ks. Krzysztof Zimończyk SCJ
ŚLADAMI ŻYCIA I CHARYZMATU OJCA LEONA DEHONA
ZAŁOŻYCIELA ZGROMADZENIA KSIĘŻY NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSOWEGO
Stopnica 2005
W hołdzie papieżowi Janowi Pawłowi II,
który 19 kwietnia 2004 roku zamknął proces beatyfikacyjny czcigodnego Sługi Bożego o. Leona Dehona, założyciela Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego. Pragnął również 24 kwietnia 2005 roku na placu św. Piotra dokonać jego beatyfikacji. Jednakże „2 kwietnia roku Pańskiego 2005, o godzinie 21.37 wieczorem, gdy sobota dobiegała kresu i weszliśmy już w Dzień Pański w Oktawie Wielkanocy i Niedzielę Bożego Miłosierdzia, umiłowany Pasterz Kościoła Jan Paweł II przeszedł z tego świata do Ojca”.
Spis treści
WSTĘP
MODLITWA O ŁASKĘ KROCZENIA DROGĄ O. LEONA DEHONA
1. KIM BYŁ O. LEON DEHON?
2. CZCICIEL NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSOWEGO
3. W LA CAPELLE WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO…
4. POWOŁANIE DO KAPŁAŃSTWA
5. OCZAROWANY MIŁOŚCIĄ SERCA JEZUSOWEGO
6. ŻYĆ MIŁOŚCIĄ I POSTĘPOWAĆ DROGĄ MIŁOŚCI
7. ŻYĆ DUCHEM CHRYSTUSOWYCH BŁOGOSŁAWIEŃSTW
8. PRAGNĄĆ ZJEDNOCZENIA Z CHRYSTUSEM PANEM
9. DĄŻYĆ DO ZJEDNOCZENIA Z CHRYSTUSEM PANEM PRZEZ KONTEMPLACJĘ SŁOWA BOŻEGO
10. CZŁOWIEK OFIARY EUCHARYSTYCZNEJ
11. KOCHAĆ CHRYSTUSA EUCHARYSTYCZNEGO
12. DĄŻYĆ DO ZJEDNOCZENIA Z CHRYSTUSEM W EUCHARYSTII
13. CZŁOWIEK WYNAGRODZENIA EUCHARYSTYCZNEGO
14. OBLAT NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSOWEGO
15. ŻYĆ DUCHEM OFIARY
16. ŻYĆ DUCHEM ZAWIERZENIA
17. „NIECH SIĘ STANIE WOLA TWOJA”
18. POKUTOWAĆ ZA GRZECHY
19. ŻYĆ DUCHEM WYNAGRODZENIA
20. ODPOWIADAĆ NA WEZWANIA CHRYSTUSA Z PARAY-LE-MONIAL
21. ŻYĆ DUCHEM ŚW. TERESY Z LISIEUX
22. MOIM POWOŁANIEM JEST MIŁOŚĆ
23.WYNAGRADZAĆ BOGU ZA GRZECHY POPRZEZ SWOJE CIERPIENIE
24. APOSTOŁ NAJŚWIĘTSZEGO SERCA JEZUSOWEGO
25. CZCIĆ NIEPOKALANE SERCE MARYI
26. „MIŁUJCIE SIĘ WZAJEMNIE”
27. „DLA NIEGO ŻYŁEM, DLA NIEGO UMIERAM”
28. TESTAMENT DUCHOWY O. LEONA DEHONA
29. ORĘDOWNIK LUDZKICH SPRAW U JEZUSOWEGO SERCA
30. POWOŁANIE DO ŻYCIA KAPŁAŃSKIEGO I ZAKONNEGO W ZGROMADZENIU KSIĘŻY SERCANÓW
ZAKOŃCZENIE
MODLITWA O OTRZYMANIE ŁASK ZA WSTAWIENNICTWEM O. LEONA DEHONA
Już za niedługo czcigodny Sługa Boży o. Leon Dehon, założyciel Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego zostanie ogłoszony błogosławionym.
Jego proces beatyfikacyjny rozpoczął się w 1952 roku. Dekretem z 8 kwietnia 1997 roku została uznana heroiczność jego cnót. Komisja lekarzy stwierdziła, że nie da się naukowo wyjaśnić nagłego powrotu do zdrowia Brazylijczyka, który w ciężkiej chorobie wzywał wstawiennictwa o. Dehona. Tym samym został spełniony ostatni warunek potrzebny do wyniesienia na ołtarze sługi Bożego niebędącego męczennikiem. 29 stycznia 2004 roku Komisja ds. Kanonizacyjnych wydała pozytywną opinię w sprawie jego beatyfikacji. Sama uroczystość beatyfikacyjna miała odbyć się w Rzymie 24 kwietnia 2005 roku. Śmierć papieża Jana Pawła II (2.04.2005) uniemożliwiła jednakże przeprowadzenie zaplanowanych uroczystości beatyfikacyjnych. Nową datę tych uroczystości wyznaczy następca Jana Pawła II.
Wyniesienie na ołtarze świadczy o zaakceptowaniu przez Kościół drogi, którą o. Dehon sobie wyznaczył i którą konsekwentnie podążał. Ideą przewodnią tej drogi była miłość i wynagrodzenie Sercu Jezusa.
Życie o. Leona Dehona jest najpełniejszym odblaskiem życia samego Chrystusa, które było miłością i uwielbieniem Ojca, wypełnieniem bez reszty Jego woli; zaś w stosunku do ludzi, najwyższym poświęceniem się dla nich, utożsamianiem się z nimi, oddaniem życia, aby zostali zbawieni.
Podążajmy śladami życia i duchowości o. Leona Dehona, odkrywajmy piękno jego drogi duchowej. Niech ona stanie się drogowskazem w przeżywaniu własnego życiowego powołania.
Panie, Ojcze dobroci i miłosierdzia, Ty w otwartym Sercu swojego Syna, dałeś Twojemu słudze o. Leonowi Dehonowi poznać głębię Twojej miłości do człowieka.
Spraw, aby jego doświadczenie wiary stało się dla nas światłem i czytelnym drogowskazem w ufnym kroczeniu za Chrystusem.
Ześlij swego Ducha i rozpal na nowo entuzjazm w naszych wspólnotach. Niech gorliwość naszego Przewodnika w budowaniu cywilizacji miłości towarzyszy nam w codziennym apostołowaniu. Niech ustanie każdy lęk przed wyzwaniami współczesnego świata.
Uczyń nas prawdziwymi prorokami miłości i sługami pojednania, a duch wdzięczności za wielkie cuda Twojej łaski dokonane w życiu o. Dehona niech towarzyszy zawsze naszej modlitwie.
Niech nasze życie osobiste i wspólnotowe będzie dla innych wzorem i inspiracją w czasach, gdy żniwo jest wielkie, a robotników mało. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen
Za niedługo założyciel Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego o. Leon Dehon zostanie włączony do grona błogosławionych. Dlaczego o. Leon Dehon zostanie błogosławionym? Kim był? Co zrobił dla Kościoła?
Ojciec Leon Dehon żył na przełomie wieków: XIX i XX. Wieki te doznały wielkich wstrząsów społeczno-politycznych i ogromnego rozwoju kulturalnego. Kościół w tym czasie czuł się zmuszony do bolesnego patrzenia jakby na koniec chrześcijaństwa. Społeczeństwo ówczesne naznaczone było niewiarą, laicyzmem i zeświecczeniem.
Urodził się on 14 marca 1843 roku w La Capelle, a umarł 12 sierpnia 1925 roku w Brukseli.
Pochodząc z rodziny zamożnych właścicieli ziemskich, otrzymał bardzo dobre wychowanie: szkoły, uniwersytety i liczne podróże zagraniczne.
Ojciec przeciwny był jego powołaniu kapłańskiemu, jakie przejawiał od młodości. W oczekiwaniu na pełnoletniość, Leon podjął studia prawnicze, które ukończył doktoratem w 1864 roku. W roku następnym wbrew woli ojca wstąpił do seminarium duchownego w Rzymie, gdzie pozostał aż do 1871 roku, uzyskując trzy nowe doktoraty z filozofii, teologii i prawa kanonicznego. Na kapłana został wyświecony 19 grudnia 1868 roku. W dniu tym przeżył nawrócenie swojego ojca, który przystąpił do spowiedzi św. i przyjął z jego rąk Komunię św. Od 1871 roku rozpoczął pracę duszpasterską jako wikariusz w Saint-Quentin. W 1877 roku został dyrektorem szkoły katolickiej pod wezwaniem św. Jana w Saint-Quentin.
Szukając odpowiedzi na pytanie, co zrobił dla Kościoła, należy podkreślić kilka spraw. Najpierw to, że ożywił nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego w XIX-wiecznym kościele francuskim. Nabożeństwo to było mocno przeniknięte posłannictwem św. Małgorzaty Marii Alacoque, wizytki z Paray-le-Monial. Poprzez to nabożeństwo, które kazało mu często wpatrywać się i kontemplować tajemnicę przebitego Serca Jezusowego odkrył prawdę, że Bóg jest miłością i kocha człowieka i tę prawdę trzeba zanieść wszystkim ludziom. Na odrzuconą i wzgardzoną przez ludzi miłości Boga należy odpowiedzieć postawą miłością, która najpełniej wyrazi się w podporządkowaniu się Jego woli.
