkołę misyjną Matovelle’a. Ale scalenie nie udało się. Dlaczego tak się stało nie wiadomo nic pewnego. Dlatego O. Dehon oddał obu misjonarzy do dyspozycji biskupowi Schumacherowi, biskupowi Porto-Viejo, gdzie pracował także ks. Lux, który przybył już do Ekwadoru zaraz po otrzymaniu święceń kapłańskich. Na razie księża pracowali w seminarium biskupim. Lecz po krótkim czasie podjęli się kierownictwa Kolegium w Bahia. I teraz rzecz pogmatwała się jeszcze bardziej. Masoni zorganizowali pucz przeciwko biskupowi Schumacherowi i przeciwko Kolegium i osiągnęli to, że księża: Lux i Grison zostali wydaleni z kraju. 12 czerwca 1896 roku, w uroczystość Najśw. Serca Pana Jezusa, opuścili Ekwador.
Koniec misji w Ekwadorze zapoczątkował rzeczywiście pierwszą wielką misję w dziele O. Dehona, mianowicie misję w Kongo. W maju 1897 roku kardynał Ledóchowski, prefekt Kongregacji Rozkrzewiania Wiary, wystąpił do O. Dehona z prośbą, aby zapoczątkował misję w Kongo Belgijskim. W 1897 roku O. Dehon pojechał do Brukseli, aby omówić tę sprawę z królem Leopoldem II. Król plan zaakceptował, chociaż wielu przestrzegało przed tym „obłąkanym przedsięwzięciem”, jak je określali, i chociaż Niezależne Państwo Kongo zatroszczyło się o bilet powrotny dla misjonarzy w wypadku niepowodzenia.65)
6 lipca 1897 roku dwaj pierwsi misjonarze przybyli do Kongo w okolicę Stanley-Falls. Byli to księża: Gabriel Grison i Gabriel Lux, wydaleni uprzednio z Ekwadoru. Ks. Lux nie mógł początkowo wyjechać, ponieważ jego matka stanowczo wzbraniała się przed tym, by jej syn udał się do pracy w lasy dziewicze. Wtedy ks. Grison pojechał z Francji do Bonn, do ks. Luxa, aby porozmawiać z jego matką. Osiągnął swój cel, ale musiał jej przyrzec, że jeśli syn zapadnie na chorobę tropikalną, to wówczas go odeśle. I rzeczywiście: nieomal zaraz po przybyciu dostał tak gwałtownej i długotrwałej gorączki tropikalnej, że musiał wracać do Europy już po upływie miesiąca. To znów stało się powodem, że dzieło O. Dehona zostało zaszczepione w innym kraju, a mianowicie w południowej Brazylii. Ponownie pierwszym misjonarzem był tam ks. Gabriel Lux z Bonn.
Zanim o tym opowiem, jeszcze trochę o Kongo. Niesprzyjający klimat pociągał na początku liczne ofiary. W roku 1900 przełożony tamtejszy pisze: „W przeciągu pół roku spośród jedenastu misjonarzy, którzy tu przybyli, straciłem siedmiu. Trzej spośród nich zmarli, czterej musieli podjąć podróż do ojczyzny, z których dwaj są prawie umierający, a dwaj inni tak chorzy, że nie możemy od nich w przyszłości oczekiwać żadnej pomocy”.66) Lecz najcięższy cios otrzymała misja poodczas powstania kongijskich rebeliantów w roku 1964. Jedno z ówczesnych sprawozdań mówi o śmierci biskupa Wamba, bp. Józefa Wittebolsa: „20 października (1964) biskup i członkowie misji zostali osadzeni w areszcie domowym. Coraz nikczemniejsze zaczepki, nienawistne zwracanie się, sceny torturowania tego lub innego współbrata, stosowanie różnego rodzaju znęcania się, trwające ciągle przez dzień, tydzień. To wszystko, powiązane z wymuszoną bezczynnością, niepewnością co do przyszłości, bezsilnością wobec załamania się jego dzieła, kazało mu wejrzeć w tajniki duszy. Pozostał milczący, prawie nie brał udziału w rozmowach, zagłębiał się w książkę, lub rozwiązywał krzyżówki. Jego sprężystość została złamana. «Trochę urlopu dobrze by mi zrobiło. Nie miałem go od 1955 roku» - powiedział. Nigdy dotąd nie wypowiadał się w ten sposób. Wyswobodzenie Stanleyville przez belgijskich spadochroniarzy spowodowało lawinę. Obłąkani z wściekłości, straszni «simba» nigdy wcześniej nie popełnili tak okropnych przestępstw. 26 listopada biskup Wittebols, na czele grupy złożonej z siedmiu belgijskich misjonarzy i szesnastu europejskich osadników, w jasne popołudnie, złożył swoje życie w ofierze za swą umiłowaną diecezję. «Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich» (J 15, 13). Za godzinę nie było żadnego misjonarza w okręgu Wamba”.67)
Biskup został zamordowany 26 listopada 1964 roku. Wszystkie zwłoki zostały załadowane na ciężarówki, a następnie wrzucone w szeroki na 10 metrów dół. Ciało biskupa widziano leżące przez wiele dni w wodzie. Liczba misjonarzy, którzy zostali w ten sposób zabici, wyniosła wraz z biskupem 29. Z wyjątkiem księdza Józefa Tegelsa, który został zamordowany 14 lutego 1961 roku w Basoko, wszyscy pozostali znaleźli straszną śmierć w listopadzie 1964 roku. Obaj Niemcy: ks. Heinrich Mildendorf i brat Leon Pizmoht uniknęli masakry.