Na bazie tego nabożeństwa w 1878 roku założył nowe zgromadzenie zakonne: Zgromadzenie Oblatów (Księży) Najświętszego Serca Jezusowego. Powstanie Zgromadzenia było odpowiedzią na ówczesne wyzwania Kościoła i świata. Ideą przewodnią nowego zgromadzenia była miłości i wynagrodzenie Sercu Chrystusa. Członkowie tego zgromadzenia mieli umiejętnie łączyć życie duchowością Serca Jezusowego z zaangażowaniami apostolskimi na rzecz budowania społeczeństwa opartego na zasadach sprawiedliwości i miłości.
Jako zakonnik był wielkim apostołem nauki społecznej wśród robotników i pracodawców. Zetknąwszy się z nędzą ludzką, zaangażował się w walkę o sprawiedliwość społeczną oraz poprawę życia materialnego i moralnego robotników. Starał się przez posiedzenia, konferencje i pisma uwrażliwić księży i osoby świeckie na sprawy społeczne i na ciężka sytuację robotników. Przychodził im z konkretną pomocą.
Jednym z głównych celów swego Zgromadzenia wyznaczył misje zagraniczne, które miały stanowić szczególny rodzaj apostolstwa. Sam pragnął pojechać na misje: „Ideałem mojego życia, ślub, który złożyłem w młodości, była chęć zostania misjonarzem. Poparłem go setką misjonarzy i co więcej utrzymuję ich we wszystkich częściach świata”. W kilka lat po założeniu Zgromadzenia w 1888 roku założył pierwszą placówkę misyjną w Ekwadorze. W 1893 roku wysłał kilku misjonarzy do Brazylii Południowej, a w 1897 roku do Konga. Za swego życia założył jeszcze misje w Finlandii (1907 ), w Kamerunie (1911), w Indonezji (1923). W chwili śmierci Ojca Dehona (+1925), zgromadzenie liczyło około 750 członków na 3 kontynentach (Europa, Azja i Afryka). Po jego śmierci podjęto dalsze inicjatywy misyjne: w RPA, Kanadzie, Ameryce Północnej i Południowej, na Filipinach i w Indiach.
Dziękując Dobremu Bogu za to, że mamy wśród siebie kapłanów, poświęcających się dla dobra naszych dusz, jednocześnie prośmy Go, aby z troską i miłością popatrzył na nas i wzbudził w sercach wielu młodych ludzi pragnienie poświęcenia się służbie Bogu i ludziom. Prosimy o to również przez wstawiennictwo o. Lena Dehona, założyciela Księży Sercanów.
Święci są wzorem dla każdego człowieka wierzącego. Dla czcicieli Serca Jezusa takim wzorem są święci Serca Jezusowego. Wśród nich można wymienić na pierwszym miejscu św. Jana, umiłowanego ucznia Chrystusa, św. Gertrudę, św. Małgorzatę Marię Alacoque, św. Klaudiusza, czy św. Jana Eda. Wśród wielu czcicieli i apostołów Bożego Serca na szczególną uwagę zasługuje założyciel Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusa o. Leon Dehon.
Cały jego dynamizm działania wypływał z życia wewnętrznego ześrodkowanego na Sercu Jezusa. Przełożony generalny Księży Sercanów, J. O. Carvallo, w jednym z listów do zgromadzenia napisał: „Zakorzeniony w miłości Boga, którą odczuwa jako fundament i punkt jedności całego swego życia, o. Dehon prowadził życie pełne dynamizmu i entuzjazmu, ale przeżywał także wielkie i liczne trudności, cierpienia, wątpliwości, wahania. Siła i upór z którymi stawiał czoło życiu, były zawsze połączone z pokojem i dobrocią, postawami, które pozwoliły go poznać jako dobry ojciec. Sekret tego pokoju, zdolności miłowania, serdeczności i mocy, a równocześnie zdolności reagowania, walki, marzenia i planowania, kryje się w jego osobistym zjednoczeniu z Sercem Chrystusa”.
Ojciec Leon Dehon był urzeczony miłością Chrystusa, często odrzucaną i zapomnianą. Pragnął na nią odpowiedzieć głębokim zjednoczeniem z Sercem Jezusa, duchem wynagrodzenia zgodnie z przesłaniem św. Małgorzaty Marii Alacoque oraz budowaniem Jego królestwa w duszach i społecznościach. Jego ideałem był św. Jan Ewangelista, uczeń, który w godzinie zdrady przez Judasza spoczywał na sercu Chrystusa, a potem stał pod krzyżem, aby usłyszeć testament Jezusa oraz patrzył na Jego przebite Serce. Jego też imię obrał sobie jako imię zakonne.
Duchowość Serca Jezusowego doprowadziła więc o. Leona Dehona do głębokiej przyjaźni z Chrystusem w modlitwie oraz stała się bodźcem do intensywnej działalności założycielskiej i apostolskiej. Nabożeństwo do Najświętszego Serca Jezusowego określał jako „specjalną łaskę obecnych czasów. Nie jest ono środkiem dla uświęcenia tylko jednostek, ale dla całych narodów oderwanych od Boga oraz zastygłych w nienawiści. Trzeba, aby kult Najświętszego Serca Jezusowego zapoczątkowany w życiu mistycznych dusz, zstąpił i przeniknął w życie społeczne narodów. On też przyniesie ze sobą najskuteczniejszy środek uleczenia chorób moralnych naszego świata. Kult Najświętszego Serca Jezusowego nie jest zwykłym nabożeństwem, ale prawdziwym odnowieniem życia chrześcijańskiego”.
Ojciec Leon Dehon czynił wszystko, by Serce Jezusa zakrólowało przez miłość w ludzkich duszach, w rodzinach, w Kościele i we wszystkich narodach. Pragnął zmienić świat i zbudować na ziemi Królestwo Serca Jezusowego. W tym celu zakłada nowe zgromadzenie zakonne, oddaje się wychowaniu i kształceniu młodzieży, organizuje kongresy dla duchowieństwa i troszczy się o ich rozwój duchowy i intelektualny, walczy o poprawę życia materialnego i moralnego robotników, wygłasza konferencje poświęcone sprawiedliwości społecznej, podejmuje duszpasterstwo wśród pracodawców.
Oprócz zaangażowania na polu społecznym o. Dehon wiele sił poświęcał na przygotowanie licznych publikacji związanych z duchowością Bożego Serca i nauką społeczną Kościoła.
Zwieńczeniem jego wysiłków na rzecz Królestwa Serca Jezusowego na ziemi było wybudowanie świątyni Najświętszego Serca Jezusa w Rzymie. Według jego zamierzeń miała ona wyrażać fakt poświęcenia całego świata Bożemu Sercu.
Niech wyniesienie na ołtarze o. Leona Dehona i jego postawa ukochanie Serca Jezusowego skłoni nas do gorliwości apostolskiej w dzisiejszych zadaniach budowania Chrystusowego Królestwa na ziemi. Najprostszym środkiem, a tak bardzo zalecanym przez o. Dehona, niech będzie praktykowanie miłości w codziennym życiu. Uwierzmy i my, że apostolstwo miłości jest zdolne przeobrazić stosunki międzyludzkie w braterskie i ewangeliczne.
Jan Paweł II podczas swojego pobytu w rodzinnych Wadowicach 16 czerwca 1999 roku, gdy stanął na pomoście łączącym jego dom rodzinny z parafialną świątynią powiedział: „Tu w tym mieście Wadowicach, wszystko się zaczęło. I życie się zaczęło, i szkoła się zaczęła, i studia się zaczęły, i teatr się zaczął, i kapłaństwo się zaczęło”. W serdeczny sposób Jan Paweł II przypomniał, że podstawą całego ludzkiego życia jest rodzina, dom rodzinny, a także „mała ojczyzna”, lokalny kościół.
W podobny sposób o sobie z perspektywy czasu mówi o. Dehon. Pod koniec swojego długiego życia w pisanych przez siebie wspomnieniach ukazuje środowisko rodzinne i lokalne jako fundament późniejszego życia i podejmowanej działalności. W jego przypadku wszystko się zaczęło w La Capelle, w małym francuskim miasteczku, położonym blisko Saint Quentin. Dehon swoje La Capelle kochał, w nim się urodził i wyrósł, uczył się życia i wiary w Boga, z niego wiele razy wyjeżdżał i powracał.
Na świat przyszedł 14 marca 1843 roku. „Był to wtorek drugiego tygodnia Wielkiego Postu”, pisze we wspomnieniach. Był drugim z dwóch synów rodziny Juliusza Aleksandra Dehona i Stefanii Adeli Vandelet. Rodzina Dehonów należała do wybitniejszych obywateli miasteczka. Posiadała dobra ziemskie, a wśród nich stajnie koni wyścigowych. Juliusz Dehon przez pewien czas piastował funkcję burmistrza La Capelle. Od strony religijnej był jednak człowiekiem niepraktykującym, stroniącym od religii.
W środowisku rodzinnym, parafialnym La Capelle młody Dehon zdobywał swoje pierwsze życiowe doświadczenia. W wychowaniu religijnym niezastąpioną rolę odegrała jego matka, która była osobą bardzo religijną i odznaczała się szczególnym nabożeństwem do Najświętszego serca Jezusowego. Podczas gdy jego brat Henryk pozostawał pod wpływem ojca, dzieląc jego zamiłowanie do gospodarstwa i do koni, Leon wolał przebywać z matką w domu, poddając się jej wpływom. Stąd czerpał zamiłowanie do pobożności i spraw religijnych. Utworzono w domu kapliczkę z wieloma figurkami, pobożnymi obrazami a także relikwiami. Kapliczka ozdobiona była licznymi kwiatami, uprawianymi przez niego samego. Matka nauczyła go wkrótce modlić się rano i wieczorem. Były to modlitwy skierowane do Jezusowego Serca, do Matki Bożej, do Anioła Stróża i do św. Stanisława.
Po latach Dehon doceni rolę matki w swym życiu: „Moja matka była dla mnie jednym z największych darów Boga i narzędziem tysięcy łask… Pragnę tutaj dziękować Bogu za to, że dał mi taką matkę, że zasiał we mnie za jej pośrednictwem miłość swego Bożego Serca…”.
La Capelle było dla Leona Dehona miejscem pierwszych przeżyć religijnych. Tutaj 24 marca 1943 roku (w wigilię Zwiastowania) w kościele parafialnym przyjął sakrament chrztu św. i otrzymał imiona: Leon Gustaw. Po latach wracając wspomnieniami do tego wydarzenia odkrywa w nim początki swego powołania do życia ofiarą wynagradzającą: „Później byłem szczęśliwy móc łączyć wspomnienie mojego chrztu z Ecce venio Chrystusa”.
Leon miał zaledwie trzy i pół roku, kiedy usłyszał jak jego matka i najbliżsi mówili o objawieniach Matki Bożej w La Salette. Było to jedno z najdalszych wspomnień jego życia. Wspomnienie o łzach Matki Bożej i kary, jakimi groziła Francji za jej grzechy; o łzach Matki Bożej, które przyczyniły się do powstania we Francji kwitnących inicjatyw pokutnych i wynagradzających. Również i przyszłe dzieło o. Dehona „Zgromadzenia Oblatów Najświętszego Serca” będzie się inspirowało na tych wspomnieniach jego dzieciństwa.
Matka prowadziła go w każdą niedzielę, a czasem i w tygodniu, na Mszę św. do miejscowego kościoła. W nim 4 czerwca 1854 roku (w Zielone Świątki) przystąpił do pierwszej Komunii św. Przygotowanie katechetyczne w parafii do tego aktu trwało przez trzy lata. Osobnych nauk w domu udzielała mu matka. Pierwszej Komunii św. towarzyszyło odnowienie obietnic chrzcielnych oraz poświęcenie się Matce Najświętszej. Tak relacjonuje to wydarzenie sam Dehon: „Wiedziałem, że chodziło o wielką sprawę. Przygotowywałem się do tego i przeżyłem odczucie naprawdę wielkiej łaski. Ceremonie odnowienia przyrzeczeń chrztu i oddanie się Najświętszej Maryi Pannie, mam jeszcze żywo w pamięci. To ja recytowałem odnowienie przyrzeczeń chrzcielnych… Nie byłem uczulony na pochwały. Byłem pod bardzo mocnym wrażeniem łaski”.
Ojciec Dehon powracał zawsze do miejsca, które było mu najbliższe, powracał zawsze do La Capelle. Powracał jako uczeń w Hazebrouck, jako student uniwersytecki w Paryżu, jako podróżnik, jako kapłan.
Ktoś wypowiedział w sposób poetycki znamienne słowa: „Jak kamień, który zachowuje swe ciepło nawet wówczas, gdy słońce które go nagrzewało już zaszło, tak my pozostajemy nasłonecznieni przez nasze dzieciństwo. Żyjemy jasnością pierwszych doświadczeń i oczekiwaniem tego czego kiedyś dano nam zakosztować i w ten sposób przygotowujemy się ku życiu duchowemu”. Słowa te z pewnością możemy odnieść do o. Dehona. Jego dzieciństwo i młodość w La Capelle, odkrycie w tym czasie Boga i pragnienie zjednoczenia się z Nim nasłoneczniło całe jego późniejsze życie. Z tych pierwszych religijnych doświadczeń, form pobożności i nabożeństw, o. Dehon zachował coś na całe swe życie.
Każdy z nas ma swoje niepowtarzalne „La Capelle” - miejsce, z którego się wyszło i do którego często się powraca, z którego czerpie się inspiracje, a chwilach trudnych szuka się schronienia. Ceńmy je sobie. Ceńmy swoją rodzinę – matkę, ojca, rodzeństwo. Ceńmy kościół parafialny, w którym przyjęliśmy sakrament chrztu św. i przystąpiliśmy do pierwszej Komunii św. Ceńmy także piękno przyrody rodzinnych stron, lokalne tradycje i wartości. Odnajdujmy w tym wszystkim wyrazy Bożej miłości i Opatrzności okazane nam na drodze naszego powołania.
Łaska powołania kapłańskiego przychodzi do serca człowieka w różny sposób i w różnej formie. Do jednych Bóg mówi cicho, delikatnie i spokojnie. Inni, aby usłyszeć głos Boży potrzebują mocnego wstrząsu. Piotrowi, Andrzejowi, Jakubowi, Janowi wystarczyły ciche i serdeczne słowa: „Pójdźcie za Mną, a uczynię was rybakami ludzi”. Bóg może powoływać do swojej winnicy o każdej porze dnia i w każdym okresie życia. Augustyna pozyskał Bóg głosem sumienia, który przemówił do niego w mediolańskim parku. Ignacemu Loyoli posłużyło łóżko szpitalne i wielka rana zadana mu przy obronie twierdzy. A jak powołał do swojej służby założyciela zgromadzenia Księży Sercanów, o. o. Leona Dehona? W jaki sposób Bóg przemówił do jego serca? Jaką musiał przebyć drogę, aby zapukać ostatecznie do drzwi seminarium duchownego w Rzymie?
W życiu Leona Dehona były dwa zasadnicze przeżycia poprzez które Bóg wzywał go do swojej służby. Pierwsze dotyczy doświadczenia duchowego w nocy Bożego Narodzenia w 1856 roku. Podczas Pasterki, kiedy jako 13-letni chłopiec przeżył jedno z największych doświadczeń wewnętrznych swego życia. Opisał je w następujący sposób: „Czuję się powołanym, aby oddać się Jezusowi. Działanie łaski było mocne. Przez dłuższy czas pozostawałem pod wrażeniem, że ta święta noc była początkiem mojego powołania do nawrócenia”. W czasie tej Pasterki usłyszał wyraźne słowa Chrystusa wzywające go do kapłaństwa.
Bóg powołuje nie tylko raz w życiu. On ponawia swoje wezwania zobowiązująco i coraz natarczywiej. Tak było i w przypadku Leona Dehona. Po raz drugi, tak wyraźnie, Bóg przemówi do jego serca, ale już w inny sposób: przemówi poprzez piękno Ziemi Świętej, poprzez piękno tych miejsc w których żył i działał Jego Syn - Jezus Chrystus. A znalazł się w niej poniekąd wbrew swojej woli. Znalazł się tam z woli swojego ojca rodzonego. Ojciec chcąc go odwieźć od powołania kapłańskiego funduje mu podróż krajoznawczą przez cały Bliski Wschód. Myślenie ojca jest proste: syn zobaczy piękno świata, zabawi się po ukończonych studiach w Paryżu, myśli o kapłaństwie przejdą w zapomnienie. Jednak w planach Opatrzności Bożej ta podróż stanie się okazją do utwierdzenia Dehona w życiowym powołaniu. Długa dziewięciomiesięczna podróż przez Grecję, Egipt zaprowadzi w końcu go do Ziemi Świętej i Rzymu. Zetkniecie się z Jerozolimą i innymi świętym miejscami stanie się następnie źródłem głębokich przeżyć dla Dehona i umocnieniem w powołaniu do kapłaństwa. W Ziemi Świętej jeszcze raz tak mocno usłyszy Chrystusowe słowa: „Pójdź za mną”. Podróż zamiast odwieźć młodego adwokata od dążeń do kapłaństwa, jeszcze mocniej utwierdziła te przekonania.
Po powrocie z Ziemi Świętej Leon Dehon przeżywał trudne chwile z rodzicami: „Mój ojciec cierpiał straszliwie na skutek mojej decyzji. Nie rozumiał z tego nic. Matka, na którą tak liczyłem, nagle opuściła mnie całkowicie. Była pobożną, chciała abym i ja był pobożny, ale kapłaństwo ją przerażało. Sądziła, że przestanę należeć już do rodziny i że mnie utraci. Musiałem uczynić twardym serce, by oprzeć się wszelkim atakom, przez które musiałem przejść. Czasem byłem twardy dla moich rodziców. Było to jednak konieczne. Powiedziałem im, że jestem dorosły i chcę być wolnym”.
Pomimo takiego nastawienia rodziców Dehon wstąpił do seminarium w Rzymie w dniu 25 października 1865 roku. Po wstąpieniu stwierdził: „Byłem nareszcie prawdziwie na swym miejscu, byłem szczęśliwym”. A gdy czynił rzut oka na przebytą drogę, przy końcu swego życia, w 1925 roku opisał lata seminaryjne jako „okres najwspanialszy (idealny) w swym życiu”. Wstąpienie do seminarium urzeczywistniło pragnienie, jakie szło za nim od dzieciństwa. Długie dojrzewające oczekiwanie znalazło swe zakończenie. Jeśli wstąpił do seminarium to nie dlatego by szukać w nim powołania, ale ażeby urzeczywistnić decyzję zostania kapłanem mimo i wbrew wszystkiemu.
Powołanie Dehona ma coś w sobie z ewangelicznych słów Jezusa Chrystusa: „Kto by kochał swego ojca albo swą matkę więcej niż mnie, nie jest mnie godzien”. Powołanie kapłańskie i zakonne zachęca do wymarszu za przynaglającym głosem Boga. Trzeba wychodzić, nie znając miejscem do którego się przybędzie. Spotkania z Bogiem nigdy nie są znane z góry. Trzeba wyruszyć, aby być gotowym na spotkanie jakie nadejdzie przez zaskoczenie. Pielgrzymka do Ziemi Świętej Dehona jest tego przykładem. Pozostanie symbolem gotowości na przyjęcie woli Bożej pomimo i wbrew wszystkiemu.