O pracy brata Leon Pizmohta w Kongo pisze ks. Haurand: „Brat Leon Pizmoht, Jugosłowianin, muzyk, technik i mistrz budowlany, wstąpił w roku 1938. Pracował najpierw w Wamba, gdzie bez żadnego przygotowania podjął zawód murarza. Zbudował funkcjonalny dom mieszkalny i szkołę, która do dzisiaj służy jako kościół zastępczy. Potem przebywał w Lowa, gdzie również pod jego kierownictwem stanął budynek mieszkalny. W Stanleyville został następcą brata Andrzeja Schrödera w drukarni. Następnie znów powrócił do Nepoko, które stało się jego ojczyzną. W Ibambi zbudował przepiękny dom, szkołę dla dziewczat, dwa klasztory dla sióstr i jedną szkołę średnią”. W Kongo pracował 26 lat. Gdy w cudowny sposób uniknął rozstrzelania przez «simba» we 1964 roku, przeszedł do Republiki Południowej Afryki (1965). Potem , w roku 1968, znów do Konga; w 1973 jeszcze raz do RPA, by wreszcie w roku 1974 – jako nieuleczalnie chory – powrócić do Niemiec. Po dóch latach, 7 grudnia 1976 roku, Bóg powołał go do siebie. Godne podziwu było jego życie zawierające zmagania z chorobą i śmiercią.
Poznałem jeszcze dwóch innych braci tego pokroju: brata Józefa Justena i Adalberta Marion – obaj misjonarze z Konga – również postacie wielkie, choć ciche i ukryte. „Brat Józef Justen przybył do St. Gabriel w 1901 roku wraz z ks. Kohlem, gdzie pracował głównie jako stolarz i snycerz. Jego piękny gotycki ołtarz jeszcze dzisiaj ozdabia kościół. Ze względu na jego mądrość i wzorowego ducha zakonnego, msgr Grison (biskup) zamierzał go nawet wyświęcić na kapłana. Chory na czerwonkę musiał opuścić Kongo w 1913 roku i do swej śmierci (1935) żył w ukrytej świętości w Brukseli pełniąc obowiązki zakrystianina. Tak ks. Haurand pisze w swoich wspomnieniach w roku 1958 (zmarł w 1961 roku, działając nieprzerwanie w Kongo przez prawie 50 lat).
W tych samych wspomnieniach pisze także o bracie Adalbercie: „Brat Adalbert Marion z okolic Saary, pomagał jako rolnik i kowal na misjach w Kongo od 1929 roku. Był to mężczyzna o złotym sercu. Przebywał najpierw w Lokandu, pracując tam jako mistrz kowalski ucząc terminatorów. Wkrótce zasłynął ze swych mistrzowskich uderzeń młota, ale jeszcze sławniejsza była jego pogodna uczynność oraz zadziwiająca zręczność z jaką pomagał korpusowi inżynieryjnemu obozu jenieckiego, albo kapitanom okrętów w wydobyciu się z kłopotów. Do tego zasłużył się dobrze i w ogrodzie. Potem przez rok małe seminarium zaznało dobrodziejstw jego sztuki, jego doświadczenia, a szczególnie jego dziecięcej pobożności. Z wiekiem przyszła astma i większy ubytek sił. Ostatnia próba starania się o leczenie go w Europie zawiodła. Zmarł bowiem wkrótce po przybyciu w roku 1952”.
W nieszczęśliwym roku 1964 Region Kongo stał się niezależną Prowincją.