Powołanie Leona Dehona ma także coś przeciwstawnego praktyce kościoła XIX wieku. Bycie księdzem dawało promocję społeczną osobom z najuboższych warstw. Droga powołania Dehona odwraca ten tradycyjny schemat. Rezygnuje on z promocji społecznej, bo miał ją zapewnioną z racji swego zamożnego pochodzenia. Dokonuje wyboru z pobudek nadprzyrodzonych, jest wspaniałomyślną odpowiedzią na łaskę Boga. Jest wspaniałomyślną odpowiedzią na miłość Boga względem niego.
Prośmy, aby współczesne rodziny stwarzały odpowiedni klimat do wzrastania w łasce powołania dla wybranych przez Boga do kapłaństwa czy życia zakonnego. Prośmy, aby rodzice nie przeciwstawiali się życiowym decyzjom swych dzieci. Prośmy o to również przez wstawiennictwo o. Lena Dehona.
Bóg na kartach Pisma św. objawia się jako Bóg miłości, którego miłość jest miłością przebaczającą i wierną. Objawia się jako Oblubieniec ludzkości. Mówi do nas z czułością:
„Albowiem ja, Pan, twój Bóg ująłem cię za prawicę mówiąc ci: Nie lękaj się przychodzę ci z pomocą… Ja cię wspomagam” (Iz 41,13n).
„Na krótką chwilę porzuciłem ciebie ale z ogromną miłością cię przygarnę. W przystępie gniewu ukryłem przed tobą na krótko swe oblicze, ale w miłości wieczystej nad tobą się ulitowałem” (Iz 54,tn).
„Mówi Syjon: Pan mnie opuścił, Pan o mnie zapomniał. Czyż może niewiasta zapomnieć o swym niemowlęciu, ta, która kocha syn swego łona? A nawet gdyby ona zapomniała, Ja nie zapomnę o tobie” (Iz 49,14-15).
Bóg kocha nas miłością osobistą i indywidualną, każdego w sposób szczególny i napełnia nas dobrami. Nigdy nie przestał nas kochać, pomagać, bronić nas, rozmawiać z nami, nawet w chwilach największej niewdzięczności z naszej strony. Bóg ma serce jak to obrazowo ujmuje Pismo św. Jest lepszy i czulszy od ziemskiego ojca czy matki. Nigdy nas nie opuszcza. Zawsze możemy na Niego liczyć. Oto niezgłębiona tajemnica, która leży u podłoża stworzenia i zbawienie człowieka! Tajemnica miłości! Ona wszystko wyjaśnia i tłumaczy. Wyjaśnia również sens naszego życia i naszą egzystencję.
Św. Jan Apostoł wypowiedział znamienne słowa: „Myśmy poznali i uwierzyli miłości jaką Bóg ma ku nam. Bóg jest miłością”. Podobne słowa wypowiedział założyciel o. Leon Dehon: „Bóg jest miłością, my wierzymy miłości”. Ojciec Dehon uwierzył i przylgnął do Miłości. Był oczarowany miłością Serca Jezusowego. Doświadczył prawdy, że cały świat powstał dzięki Bożej miłości i w dalszym ciągu tą miłością jest otaczany. Pragnął, aby całe jego życie było odpowiedzią na tę miłość.
Głębokie osobiste doświadczenie miłości Jezusa w swoim życiu zdobył poprzez praktykowanie nabożeństwa do Serca Jezusowego, które w jego sercu od najmłodszych lat zaszczepiła matka. Nabożeństwo to kazało o. Dehonowi wpatrywać się w przebity bok Chrystusa i Jego otwarte Serce i odkrywać prawdę o wielkiej miłości Jezusa do człowieka. „Chrystus chciał, mówi o. Dehon, aby włócznia przebiła Jego bok i przez to przyciągnąć naszą uwagę na swe Serce, abyśmy zrozumieli Jego miłość, która jest źródłem wszystkich tajemnic zbawienia. Ta rana wskazuje nam na Serce Jezusa, otwiera je dla nas. Wejście w Serce Jezusa oznacza dotarcie do najgłębszego punktu boskiej natury, do jej najwspanialszego objawienia. «Bóg jest miłością»: święty Jan Apostoł wyczytał tę prawdę w Sercu Jezusa. Muszę kontemplować to otwarcie boku, aby zobaczyć, jak bardzo zostałem umiłowany i jak ja sam zostałem powołany do miłowania”.
Zachwycony miłością Chrystusa odpowiada na nią postawą umiłowania osoby Jezusa Chrystusa, przylgnięcia do osoby Jezusa przez miłość. Z czasem miłość do Jezusa staje się u niego miłością totalną, obejmującą całą jego istotę. Staje się miłością szaloną i radykalną, polegającą na tym, że w sposób wolny ofiaruje Chrystusowi nie tylko to, co ma lub czyni, ale wszystko to, kim jest i zdaje się bezgranicznie na Jego wolę.
Miłość ta każe mu zawrzeć szczególne przymierze z osobą Chrystusa. Przymierze to zapisze w swym sercu, ale i na kartce, którą będzie nosił blisko swego serca. Kartka ta zostanie odnaleziona po jego śmierci. Nosiła tytuł: „Przymierze z naszym Panem” i następującą formułę przymierza: „Oddaję się całkowicie naszemu Panu, aby służyć Mu we wszystkim i czynić we wszystkim Jego wolę. Z pomocą Jego łaski, jestem gotów czynić i przyjąć wszystko, co On zechce. Mam swoją regułę, swojego kierownika i wydarzenia opatrznościowe, które wskażą mi to, co winienem czynić. Wyrzekam się mojej woli i mojej wolności. Błagam naszego Pana, by przyjął tę ofiarę, ten dar, który Mu składam, i aby nie pozwolił, bym okazał się Jemu niewierny. Błagam Dziewicę Najświętszą, mojego Anioła stróża i moich świętych patronów, aby pomogli mi być wiernym temu przymierzu, aż do ostatniej chwili mojego życia”.
Słowa tego przymierza ukazują życiową dewizę o. Dehona: stać się ofiarą miłości dla Boga poprzez pokorne zdanie się na Jego wolę w codziennym życiu. Odpowiadać w ten sposób na miłość Jezusa względem nas.
Uwierzmy i my, że Jezus nas kocha. Kocha nas zawsze. Kocha nas miłością wierną, nawet gdy od Niego odchodzimy czy o Nim zapominamy. Szuka nas z bólem. Kocha nas miłością szaloną nawet wtedy gdy występujemy przeciw Niemu. Jego miłość jest wtedy taka jak łzy matki. Ona jest przebaczeniem i przygarnięciem.
Pozwólmy i my oczarować się miłością Jezusa. Odkrywajmy ją poprzez kontemplację Jezusa w tajemnicy Jego Serca, poprzez wpatrywanie się w Jego przebite Serce. Niech ta miłość prowadzi nas do całkowitej wewnętrznej przemiany, by móc za św. Pawłem powiedzieć: „Teraz już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”.
Św. Paweł w swoich listach często zachęcał, aby upodabniać swoje życie do życia Jezusa. Życie ziemskie Jezusa to kroczenie drogą miłość. W liście do Efezjan napisał: „Bądźcie więc naśladowcami Boga, jako dzieci umiłowane, i postępujcie drogą miłości, bo i Chrystus was umiłował i samego siebie wydał za nas w ofierze i dani na wdzięczną wonność Bogu” (Ef 5,1-2). „To dążenie niech was ożywia; ono też było w Chrystusie Jezusie” (Flp 2,5). To co ożywiało życie Jezusa to miłość ku Ojcu i ludziom. Za św. Pawłem o. Dehon pragnie więc żyć miłością, postępować drogą miłości.
Według o. Leona Dehona wewnętrzne nawrócenie do Miłości jest fundamentalne. Od tego wszystko się zaczyna w życiu duchowym. W kontekście często odprawianych ćwiczeń ignacjańskich podważy istotne stwierdzenie św. Ignacego, że człowiek nie został stworzony, by chwalić, czcić i służyć Bogu i w ten sposób zbawił swoja duszę, ale „że człowiek został stworzony, by kochać Boga. Czyż nie jest to główny cel, jaki Bóg miał na względzie stwarzając człowieka”?
Dla Ojca Dehona zasadę całego życia duchowego stanowi miłość. Należy żyć i postępować drogą miłości. O drodze miłości pisze w następujący sposób: „Jest to najprostsza droga. Miłość zna tylko jedną metodę, aby pójść za natchnieniem łaski, jaką nas porywa ku miłowaniu. Ma tylko jedną praktykę - kochać w każdym czasie, każdym miejscu, każdej sytuacji. Posiada tylko jeden motyw - kochać, ponieważ On kocha; jeden cel - kochać, aby kochać”. Albo w innym miejscu: „Pojmuję wezwanie Twojego Serca, o dobry Mistrzu, jestem cały do Twojej dyspozycji z miłości dla Ciebie. Chcę żyć poddany całkowicie Twojej zależności i wszystko czynić dla Ciebie i z Tobą. Przyjmij moje ofiarowanie, pobłogosław je, otocz je swoją łaską, aby było wspaniałomyślne i trwałe”.
Ojciec Dehon wyraża zdziwienie, że istnieje przykazanie miłości. Zaznacza to, gdy wkłada w usta Chrystusa słowa: „Nie powinniście potrzebować tego przykazania. Ta skłonność leży w głębi waszej istoty. Kochać Boga, to głos jakby samej natury po dziele stworzenia”.