Gdy ks. Lux powrócił z Afryki został najpierw nauczycielem w szkole misyjnej w Sittard. Lecz nie trwało to długo. „Jego cichym marzeniem pozostawała praca za oceanem dla zbawienia dusz. Napływały do naszych księży zaproszenia i prośby z Brazylii. Zdecydowano się na Santa Catarina, gdzie münsterski duchowny pracował jako wikariusz generalny i serdecznie prosił o pomoc. W swym okręgu administracyjnym nie miał jeszcze biskupa. Ks. Lux został powołany w 1902 roku do objęcia nowego pola pracy wśród niemieckich emigrantów i osadników. Prymicjant, ks. Józef Foxius, przyłączył się do niego zachwycony tą pracą. W dzień odjazdu obaj przyszli Brazylijczycy weszli rankiem do naszej sali studyjnej, aby się pożegnać. Prymicjant miał powiedzieć kilka słów pożegnania. Nie odważył się jeszcze na żadne spontaniczne przemówienie, więc zaintonował «Ave maris stella». Z tą pieśnią w duszy odjechali do Brazylii”.68)
Ponieważ tutaj tak często mówię o księdzu Lux, a pracował on dla dzieła O. Dehona w trzech krajach, niech mi będzie wolno dodać to, co ks. Tings, który równie długo pracował w Brazylii, napisał mi w liście z 19 czerwca 1972 roku: „Ks. Lux był wieloletnim proboszczem w Rio Fortuna z której pochodzi duża liczba naszych brazylijskich współbraci pochodzenia niemieckiego. Brazylia nie jest obszarem misyjnym w sensie ścisłym. Trzy rasy tworzą trzon narodu brazylijskiego: Ci, którzy tu są od odkrycia Brazylii (r. 1500), przybysze z Portugalii, pierwotni mieszkańcy indiańscy i sprowadzeni pierwotnie jako niewolnicy – Murzyni. Później przybyli niemieccy, włoscy i polscy imigranci. On jest także faktycznym twórcą naszej szkoły apostolskiej w Corupá, wtedy Hansa Humbold. Stoi tam dzisiaj pomnik ku czci Prowincji Niemieckiej z której wzięła początek Prowincja Brazylijska. W roku 1943 Prowincja Brazylii Południowej stała się samodzielną prowincją.
„Wiele lat oddziela to, co było od tego, co jest obecnie. A przecież ciągle jeszcze tkwi w mej pamięci ten moment, gdy nasz śp. Założyciel, Ojciec Leon Dehon w 1912 roku w naszej kaplicy domu misyjnego w Sittard wręczał krzyże misyjne pierwszym misjonarzom udającym się do Kamerunu, i z rozpostartymi ramionami wołał do nich słowami Chrystusa: Idźcie na cały świat i nauczajcie wszystkie narody. Były to płomienne słowa, które zapalily także inne serca do apostolskiej pracy.
Pierwsza ekspedycja prowadzona przez wypróbowanego misjonarza z Kongo, ks. Gerharda Lennartza, weszła na afrykańską ziemię 3 grudnia 1912 roku, w dzień św. Franciszka Ksawerego”.69) W latach 1924-25 ks. Lennartz był moim mistrzem nowicjatu w Fünfbrunnen. Jako nowicjusz wiedziałem o nim jedynie tyle, że był na misjach. Opowiadał o tym chętnie przy rozmaitych okazjach. Nigdy jednak w swoim skromnym usposobieniu nie wspomniał o tym jak znaczącą rolę on sam tam odegrał. Przedtem ks. Lennartz był misjonarzem w Kongo. W roku 1912 został stamtąd odwołany w celu założenia misji w Kamerunie. Był już zamianowany Prefektem Apostolskim i z pewnością zostałby pierwszym biskupem w Kamerunie. Ale potem, w 1914 roku, wojna wtargnęła także i w kolonie niemieckie. O końcu misji pisze w swoim liście z 16 sierpnia 1972 roku wnuk brata ks. Lennartza: „To było tak: Część misjonarzy została wcielona do wojska, przede wszystkim bracia. Gdy żołnierze niemieccy zostali odparci, wycofali się do hiszpańskiej Angoli (powinna się nazywać Gwinea Hiszpańska). Stamtąd szło wojsko, a wraz z wojskiem księżą i bracia do Fernando-Po, by stamtąd udać się do Hiszpanii. Księża, bracia i siostry, którzy nie nadążali, zostali internowani przez Anglików i musieli przemaszerować przez całe afrykańskie wybrzeże aż do Togo. Siostrom pozowolono jechać konno. Marsz trwał trzy miesiące (…).
Zanim Anglicy wkroczyli do wioski misyjnej, wujek Gerhard przekazał naczelnikowi wioski święte naczynia, kielichy, itd. Po zakończeniu wojny naczelnik przekazał – na pisemne pozwolenie wuja Gerharda – naczynia misjonarzom Najświętszego Serca Jezusowego, którzy byli Francuzami. I jeszcze coś szczególnego: Wuj Gerhard nie otrzymał żadnych funduszy za swój tytuł: Kiedy po wojnie zobaczył, że nie będzie mógł już nigdy wrócić do Kamerunu, oddał z powrotem tytuł Prefekta Apostolskiego Adamana do Rzymu”.
Obecnie Kamerun jest Regionem Prowincji Francuskiej.
Wśród tych, którzy wylądowali w Hiszpanii, był także misjonarz z Kamerunu, ks. Wilhelm Zicke. Wylądował na południowym wybrzeżu Hiszpanii. Pisze on: „Z małej notatki z jednej z hiszpańskich gazet, nasz czcigodny Założyciel dowiedział się w Rzymie o naszym pobycie w Hiszpanii. Odpisał natychmiast: «Od dłuższego czasu pielęgnowałem życzenie abym mógł postawić swoją stopę w Hiszpanii. Czyż wasz pobyt nie może się stać początkiem jakiejś fundacji? Bowiem ja jestem bardziej za Północą, skąd pochodzą wielcy święci: Ignacy, Franciszek Ksawery i Teresa z Avila. Byłbym wdzięczny za podane mi wiadomości».70) Było to poniekąd nowe rozesłanie. Ks. Zicke wyruszył w drogę. Stopniowo powstawała Prowincja Hiszpańska, jeśliby można uważać ks. Wilhelma Zicke za jej założyciela. W 1947 roku Prowincja Hiszpańska stała się samodzielną Prowincją.
Jeszcze raz został z Sittard wysłany ksiądz, którego wysłanie doprowadziło do powstania nowej prowincji. Było to w roku 1919. Byłem wówczas uczniem w Sittard i uczestniczyłem w uroczystości pożegnania naszego ulubionego nauczyciela języka francuskiego, ks. Matthiasa Fohrmanna, który 31 grudnia 1919 roku wyjeżdżał do Stanów Zjednoczonych. Wkrótce powstała tam misja indiańska w Południowej Dakocie. Stopniowo tworzyła się nowa prowincja – prowincja Ameryki Północnej. Od roku 1934 jest samodzielną Prowincją.
Tak powstawanie czterech prowincji: Brazylijskiej Południowej, Ameryki Północnej, Hiszpańskiej i Zairskiej doprowadziło nas z powrotem do domu w Sittard, który O. Dehon w swym mądrym przewidywaniu założył za granicą już w pierwszych latach po założeniu Zgromadzenia.
Drugim osiedleniem tego rodzaju było Clairefontaine w Belgii. Ks. Dorresteijn pisze o tym wydarzeniu następująco: „Tymczasem O. Dehon z pomocą Luksemburczyka dra Hengescha, starego przyjaciela z okresu stenografowania (na Soborze Watykańskim I), założył szkołę misyjną w Clairefontaine w Belgii, nad granicą luksemburską, dla kształcenia misjonarzy dla Południowej Ameryki, szczególnie dla Ekwadoru, trochę później dla Skandynawii, ale zwłaszcza dla emigrantów w Południowej Ameryce. Fundacja została założona w lecie 1889 roku”.71)
Do tych misjonarzy należał także ks. Józef Fräβle z Freiburga. Został jednym z najznaczniejszych misjonarzy w Kongo. Czytałem z zapałem jego książki, przede wszystkim: „Myślenie i działanie moich Murzynów z lasu dziewiczego” oraz „Psychika murzyńska” (1926). Jeśli sobie dobrze przypominam, to obie te książki były polecane kolonialnym władzom belgijskim jako lektura obowiązkowa, na znak iż uważają się oni za pewnego rodzaju przywódców w stosunkach z tymi ludami pierwotnymi.
Dla dzieła O. Dehona pracowało także wielu innych księży z tejże szkoły, którzy nie zostali misjonarzami. Ks. Ducamp pisze: „Tak długo, jak Zgromadzenie nie było jeszcze podzielone na prowincje, Clairefontaine pozostawało szkołą międzynarodową, gdzie żyli wspólnie i w serdecznej zgodzie Belgowie, Luksemburczycy, Francuzi, Nadreńczycy, Niemcy z Północy, Południa i Szwajcarzy.
Co się tyczy sukcesów, to – według statystyk – z Clairfontaine do wybuchu pierwszej wojny światowej wyszło 82 księży, z tego 71 ojców. Do tej liczby dochodzi 12 kleryków i 8 nowicjuszy. Ale statystyki ilustrują przecież tylko część sukcesu. To, do czego się zmierza, to jakość. Budujące jest to, iż można stwierdzić, że szkoła: „Nasza kochana Pani Miłosierdzia z Clairefontaine”, wydała pierwszorzędnych księży.72) I Ducamp wymienia potem przede wszystkim ks. Józefa Philippe’a, drugiego Przełożonego Generalnego naszego Zgromadzenia i późniejszego biskupa Luksemburga.
Ks. Jonkmann i ks. Bernhard Müller, którzy zmarli w Handrup, opowiadali często, że na poranny posiłek w Clairefontaine niejednokrotnie podawana była jedynie kawa z suchym chlebem i że w ogóle wszystkiego brakowało. Ale nigdy nie zapominali dodać, że lata spędzone w Clairefontaine były najpiękniejszymi latami ich życia. Obecnie Clairefontaine jest nadal szkołą Prowincji Luksembursko-Wallońskiej.
Wreszcie z powrotem wracamy do Francji, aby na podstawie dalszego biegu życia O. Dehona przedstawić rozwój jego dzieła.