Życie miłością w codziennym życiu oznacza przyjęcia postawy wykonywanie wszystkiego z motywu „czystej miłości” do Jezusa. Nie ważne co się czyni, ale ważne że czyni się to z miłości do Jezusa. Wtedy nawet maleńka rzecz może być dowodem miłości do Jezusa. „Miłość czysta”, zdaniem o. Dehona, to miłość Jezusa ze „względu na Niego Samego, bez motywu własnej korzyści, to miłość wspaniałomyślna, bezinteresowna. Dusza kocha nie ze względu na łaski, jeszcze mniej z obawy kary, ale zatapia się w podmiocie swojej miłości”.
W życiu modlitwy dusze ożywione „czystą miłością” starają się najpierw uwielbiać Boga i dziękować Mu za Jego miłość, a dopiero później prosić w swoich potrzebach. Czynią tak zarówno w czasie modlitwy osobistej, jaki w czasie Eucharystycznej Ofiary.
„Nasz Pan oczekuje miłości czystej i bezinteresownej. Winniśmy czynić wszystko, aby się Jemu podobać i spełniać Jego świętą wolę. On pragnie naszego serca, naszej miłości, naszej woli, czystej intencji podobania się Jemu” – pisze o. Dehon. Idźmy za tym pragnieniem naszego Pana i czyńmy wszystko z „czystej miłości” ku Niemu.
W kazaniu na górze Chrystus Pan podaje nam najważniejsze zasady chrześcijańskiego życia ujęte w ośmiu błogosławieństwach. Ojciec Leon Dehon powie: „Nasz Pan w tych ośmiu błogosławieństwach streścił całą swoją Ewangelię. Są to myśli dobrego Ojca dla swoich dzieci”. Warto nad nimi się zastanowić bo Chrystus podaje w nich warunki dotarcia do niebieskiej ojczyzny, warunki wędrowania, pielgrzymowania do Domu Ojca. Uczyńmy to przy pomocy wybranych myśli o. Leona Dehona, kiedyś wypowiedzianych do swoich nowicjuszy. W jakiej mierze nasze wyobrażenie o szczęściu w życiu harmonizuje z tym, które proponuje Chrystus w kazaniu na górze?
Błogosławieni ubodzy duchem…
„Jest to pierwsze z błogosławieństw. Jest to błogosławieństwo wymieniane na początku z powodu wielu racji. Wśród nich jest i ta, by lepiej podkreślić przeciwstawność między Jezusem a światem, który szczęście buduje na bogactwie. Jest to bardzo ważne błogosławieństwo. Czyni nas królami Królestwa niebieskiego.
Błogosławieństwo to wymaga od nas, byśmy nie posiadali żadnego przywiązania co sprzyja wygodzie odnośnie ciała, stroju, posiłku czy czego innego. Słowo „moje” winno być wymazane z słownika zakonnego. Więcej oderwania od jakichkolwiek rzeczy materialnych”.
Błogosławieni, którzy łakną i pragną sprawiedliwości…
„Słowo sprawiedliwość zazwyczaj oznacza świętość. Nasz Pan obiecuje nasycenie dla tych, którzy pragną dojść do doskonałości w zachowaniu przykazań, jak też dla tych, którzy chcą dojść do doskonałości rad ewangelicznych. Ten głód i pragnienie, to jakby ogień, który ich pożera…
Będą nasyceni pociechami i słodyczą modlitwy oraz ćwiczeń pobożnych, uciszeniem i pokojem”.
Błogosławieni cisi, albowiem oni posiądą ziemię
„Łagodność konieczna nam jest tu i to teraz, gdyż ustawiczne wyczuwa się złośliwość i surowość w osądzie, w słowach i uczynkach.
Łagodność ma swoje stopnie. Pierwszym stopniem, to znosić ze spokojem i w milczeniu ataki, wyzwiska, pogardę itp.
Drugi stopień polega na ukochaniu tych zniewag, by mieć okazję dowieść Bogu, że jest się gotowym cierpieć wszystko dla Niego.
Trzeci stopień, to ubolewać nad stanem człowieka rzucającego obelgi, bo czyni źle sobie samemu.
Bądźcie więc zawsze łagodni, by odpowiedzieć duchowi naszego powołania, by być w pełni upodobnieni do Serca Jezusa, by serca nasze biły takim samym rytmem jak Jego”.
Błogosławieni, którzy płaczą…
„Są łzy cierpliwości, pokuty, współczucia, miłości.
Można boleć z powodu świata, który szczęście swoje błędnie pokłada w radości z dóbr doczesnych.
Błogosławieni ci, którzy pobudzają się do łez pokuty i żalu. My szczególnie, zaszczepieni na pokutnym zakonie św. Franciszka, winniśmy pobudzać się do tych łez.
Posiadać łzy płaczu we współczuciu dla Jezusa i Maryi. Jezus płakał nad bogatym młodzieńcem nad Jerozolimą, w ogrodzie konania…
Jezus płacze w ogrodzie oliwnym. Świadomość znikomego skutku dzieła odkupienia, niewdzięczności ze strony narodu wybranego wycisnęła Jezusowi nie tylko łzy, ale i krew. Tym szczególniej trzeba Mu współczuć. Jest to nasze powołanie…
Łzy miłości płyną, gdy jest się oddalonym od kogoś nadzwyczaj ukochanego. Prośmy o takie łzy, a zostaniemy pocieszeni”.
Błogosławieni pokój czyniący…
„Błogosławieni pokój czyniący. Pokój ten możemy mieć z bliźnim, ze sobą samym i z Bogiem.
– Z bliźnim: pierwszy stopień, to nie pozwolić unosić się zewnętrznie, nie ujawniać swego gniewu jaki się posiada. Drugi stopień, to uśmierzać i gniew wewnętrznie, natychmiast gdy się pojawi.
– Z samym sobą: 1) Nie unosić się, gdy popełniło się jakiś błąd. Ten gniew jest zawsze szkodliwy. Wszelki gniew to produkt zawiedzionej pychy. 2) Należy nam zachowywać się spokojnie na drodze do doskonałości, traktować siebie z wielką łagodnością i pokorą.
– Z Bogiem: nie wolno nam być z Bogiem w wojnie przez grzech śmiertelny, ani w niezgodzie przez przywiązanie do grzechu lekkiego. Oto dwa stopnie tego pokoju i to dla wszystkich.
Dla Oblatów jest jeszcze trzeci stopień - zaprowadzać pokój między swymi braćmi, między duszami a Bogiem. To było posłannictwem Jezusa i skutkiem Jego przyjścia na świat ze swą Ewangelią pokoju: pokoju między ludźmi i Bogiem oraz pokoju ludzi między sobą”.
Błogosławieni miłosierni…
„A oto jeszcze jedno błogosławieństwo właściwe duchowi nowego człowieka.
Miejmy litość i współczucie:
1) nad naszą duszą: Jest ona arcydziełem Jezusa, Jego winnicą wybraną, jest więc czymś bardzo wielkim.
2) dla naszych braci: Nie miejmy nic innego jak tylko współczucie dla ich niedoskonałości.
3) dla Serca Jezusa: To jest punkt zasadniczy. Jezus przyszedł prosić o współczucie do Paray-le-Monial. Miejmy współczucie, to nasze powołanie.
Błogosławieni miłosierni… Można by uczynić z tego dewizę naszego Dzieła”.
Błogosławieni czystego serca…
„Zbawiciel mówi: Ja proszę o wasze serce, ale pragnę tylko serca czystego, grzecznego, kochającego. Co mogę zrobić z sercem pełnym samego siebie i stworzeń? Mam upodobanie wśród lilii. Moja miłość do dusz pozostaje w proporcji do ich czystości”..
Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie…
„Po zaproponowaniu oderwania od różnych dóbr przez ubóstwo, czystość, łagodność, Jezus otwiera sekret swojego Serca: Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie.
Słowa te mają swój sens ogólny dla wszystkich, a specjalny dla zakonników…
Chrystus udowodnił to w Kościele, a szczególnie zakonnikom powołanym do mówienia o Jego Sercu… Ześle nam pogardę, pośmiewisko, nawet prześladowanie zewnętrzne. Jak czuć się w tym szczęśliwym?
Tego nauczy nas Jezus. On oświeci nasz umysł, by objawić tajemnicę swojego Serca.
Jak św. Małgorzacie Marii da nam swój krzyż z różami. Stopniowo pozwoli nam odkryć i zgłębić tajemnicę, polegającą na tym by kochać i cierpieć”.
Ojciec Leon Dehon zapewnia nas, że jesteśmy w stanie osiągnąć świat pełnej szczęśliwości, sprawiedliwości i miłości. Ten świat, za którym tęskni każde ludzkie serce. Droga przez ziemie jest trudna, a ktokolwiek zlekceważy jeden z tych ośmiu warunków, jakie Chrystus postawił do Królestwa Niebieskiego może go nie osiągnąć. Prosimy gorąco Boga, abyśmy idąc za wskazaniami Chrystusa Pana stali się świętymi i osiągnęli obiecane Królestwo Niebieskie.
Wewnętrzne zjednoczenie z Jezusem Chrystus, „zjednoczenie z Naszym Panem” albo „zjednoczenie Sercem Jezusa” stanowi fundament duchowości i charyzmatu o. Leona Dehona. To z osobistego, wręcz mistycznego przylgnięcia do osoby Jezusa i Jego miłości młody Leon stanie się człowiekiem czynu, założycielem nowego zgromadzenia zakonnego, apostołem Królestwa Serca Jezusowego, promotorem sprawiedliwości i miłości społecznej. Jedynie w świetle tego zjednoczenia możemy zrozumieć jego doświadczenie wiary, jego spojrzenie na Boga i na świat, wytłumaczyć sens jego życia, zrozumieć jego powołanie i posłannictwo.
Odkrycie tej podstawowej i najważniejszej zasady życia duchowego dokonuje się u Dehona w czasie studiów seminaryjnych w Rzymie. Opisze je swoim dzienniku w następujący sposób:
„W tym miesiącu doznałem oświecenia. Polega ono na tym, iż wydaje mi się, że ćwiczenie zjednoczenia z naszym Panem jest wyróżniającym się spośród innych ćwiczeń i pomaga nam bardziej niż wszystkie inne ćwiczenia. Czyż to nie nasz Pan, jedyna przyczyna naszego powołania, naszego szczęścia i wszelkiego duchowego dobra? To jest polecenie, które dał mi ks. Freyd, a ja przez to otrzymałem wielkie łaski. Skoro tylko oddalałem się od niego, opadałem w dół. Zjednoczenie jest rzeczywiście łaską, i jest to ćwiczenie przez które chcę stać się świętym. Chcę je definitywnie podjąć. Niczego nie chcę czynić, jak tylko w zjednoczeniu z Jezusem, przez Jezusa i w Jezusie. « Serce Jezusa, co chcesz abym czynił?» - To powinno być teraz moją jedyną regułą życia”.
Swoje życiowe odkrycie potwierdzi w innym miejscu słowami modlitwy: „Daj mi o mój Zbawicielu, tę łaskę zjednoczenia, tego ducha zjednoczenia. Miejscem stosownym tego zjednoczenia to Twoje Boskie Serce. Zrozumiałem, że zjednoczenie to jest źródłem całego życia duchownego. Odtąd będę pracował nad tym, aby nigdy więcej nie stawiać w tym przeszkód”.
Sprawa zjednoczenia z Chrystusem przewija się nieustannie we wszystkich późniejszych jego osobistych wypowiedziach czy pismach. Świadczą o tym zapiski w dzienniku z 1909 roku:
„Dla mnie zjednoczenie z Chrystusem jest wszystkim: jest moim życiem, moim zabawieniem. Ćwiczenie się w zjednoczeniu z Chrystusem ma być przedkładane ponad wszystkie inne ćwiczenia (…). Jest ono naprawdę moją łaską i jedynie przez to ćwiczenie mogę zostać świętym. Pragnę związać się z Jezusem, przez Jezusa i w Jezusie”.
Ojciec Dehon pragnie, aby wszyscy szli drogą świętości. W tym celu proponuje im „metodę”, która tak dobrze służyła jemu samemu: iść prosto do zjednoczenia z Chrystusem. Co to oznacza dla o. Dehona? W praktyce oznaczało to czynić wszystko w życiu z Chrystusem, przez Chrystusa i w Chrystusie. Łączyć swoje codzienne życie z życiem Jezusa. „Mieć Jezusa zawsze przed oczami, mieć Go w sercu oraz w rękach”, „patrzeć i uwielbiać Jezusa, jednoczyć się z Nim, działać w Nim i z Jezusem”, te słowa są duchowym programem jego życia.
Według o. Dehona wszystko co człowiek przeżywa w swoim sercu powinien w modlitwie przedstawiać Bogu w łączności z Chrystusem, z Jego Boskim Sercem. Powinien odmawiać swoje modlitwy z myślą, że Jezus powtórzy je swojemu Ojcu niebieskiemu. Ilustracją tego mogą być chociażby słowa następującej modlitwy o. Dehona: „W Sercu Jesusa chcę odbyć ćwiczenie drogi oczyszczającej. W Nim i z Nim chcę rozważać swoje grzechy, opłakiwać je i prosić Boga o przebaczenie. Pragnę brzydzić się nimi i zwalczać błędy i złe skłonności, praktykować umartwienie, pokutę, znosić utrapienia, smutki i kłopoty. Również w Nim i z Nim chcę czynić dobro i praktykować cnoty. Wierzę w Jego mądrość, ufność i miłość. Z Nim pragnę praktykować pokorę, cierpliwość, posłuszeństwo i czystość. Z nim chcę się modlić i dziękować. Z Nim pragnę kochać bliźniego miłością prawdziwą, z serdecznością i cierpliwością. Z Nim i w Nim chcę wykonywać wszystko z umiarkowaniem, słodyczą i łagodnością. Z Nim pragnę praktykować zjednoczenie z Ojcem przez częste akty miłości, uwielbienia, dziękczynienia, ofiarowania się, zdania się na Boga, unicestwienia siebie i oderwania od stworzeń”.
Podążajmy i my drogą do świętości ulubioną metodą o. Leona Dehona: „Niczego nie będę czynił, jak tylko w zjednoczeniu z Jezusem, przez Jezusa i w Jezusie”. Z tego wewnętrznego usposobienia uczyńmy istotę naszej modlitwy. Nadaje ono naszej modlitwie szczególny rodzaj siły. Wówczas sam Chrystus staje się orędownikiem naszych spraw u swojego Ojca, a także ostateczną przyczyną naszego uświęcenia.
Dla o. Leona Dehona podstawowym sposobem rozbudzenia, ożywienia i pogłębienia stanu miłosnego zjednoczenia z Chrystusem Panem było rozważanie Pisma św., a zwłaszcza tajemnic z życia Jezusa. Wskazuje na trzy tajemnice z życia Chrystusa: Wcielenie, Mękę i Zmartwychwstanie (Eucharystię), jako szczególnie ważne tematy kontemplacji, by łączyć się z Chrystusem i do Niego się upodabniać.
Leon Dehon czytanie Pisma św. rozpoczął bardzo wcześnie, co na owe czasy nie było sprawą zwyczajną. Już jako student w Paryżu, wraz ze swoim przyjacielem Palustrem wstaje o godzinie piątej rano, by zdobyć czas na półgodzinną lekturę Pisma Świętego. Pomaga sobie komentarzem egzegetycznym dom Augustyna Calmet, słynnego egzegety XVIII wieku. W liście z 13 stycznia 1863 roku jego dawny nauczyciel z Hazebrouck, ks. Karol Bonte, gratuluje mu i jest z niego dumny: „Czyni Pan dobrze, czytając codziennie jeden rozdział Biblii z komentarzem”. To, co tu zaczyna się jako zwyczaj, wnet stanie się rytmem życia, duchowym oddechem przyszłego kapłana i zakonnika.
Owocem wytrwałego rozważania Pisma św. było odkrycie fundamentalnej dla niego prawdy, że Bóg kocha człowieka i z miłości do niego zesłał na świat Swojego Syna Jezusa Chrystusa. Później odnotuje to odkrycie w jednej ze swych medytacji: „Jezus przyszedł na ziemię z miłości ku swemu Ojcu i z miłości ku nam. Ewangelia to życie Jezusa, to opis tego wielkiego przejawu miłości, jaka trwała 33 lata. Nie ma co szukać czego innego w Ewangelii, jak miłości Jezusa, od Jego Wcielenia aż po Jego śmierć. Serce Jezusa, to cała Ewangelia”.
W swoich dziełach duchowych, które są zbiorami rozmyślań na każdy dzień o. Dehon zawsze podziwia i kontempluje życie Jezusa jako przejaw Jego miłości ku Ojcu i ludziom. Każdą medytację rozpoczyna lekturą Słowa Bożego, a kończy zazwyczaj na serdecznej rozmowie między uczniem a Mistrzem. W rozmowie tej zasadnicze miejsce zajmuje bezpośrednie Słowo Jezusa. „Pozwalam mówić bezpośrednio samemu Naszemu Panu. Wielu uważa, że jest to zuchwałość i może nieroztropność. Autor Naśladowania Chrystusa i inni pisarze duchowni tak czynili, ja ich naśladuję. Nasz Pan chce zresztą mówić sam do duszy na modlitwie: Zaprowadzę ją na pustynię i będę mówił do jej serca (Oz 2,16). Nam należy przysposobić duszę na słuchanie a On niech mówi”. Dla o. Dehona kontemplować Słowo Boże to być u stóp Jezusa jak Maria w Betanii. Wsłuchiwać się w Jego tajemnicę, przyjmować Jego obecność i bliskość, doświadczać Jego miłości.
Owocem tak przeżytej kontemplacji Słowa Bożego jest gruntowne poznanie, ukochanie i naśladowanie Chrystusa. Kontemplacja scen z życia Jezusa daje najpierw poznanie Jego samego (i to bardziej sercem niż umysłem), następnie rozbudza pragnienie Jego miłości. Płonące miłością serce człowieka skłania go z jednej strony do całkowitego oddania, a z drugiej do postępowania według pragnień osoby kochanej.
W naśladowaniu Jezusa nie chodzi tylko o zewnętrzne upodobnienie się do Niego, lecz o przebóstwienie całego ludzkiego życia, by nie tylko myśleć czy działać jak Jezus, ale przeżywać wszystko jak On sam przeżywał. Takie kształtowanie siebie na wzór Chrystusa nie jest owocem silnej woli, ale Ewangelii, która wiernie kontemplowana, choć powoli, ale skutecznie przemienia człowieka. Widoczna na zewnątrz zmiana postępowania człowieka jest owocem przemienionego serca ukształtowanego na wzór Serca Chrystusa.
Niech postawa o. Dehona zachęci nas do czytania, rozważania Słowa Bożego. On dziś do nas mówi: weź do ręki Pismo św. i czytaj. Najlepiej w małych dawkach, po kilka linijek. Wieczorem, w zaciszu domowym przeczytaj kilka zdań Pisma św. i staraj się pomyśleć, co z tych zdań chce Chrystus do ciebie powiedzieć. Szukaj, rozważaj, odkrywaj Jego bliskość. On ci wówczas daje swoją miłość, która jest w stanie zmienić twoje życie.