Wkrótce po odbudowaniu Zgromadzenia, w roku 1886, odbyła się I Kapituła Generalna (od 11-15 września). Na tej Kapitule został określony nasz strój zakonny: prosta sutanna i sznur. Na zakończenie Kapituły, 17 września 1886 roku, O. Dehon wraz z sześcioma innymi współbraćmi złożył śluby wieczyste. „17 września 1886. Wielki dzień. Złożyłem z sześcioma współbraćmi śluby wieczyste. Mam rzeczywiście uczucie pełnego odnowienia i zupełnego przebaczenia. Jest to wielki dzień dla Zgromadzenia… Od moich święceń nigdy dotąd nie byłem przepełniony tak głęboką wdzięcznością. Pojąłem rzeczywistość tego wszystkiego, co wykładałem o ślubach”.73)
Takie Kapituły Generalne odbywały się w ciągu życia O. Dehona ośmiokrotnie, z których pierwszych pięć miało miejsce we Francji, szósta i siódma w Lowanium w Belgii, a ósma w Heer koło Maastricht w Holandii. Kapituły te zajmowały się rozbudową wewnętrzną i zewnętrznym rozwojem Zgromadzenia. Do rozwoju wewnętrznego Zgromadzenia przyczyniły się przede wszystkim stopniowo się ukazujące dokumenty Zgromadzenia, Konstytucje, Dyrektorium, Thesaurus do modlitw wspólnotowych. Sobór Watykański II polecił, aby życie zakonne dostosować do warunków i życia naszych czasów. „Dlatego też konstytucje, dyrektoria, zwyczajniki, modlitewniki, ceremoniały i tym podobne książki należy poddać odpowiedniej rewizji, a po usunięciu przepisów przestarzałych dostosować do dokumentów wydanych przez ten święty Sobór”.74) Tak stało się na XVI Kapitule Generalnej w roku 1973, a mianowicie kiedy ojciec Generał Bourgeois we wstępie do Reguły Życia powiedział: „Od «Konstytucji» z 1885 roku i od «Dyrektorium Duchowego» O. Dehona do Reguły Życia XVI Kapituły można rozpoznać przemyślane linie odnowionych Konstytucji”.75)
Rozbudowa zewnętrzna Zgromadzenia jest dostrzegalna w utworzeniu nowych prowincji. Rozważania na ten temat były już snute na VI Kapitule Generalnej w Lowanium w 1902 roku. Ale dopiero w roku 1908, na VII Kapitule Generalnej w Lowanium doszło do pierwszego podziału na dwie prowincje: Prowincję Zachodnią i Prowincję Wschodnią. Do Prowincji Wschodniej weszli współbracia z Niemiec, Austrii, Szwajcarii i Brazylii Południowej. Do Prowincji Zachodniej zaś współbracia z Francji, Belgii, Holandii, Włoch i Luksemburga. Następnego podziału dokonano w 1911 roku, kiedy powstała Prowincja Holenderska. Odtąd mówi się o Prowincji Francuskiej, Niemieckiej, Holenderskiej. Podziały te oznaczały, że dzieło O. Dehona nabrało już znacznych rozmiarów, ponieważ do prowincji należą z reguły szkoły kształcące młody narybek (szkoły misyjne): nowicjat, scholastykat, wszystkie z własną kadrą taką jak nauczyciele, radni itd. Obecnie Zgromadzenie liczy 20 Prowincji i 7 Regionów.
Niektóre domy już przez samą swoją nazwę wskazują, że należą do dzieła O. Dehona. Wymieńmy chociaż kilka z różnych stron świata:
Gymnastium Leoninum w Handrup, Niemcy;
Casa Padre Dehon, Conegliano Veneto, Północnme Włochy;
Istituto Dehonista, Curitiba, Brazylia Południowa;
Dehon Seminary, Lanesboro, Ameryka Północna;
Centro Social Padre Dehon, Jâo Pessôa, Północna Brazylia;
Maison Jean Dehon, Mougins, Francja;
Dehon Seminary, Ottawa, Kanada.
Należy tu jeszcze wspomnieć o nowym budynku naszej Rady Generalnej w Rzymie z lat 1952/53.
Tymczasem w Prowincji Francuskiej dzieło O. Dehona ulega stałemu umniejszeniu. Walka Rządu posługującego się ustawodawstwem godzącym w Kościół i religię, stawała się coraz groźniejsza. W czerwcowym numerze (1903 r.) „Le Règne” O. Dehon oznajmia, że dziełu Kongregacji we Francji grozi zniszczenie, że będzie szukał dla siebie schronienia w Belgii.76) Zakończenie tej kampanii ustawodawczej przeciwko naszym klasztorom miało następującą historię. Komornik podał do wiadomości publicznej, że 22 grudnia 1905 roku klasztor Księży Sercanów w Saint-Quentin oraz domy w Fayet i Fourdrain zostaną wystawione do licytacji. Zostało to jednak nakazane ostatecznie tylko w stosunku do domu w Fourdrain, a ten kupił ksiądz – sercanin Falleur.
Na dzień 2 lutego 1906 roku został wyznaczony nowy termin licytacji. Znów O. Dehon protestował przeciwko temu, że nasza własność idzie pod młotek na korzyść fiskusa. Daremnie. Skończyło się tym, że O. Założyciel został „prywatnym” nabywcą klasztoru Księży Sercanów, a zatem kupił swój własny dom. Z kolei zaś jego przyjaciel, ks. Legrand, kupił dom w Fayet. Przyniosło to następującą sytuację: „O. Dehon stał się osobistym właścicielem klasztoru Księży Najświętszego Serca Jezusowego i mógł tam już pozostać, ale Zgromadzenie jako takie nie mogło istnieć we Francji. Wszystkie akta domu macierzystego Sacré-Coeur zostały już kilka lat przedtem przewiezione do Brukseli. O. Dehon miał więc swoje «biuro» i mieszkanie w Brukseli, ale sam najczęściej przebywał w Saint-Quentin”.77)
Dopiero w 1920 roku miało miejsce nowe osiedlenie się we Francji, mianowicie w Amnéville.
W latach 1906-1910 O. Dehon odbył trzy wielkie podróże. Pierwsza z nich wiodła do Ameryki Południowej. Rozpoczął ją 31 sierpnia 1906 roku z Bordeaux. Wizytował wówczas fundacje Zgromadzenia w Północnej i Południowej Brazylii. W Recife (Brazylia Północna), gdzie dotąd Zgromadzenie nie posiadało żadnej fundacji, złożył 25 grudnia 1906 roku wizytę w Kolegium Salezjańskim. O. Dehon relacjonuje o tej wizycie w swych „Souvenirs”: „Przyjęcie uroczyste, muzyka, przemówienia, całowanie rąk. Ks. Jordan, wizytator prowincji, przypomina sobie mnie jeszcze z czasów, kiedy był sekretarzem Don Bosco. Opowiadał chłopcom, że święty z uszanowaniem wspominał o mnie i moim Zgromadzeniu, kiedy odwiedziłem go raz w Paryżu”. O. Dehon wspomina tu o spotkaniu z Don Bosco, podczas którego święty podkreślił „z wielkim naciskiem”: „Wasze Zgromadzenie na pewno pochodzi od Boga”.78)
Po swoim powrocie przygotowywał podróż do Finlandii i Rosji. Rozpoczął ją w lipcu 1907 roku poprzez Kolonię, Berlin, Pragę, Szczecin, Sztokholm, Petersburg do Moskwy. Do Brukseli powrócił przez Borodino, Smoleńsk, Mińsk, Brześć Litewski i Warszawę. Podróż zakończył 14 sierpnia 1907 roku. Podróż ta stała się okazją do poszukiwania – także w Skandynawii – do której O. Dehon miał szczególne upodobanie, miejsca na którym mógłby postawić swą stopę. W roku 1903 O. Założyciel posłał dwóch następnych księży do Finlandii. Zostali jednak stamtąd deportowani w roku 1911. Wypędzeni z Finlandii osiedlili się w Szwecji.79)
Okazją do trzeciej podróży było zaproszenie kilku przyjaciół do wzięcia udziału w Kongresie Eucharystycznym w Montrealu. Podróż odbywał w towarzystwie swego starego przyjaciela, biskupa Tiberghiera, członka Rady Kongresu Eucharystycznego. Podróż ta stała się wyprawą dookoła świata i trwała od sierpnia 1910 do marca 1911 roku. Kanada (Quebec), Stany Zjednoczone (San Francisco), Japonia, Korea, Mandżuria, Chiny, Filipiny, Jawa, Cejlon, Indie, Palestyna – oto państwa, które odwiedził O. Dehon.
W roku 1910 pierwsi księża przybyli także do Kanady, oraz rozpoczęta została misja na południowej Sumatrze w roku 1923, co można tłumaczyć po części podróżą O. Założyciela. Wszystkie te dzieła ucierpiały mocno podczas pierwszej wojny światowej. W tym czasie O. Dehon znalazł się w Saint-Quentin, które od 28 sierpnia 1914 roku znalazło się pod okupacją niemiecką. Więcej niż przez trzydzieści miesięcy grzmiały armaty. Niemieccy współbracia uzyskali zezwolenie na wyjazd O. Dehona do Brukseli, jednak nie skorzystał on z tego, lecz pozostał w Saint-Quentin.
Po wojnie odbyła się w Heer koło Maastricht VIII Kapituła Generalna (w dniach od 29 do 31 lipca 1919 roku). Opowiada się, że na dworzec kolejowy w Maastricht sprowadził niemieckich i francuskich uczestników kapituły holenderski anioł pokoju. Dzieło O. Dehona odradzało się rozwijało nadal. Ks. Dorresteijn pisze: „Po wojnie nadszedł sprzyjający czas dla Zgromadzenia. W roku 1920 powstaje nowa fundacja w Amnéville, w roku 1921 w Domois (Francja). Włosi dysponują od 1919 roku własnym nowicjatem, zaś w rok później stają się samodzielną prowincją”. Także w Hiszpanii O. Dehon dokonuje siewu: powstaje szkoła misyjna w Puente-la-Reina, nowicjat i kolegium w Novelda.
Na właściwych i tak zwanych obszarach misyjnych Zgromadzenie rozwijało się nadal. W 1921 roku Brazylijczycy z Prowincji Południowej otrzymali nowicjat w Taubaté. W tym samym roku Zgromadzenie rozpoczyna pracę w Danii i wraca pod kierownictwem biskupa Buckxa do Finlandii. Potem – w roku 1923 – powstają cztery nowe Regiony Misyjne: Afryka Południowa (Gariep), Południowa Sumatra, Dakota i Norwegia.80)
We wszystkim tym brał udział O. Założyciel modląc się, pracując i cierpiąc. Lata i ciosy nie potrafiły go ani pochylić, ani złamać. Był ciągle jeszcze wysmukły, postaci wysokiej, wyniosły jak wielkanocna świeca. Chciał jeszcze przygotować IX Kapitułę Generalną, lecz podczas tych przygotowań zachorował. W Brukseli, gdzie od 1917 roku – a więc od ewakuacji Saint-Quentin – mieszkał, zapanowała od lipca do sierpnia 1925 roku epidemia gastroenteritalna, atakująca przewód pokarmowy.