28 czerwca 1878 roku o. Leon Dehon oficjalnie zainicjował Zgromadzenie Oblatów Najświętszego Serca Jezusowego. Jednym z ważniejszych rysów jego duchowości uczynił pobożność eucharystyczną. W konstytucjach dla tego zgromadzenia zapisał między innymi: „Msza św. dla wszystkich członków wspólnoty jest wielkim aktem dnia… To szczytowy akt dnia, który nas charakteryzuje i wydaje mi się, że tu jest racja bycia oblatem. Winniśmy odrzucać wszelką inną myśl prócz tej, że ma się dokonać największa ofiara”. Dlatego jego zdaniem „Msza św. winna być słońcem wszystkich naszych ćwiczeń i oświetlać je swoim światłem”. Dla tych racji, formułując wskazanie dla przyszłych nowicjuszy, przestrzegał przed traktowaniem Mszy św. jako ćwiczenia duchownego. W nich bowiem cały nacisk jest kładziony na osobisty wysiłek zakonnika, podczas gdy w mszy św. to sam Pan Jezus składa siebie w ofierze.
Według o. Dehona Eucharystia uobecnia ofiarę Krzyża i wszystkie misteria Męki Chrystusa. Nie istnieją bowiem dwie różne ofiary: Eucharystii i Krzyża, ale jedna odkupieńcza i zbawcza ofiara Jezusa Chrystusa. Msza św. jest odnowieniem i przedłużeniem Ofiary krzyżowej Chrystusa. Z tą Ofiarą Chrystusa należy łączyć swoje codzienne życie, ofiarować je wraz z Chrystusem Bogu, by w ten sposób mieć swój udział w Jego zbawczym, odkupieńczym działaniu w świecie, a zarazem realizować charyzmat oblata Najświętszego Serca Jezusowego.
Postawa bycia oblatem powie do nowicjuszy, wyrazi się w tym, że jeżeli ktoś zapyta: co robią oblaci?, odpowiemy, że sprawują w sposób święty Mszę św., uczestniczą w sposób święty we Mszy świętej. We Mszy św. bowiem najlepiej odpowiadamy na swe powołanie do życia duchem oblacji.
Swoją eucharystyczną pobożnością dawał przykład innym jak należy właściwie sprawować i przeżywać każdą Mszę św. i nawiedzenie Najświętszego Sakramentu. Według naocznych świadków o. Leon Dehon sprawował Mszę św. bez pośpiechu i z wielkim skupieniem. Wydawał się utożsamiać z ofiarą Chrystusa. Uczniowie ze szkoły katolickiej byli bardzo uderzeni jego sposobem sprawowania Mszy św.: „Było wielkim przywilejem móc mu usługiwać do Mszy…Czuło się jakby się znajdowało w innym świecie”.
W czasie adoracji eucharystycznej był całkowicie zatopiony w modlitwie. Patrzył na hostię i nic go nie zdołało rozproszyć. Nic wtedy nie potrafiło zakłócić mu skupienia. W latach 1920–1921 wychodził na przechadzkę po Brukseli razem ze swym sekretarzem. Wchodzili do kościoła i pozostawali tam pół godziny, a niekiedy i całą godzinę, gdy był wystawiony Najświętszy Sakrament. Zwłaszcza w czasie takiej modlitwy odczuwało się, że promieniował Chrystusem i jego kapłaństwem.
Gdy przychodził do kaplicy czynił długotrwałą prostrację na ziemi, jako ofiarowanie siebie samego Eucharystycznemu Sercu Jezusa. Była to pokorna i milcząca modlitwa ofiarnicza, która robiła wielkie wrażenie. Kto przychodził do kaplicy widział go na kolanach, z głową schowaną w rękach zagłębionego w modlitwie przed Jezusem eucharystycznym, jakby nieobecnego na tym świecie.
Jego doświadczenie wiary, typowo eucharystyczne, powinno być dla nas natchnieniem w przeżywaniu każdej Eucharystii i nabożeństwa eucharystycznego.
W mowie pożegnalnej w Wieczerniku Chrystus powiedział do uczniów: „Nie zostawię was sierotami”. A po swoim zmartwychwstaniu na górze wniebowstąpienia powtórzył to zapewnienie: „Oto Ja jestem z wami po wszystkie dni, aż do skończenia świata”. Kościół uczy nas, że ta obecność Chrystusa-Boga w sposób najdoskonalszy trwa w Eucharystii, gdzie On jest obecny prawdziwie i realnie. Bóg nie przestał się nami interesować. Nie zamknął się w swym majestacie, gdzieś daleko. Lecz chce być nadal obecny w dziejach świata, w dramatach i tragediach ludzi. Chce współtowarzyszyć człowiekowi w jego ziemskiej drodze. Jak dobry Ojciec, dyskretnie pragnie opiekować się swymi dziećmi. Jeśli świat o tym zapomniał, to On ustami świętych wciąż o tym przypomina. Przypomina, że jest bliski każdemu człowiekowi w Eucharystii. Przypomina również ustami o. Leona Dehona, wielkiego miłośnika Jezusa Eucharystycznego.
W dobie religijnej obojętności XIX-wiecznego społeczeństwa francuskiego o. Leon Dehon robi wszystko, aby Eucharystia stała się centrum życia chrześcijańskiego. Dehon mówi o Eucharystii jako o „nowym Wcieleniu Chrystusa”, jakie dokonuje się tu i teraz. Powie dobitnie: „…Eucharystia przedłuża Wcielenie i przywołuje wszędzie Betlejem i Nazaret. Sama Eucharystia czyni Naszego Pana bardziej nam bliskim, niż tajemnica Wcielenia, (…) przez Wniebowstąpienie oddalił się On od człowieka, by być mu bliższym przez Eucharystię” (…).„Chrystus wymyślił sakrament miłości, aby pozostawać wciąż z nami”.
Dehon umieszcza więc Eucharystię w centrum tajemnicy chrześcijaństwa, jakby była ona główną jego siłą napędową. W Eucharystii winno bić serce Kościoła, jeśli chce on być płodny duchowo. „Oto w jednym słowie odpowiedź skąd pochodzi życie i płodność Kościoła: jest nim Serce Eucharystyczne Jezusa, kochające, modlące się za nas, ofiarujące za nas się”. W innym miejscu stwierdza: „Wszelka siła i energia w Kościele płynie dziś ze stołu eucharystycznego”. Przeświadczenie to będzie gwiazdą przewodnią jego życia; będzie siłą wewnętrzną, duchową mocą w jego licznych pracach, tym co pozwoli utrzymać mu pokój w doświadczeniach.
Dla o. Dehona Eucharystia jest więc siłą życiową Kościoła. To kręgosłup jaki chce też dać swemu Zgromadzeniu, by było skutecznym narzędziem Bożej łaski dla współczesnych ludzi. Bo jak pisze: „Wszelkie dzieło, które nie zapuszcza swych korzeni w ciszy tabernakulum, mimo najbłyskotliwszych sukcesów, podobne jest do bluszczu Jonasza, jest poronione i nigdy nie wyda nadprzyrodzonego owocu”.
W dzisiejszych czasach w podobnym duchu o Eucharystii mówi Jan Paweł II. Wprowadzeniu do encykliki na temat Eucharystii stwierdza: „Kościół żyje dzięki Eucharystii. Ta prawda wyraża nie tylko codzienne doświadczenie wiary, ale zawiera w sobie istotę tajemnicy Kościoła. Na różne sposoby Kościół doświadcza z radością, że nieustannie urzeczywistnia się obietnica: «A oto Ja jestem z wami przez wszystkie dni, aż do skończenia świata». Dzięki Najświętszej Eucharystii, w której następuje przeistoczenie chleba i wina w Ciało i Krew Pana, raduje się tą obecnością w sposób szczególny. Od dnia Zesłania Ducha Świętego, w którym Kościół, Lud Nowego Przymierza, rozpoczął swoje pielgrzymowanie ku ojczyźnie niebieskiej, Najświętszy Sakrament niejako wyznacza rytm jego dni, wypełniając je ufną nadzieją”.
Jan Paweł II widzi potrzebę przybliżenia tej fundamentalnej prawdy współczesnemu człowiekowi. Dlatego ogłasza Rok Eucharystii i wyraża nadzieję, że ta inicjatywa pozwoli na nowo odkryć wierzącym obecność i bliskość Chrystusa w ich życiu. „Inicjatywa Roku Eucharystii, pisze papież, rodzi się ze zdumienia, jakie budzi się w Kościele przed tą wielką Tajemnicą. To zdumienie nieustannie ogarnia moją duszę. Z niego zrodziła się encyklika Ecclesia de Eucharistia. Uważam za wielką łaskę dwudziestego siódmego roku posługi Piotrowej, który wkrótce rozpocznę, możliwość wezwania teraz całego Kościoła do kontemplowania, wielbienia, adorowania w najszczególniejszy sposób tego niewysłowionego Sakramentu… Gdyby owocem tego Roku było choćby tylko ożywienie we wszystkich wspólnotach chrześcijańskich sprawowania Mszy św. niedzielnej i poświęcenia więcej czasu i uwagi adoracji eucharystycznej poza Mszą świętą, to ten Rok łaski spełniłby pokładane w nim nadzieje”.