Czwartego sierpnia, po odprawieniu Mszy św. musiał się O. Dehon położyć do łóżka. Odmawiał swój brewiarz i z łóżka dawał polecenia odnośnie do przygotowującej się IX Kapituły Generalnej, która miała się rozpocząć 15 września. Tydzień później, 11 sierpnia, ks. Philippe, jego asystent, podzielił się z nim opinią lekarza, że stan zdrowia się pogorszył, a zatem chciałby udzielić O. Dehonowi Sakramentu Chorych. Wiadomość ta wywołała u O. Założyciela eksplozję radości. Zaklaskał w dłonie i zawołał: „Tak, bardzo chętnie!”. Przed przyjęciem Komunii św. wziął w rękę krzyż i odnowił swoje śluby, w tym także ślub żertwy. To słowo powtórzył trzykrotnie, a potem powiedział: „Je me donne tout” – oddaję się całkowicie. Zanim przyjął święte Namaszczenie, na jego żądanie przyszli do jego pokoju wszyscy mieszkańcy domu. Wymieniał ich wszystkich po nazwisku, a szczególnie cieszył się z pierwszych polskich współbraci (byli to: ks. Władysław Majka i ks. Ignacy Stoszko, przyp. tł.). Następnie ks. Philippe przeprosił go w imieniu całego Zgromadzenia za wszystko, co go w ciągu jego długiego życia w Zgromadzeniu obraziło, i prosił o błogosławieństwo dla całego Zgromadzenia. O. Dehon natychmiast rozpostarł ręce i wypowiedział mocnym głosem błogosławieństwo. Następnej nocy doznał gwałtownych kurczów serca, które sprawiały mu wielkie cierpienie. Bardzo osłabiony udzielił jeszcze raz swego błogosławieństwa. W południe, o godzinie 12.10 zmarł Założyciel Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego, Ojciec Jan Leon Dehon. Było to w środę, 12 sierpnia 1925 roku. „Je me donne tout”.
Jego proces beatyfikacyjny jest rozpoczęty. Kiedy umierał Zgromadzenie liczyło 696 członków; z tego 357 księży, 168 kleryków i 171 braci.
Nasza Reguła Życia mówi:
„Jako członki Chrystusa, wierni Jego naglącemu wezwaniu «Sint unum» nieść będą po bratersku ciężary jedni drugich w tym samym życiu wspólnotowym” (nr 8).
„Pozwalamy się przepoić miłością Chrystusa i wsłuchujemy się w Jego modlitwę «Sint unum»; staramy się uczynić z naszych wspólnot prawdziwe ognisko życia ewangelicznego (…) Nasze życie wspólnotowe nie jest tylko środkiem (…) jest najgłębszą realizacją naszego życia chrześcijańskiego” (nr 63).
„W Kościele jesteśmy wezwani, by pójść za Chrystusem i być w świecie świadkami i sługami jedności między ludźmi, poprzez braterską wspólnotę (…)” (nr 59).
„Przez naszą jedność (…) pragnęlibyśmy podkreślić, że braterstwo, którego ludzie tak pragną, jest możliwe w Jezusie Chrystusie, i że chcemy być jego sługami” (nr 65).
„«Sint unum» (J 17, 11) podkreślane przez Ojca Założyciela, domaga się od kandydata, aby przez wychowanie do prawdziwej miłości, wyzwalał się stopniowo z egoizmu, który jest przekreśleniem miłości Boga i braterstwa. Ten prymat miłości wzywa do stałego nawracania się i powinien doprowadzić kandydata do dyspozycyjności w służbie dla Boga i braci, zwłaszcza najbiedniejszych i najsłabszych w duchu «Ecce venio»” (nr 95).
Z języka niemieckiego tłumaczył: ks. Józef Lach SCJ
Zgromadzenia Księży Sercanów
Całość Zgromadzenia podzielona jest na 20 Prowincji i 7 Regionów. Zgromadzeniem kieruje O. Generał ze swoja Radą. Rezyduje w Rzymie. Poszczególne Prowincje zarządzane są przez księży Prowincjałów ze swą Radą. Ksiądz Prowincjał Prowincji polskiej rezyduje w Krakowie-Płaszowie. Poszczególnymi wspólnotami domowymi kierują księża Rektorzy.
Dotychczasowi Przełożeni Generalni:
Prowincje Zgromadzenia Księży Sercanów w kolejności chronologicznej ich powstawania
Zaangażowania Apostolskie Polskiej Prowincji Księży Sercanów
1) Extr. 3 (cyfra oznacza numer odsyłacza w tekście).
2) Extr. 97.
3) Extr. 189, 190.
4) Extr. 186.
5) Extr. 188.
6) Eugen Walter, Zu den Herrlichkeiten der Taufe, Freiburg 1940, s. 64.
7) Tamże.
8) Extr. 206.
9) Extr. 177.
10) Extr. 207.
11) Tamże.
12) Extr. 209.
13) Extr. 3.
14) Dorresteijn, 26.
15) Extr. 146.
16) Extr. 163, 164.
17) Extr. 164.
18) Leo Scheffczyk, Das immerwährende Gespräch – heute unterbrochen, w: Wandelbares und Unwandelbares im Wandel der Zeit, tom II, wyd. Hans Pfell, Aschaffenburg 1977, s. 151.
19) Ernst Jünger, Strahlungen, Tübingen 1949, 554.
20) Extr. 63.
21) Extr. 64, 65.
22) Extr. 72, 73.
23) Dorresteijn, 151.
24) Tamże, 121.
25) Haas, 154, 155.
26) Tamże, 156, 157.
27) Dorresteijn, 152.
28) Tamże, 154.
29) Tamże, 63.
30) Extr. 192.
31) Extr. 190.
32) Dorresteijn, 79.
33) Tamże, 69.
34) Por. Zur Geschichte der Aufhebung, Dorresteijn, 85, nn.
35) Dorresteijn, 77, 78.
36) Extr. 200.
37) Ducamp, 254.
38) Souvenirs, VIII, 18.
39) Extr. 166, 167.
40) Ducamp, 328, 329.
41) Ks. Johannes Kalmer, Eine Bildmeditation zum Lebensregel, w: Gedanken zur Lebensregel, str. 22-26. Cytat: Ratzinger, Einfürung in das Christentum, 1968, 195, 196.
42) Dehon, Couronnes d’amour II, 142 nn.
43) Por. Die exegetische Erklärung der Durchbohrung, w: Josef Heer, Leben hat Sinn, Stuttgard 1974, 104, 114, oraz książka tego samego autora: Der Durchbohrte, Johanneische Begründung der Herz-Jesu-Verehrung, Rzym 1966.
44) Prof. dr Hermann Westhoff, w: Deutsche Tagespost, 23/24, 12, 1977 r.
45) Leo Scheffczyk, Katholische Glaubenswelt, Aschaffenburg 1977, 150, 151.
46) H. Volk, Theologische Grundlagen der Liturgie, Meinz 1964, 81.
47) Modlitwa nad darami na 2 niedzielę roku A.
48) Obydwa cytaty w: Scheffczyk, Katholoische Glaubenswelt, 255, 256, tamże, 150, 151.
49) Extr. 66.
50) René Schweitzer, Gott hat mich bewegt, Freiburg 1972, notatka na obwolucie książki.
51) Tamże, 89-93.
52) Hans Urs von Balthasar, Klarstellungen, Herder-Bücherei, nr 393, Freiburg 1971, Art Verehrung des Allerheiligsten, 113.
53) Schweitzer, loco citato, 94. Do pojęcia „pozostawać“, którego św. Jan Ewangelista używa 66 razy. Por. J. Heer, Leben hat Sinn, 152.
54) Ks. Yves Ledure, Etudes Dehonnienes 55.
55) Eugen Walter, Herrlichkeiten der Taufe, 21.
56) J. Pascher w: Liturgisches Jahrbuch, rok 18, zeszyt 3, 1968, 148. Por. Takze: Heinrich Schlier, Das bleibend Katholische, Münster 1970, 10.
57) Leo Scheffczyk, Wirklichkeit und Geheimnis der Sünde, Augsburg 1939, 37-38.
58) Eugen Walter, Sakrament und christliches Leben, Freiburg 1939, 37-38.
59) Bremond, Histoire littéraire du sentiment religieux en France, tom 3, Paris 1925, 138.
60) Otto Karrer, Got in uns, München 1926, 167.
61) Extr. 107.
62) Otto Karrer, 179, dz. Cyt.
63) J. Ratzinger w: Studia Dehoniana, 6 Deutsche Ausgabe, Juni 1973, 22, 23.
64) Dorresteijn, 82.
65) Tamże, 138.
66) Die Genossenschaft der Herz-Jesu-Priester, Missionshaus Sittard, 22.
67) Opfergang der Herz-Jesu-Priester im Kongo, Gedenkschrift 1965, 21.
68) 50 Jahre Deutsche Orensprowinz der Herz-Jesu-Priester, 101, 102. Sprawozdanie pochodzi od ks. Johannesa Petersa. Także relacje ks. Hauranda znajdują się w tym zeszycie, str. 95 nn.
69) 50 Jahre…, 108, relacja ks. Zicke.
70) Tamże, 110.
71) Dorresteijn, 109.
72) Ducamp, 331, 332.
73) Extr. 195.
74) Perfectae caritatis, 3.
75) Reguła Życia, s. 7.
76) Dorresteijn, 163.
77) Tamże, 166.
78) Tamże, 167-168.
79) Tamże, 182.
80) Tamże, 198, 199.