Przeżywajmy więc zawsze świętą Eucharystię z żarliwą pobożnością. Spędzajmy często długie chwile na adoracji Chrystusa eucharystycznego. Eucharystia niech będzie dla nas «szkołą życia». W bliskości Jezusa Eucharystycznego znajdujmy pokrzepienie, sposób na przezwyciężenie samotności, pomoc w znoszeniu cierpień, pokarm dający siłę, by znów wyruszyć w drogę po każdym rozczarowaniu, wewnętrzną energię, która pozwala dochować wierności dokonanemu raz wyborowi.
„Kościół otrzymał Eucharystię od Chrystusa, swojego Pana, nie jako jeden z wielu cennych darów, ale jako dar największy, ponieważ jest to dar z samego siebie, z własnej osoby w jej świętym człowieczeństwie, jak też dar Jego dzieła zbawienia” – napisał Jan Paweł II w encyklice na temat Eucharystii.
W podobny sposób postrzegał Eucharystię o. Leon Dehon. Ukazywał ją jako najwznioślejszy dar Bożego Serca, przez który realizuje się zjednoczenie Boga z człowiekiem. Jak bardzo cenił sobie ten niezwykły dar Jezusowego Serca niech świadczy wyznanie, jakie uczynił po odprawieniu swojej pierwszej Mszy św.: „Wzruszenie było powszechne, a gdy mój ojciec i moja matka zbliżyli się, aby przyjąć Komunię św., nikt nie zdołał powstrzymać łez. Co do mnie, to odchodziłem od zmysłów z miłości ku naszemu Panu i pełen bólu z powodu mojej nędzy. Był to najpiękniejszy dzień mojego życia. Następnego dnia odprawiałem moją drugą Mszę św. u św. Piotra na grobie Apostoła. Ojciec mój i matka wraz z ks. Desaire i ks. Le Tallec znów wzięli w niej udział. Wzruszenie było równie głębokie. Przez cały rok nie zdołałem odprawić ani jednej Mszy św. nie płacząc. O stypendium mszalnym nie chciałem słyszeć. Czułem odrazę do łączenia troski o pieniądze z tak świętą czynnością. Chodziło tu jedynie o Pana, o miłość i wynagrodzenie”.
Według naocznych świadków o. Dehon sprawował Mszę św. zawsze spokojnie, bez pośpiechu i wielkim skupieniem. Czuło się jakby się znajdowało w innym świecie. W Eucharystii najbardziej fascynowała go możliwość głębokiego zjednoczenia z Chrystusem Panem, oblubieńcem swojej duszy. Uważał, że w tym zjednoczeniu dokonuje się przedziwne i miłosierne „przemienienie Jezusa”, który staje się „naszym pokarmem, naszą rozkoszą, naszym najprawdziwszym przyjacielem”. „Zjednoczenie z Naszym Panem w Eucharystii czyni nas podobnymi do Niego, oddając nasze dusze i wszystkie nasze władze pod kierownictwo i wpływ tego samego Ducha, który uświęcał Jego człowieczeństwo”. Dla o. Dehona jest to zasadniczy owoc zjednoczenia duszy z Chrystusem w Eucharystii. Dla jego podkreślenia o. Dehon używał słów św. Pawła: „Teraz zaś już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus”. Mało tego, o. Dehon powiada, że przez zjednoczenie z Chrystusem w Eucharystii stajemy się uczestnikami Bożej natury.
Innym owocem zjednoczenia duszy ludzkiej z Chrystusem w Eucharystii jest ubogacenie jej darami nadprzyrodzonymi. Jezus „przekształca dusze swoją łaską, a jeśli znajduje je puste, wówczas napełnia je swym duchem i swoją miłością”. Ojciec Dehon mówi, że Chrystus w Eucharystii umacnia nasze władze duchowe: rozum, uczucia i wolę. Chrystus daje siebie człowiekowi w Eucharystii jako „Chleb Mądrości”, aby mógł on lepiej Go poznać i zrozumieć Jego naukę; jako „Chleb serca”, aby mógł Go mocno pokochać; jako „Chleb woli”, aby potrafił wytrwać w czynionych postanowieniach i kierować się w swym życiu dobrem.
Ojciec Dehon świadom wielkiej wartości daru Eucharystii, zachęca, aby życie eucharystyczne było postawione na pierwszym miejscu w życiu duchowym i w zdążaniu do doskonałości. Zachęca usilnie do świadomego przeżywania łączności z Jezusem się w czasie Eucharystii, a zwłaszcza w czasie Komunii św. Powiada, że „to ćwiczenie jest najwspanialszym, najbardziej owocnym, ono nas odrywa od nas samych i od stworzeń, i zawsze przynosi swój skutek, gdy jesteśmy w stanie łaski uświęcającej”. Winno ono polegać na czynieniu wewnętrznych aktów miłości, uwielbienia, dziękczynienia, prośby, wynagrodzenia po przyjęciu Go w Komunii św. „Nasza łączność z Nim dokonuje się w sposób bardziej lub mniej doskonały, zależnie od tego, jak tego pożądamy, z tą większą czy mniejszą siłą, z większą czy mniejsza miłością”.
Sam Dehon daje nam przykład tego eucharystycznego zjednoczenia, gdy modli się następującymi słowami: „Jezu-Hostio, łączę się z wszystkimi, którzy przyjmują Cię w Komunii św. Podzielam miłość tych, którzy są dobrzy. Chciałbym Ci wynagrodzić za tych, którzy są obojętni czy też źli. Te uwielbienia i akty miłości ofiaruję wielokroć, zarówno w dzień, jak i w nocy. To wypełnia moje życie. Jak kochająca oblubienica, chcę ciągle myśleć o Tobie. Zjednoczenie z Tobą jest jedną moja radością. Wzdycham do tej chwili, kiedy będę mógł żyć z Tobą, przy Tobie, w Twej zażyłości w światłości niebios”.
Starajmy się i my tak przeżywać Eucharystię. Starajmy się dążyć w czasie Niej do głębokiego i osobistego zjednoczenia z Chrystusem Panem. Otwierajmy się na działanie w nas Jego zbawczej łaski.
O założonym przez siebie zgromadzeniu o. Leon Dehon powiedział: „Oprócz tego, że dzieło nasze jest wynagradzające, jest dziełem eucharystycznym”. Całe jego życie było tego potwierdzeniem. Jego własna pobożność była wynagradzająca i eucharystyczna. Można o nim powiedzieć, że był człowiekiem Eucharystii i adoracji wynagradzającej . Uważał, że Najświętsze Serce Jezusa i Eucharystia to dwie rzeczywistości nierozłączne. Używał nawet pięknego sformowania: „Eucharystyczne Serce Jezusa”.
Dusze wynagradzające powinny być duszami eucharystycznymi. Wystarczy przeczytać różne pisma ascetyczne pozostawione nam przez o. Dehona, aby dostrzec, iż w takim świetle widział on życie osób kochających Najświętsze Serce Jezusa. Ojciec Dehon ukazuje w nich Najświętszą Ofiarę jako najlepszy sposób wynagrodzenia Sercu Zbawiciela. „Jest ona bowiem sakramentem, w którym Chrystus jest Ofiarą i Wynagrodzicielem, który ciągle składa swoje życie Ojcu za grzechy świata”. Z tą Ofiarą Wynagradzającą Chrystusa należy łączyć swoje codzienne życie (zwłaszcza cierpienie, doświadczenia, krzyże), ofiarować je wraz z Chrystusem Bogu, by w ten sposób mieć swój udział w Jego zbawczym, odkupieńczym działaniu w świecie. W ten sposób również wynagradzać Bogu za zło w świecie.
Ojciec Dehon widział potrzebę wynagrodzenia eucharystycznego z racji wielki zaniedbań występujących w tej dziedzinie w Kościele francuskim. Powiada on: „Chrystus wymyślił sakrament miłości, aby pozostawać wciąż z nami”, a jednak w tym sakramencie pozostaje przez ludzi opuszczony. Ich niewdzięczność nie przeszkadza Mu wstawiać się za nimi, ponieważ kocha ich mimo wszystko. Jednak Jego Serce odczuwa ból i to często bardzo dotkliwy. Wielokrotnie jest przedmiotem profanacji i zniewag. Mimo tego chce pozostać z nami, by dawać nam największy dowód swej miłości i by prosić o naszą miłość”.
W jednej z medytacji o. Dehon pyta się Zbawiciela: co czynić, aby wynagradzać za te zniewagi? I wkłada w usta Chrystusa słowa: „dla Mojego Serca wielkim wynagrodzeniem jest cześć oddawana Mi w Sakramencie Ołtarza i Komunie dusz gorliwych. Mam upodobanie w rozdzielaniu moich łask na dusze, które odwiedzają Mnie z miłością, przychodzą przed tabernakulum albo przed monstrancję w czasie adoracji, aby rozmawiać ze mną. Dzięki tym duszom kochającym zapominam o wszystkich bólach doznawanych w tabernakulach, gdzie pozostawia się Mnie samego”.
Rozumiemy więc dlaczego o. Dehonowi tak bardzo zależało, aby jego duchowi synowie każdego dnia półgodziny spędzali u stóp ołtarza na adoracji wynagradzającej przed Najświętszym Sakramentem. W adoracji eucharystycznej on sam uczestniczy jakby w wielkiej i stałej ofierze Chrystusa składanej Ojcu dla zbawienie świata. O sposobie jej odprawiania powie: „nasza adoracja nie wymaga bez przerwy wielu słów. Są chwile milczenia, które mówią same za siebie. Nic piękniejszego i bardziej wzruszającego jak łączność z tym Sercem wciąż milczącym i wciąż działającym dla nas. Taka modlitwa do Najświętszego Sakramentu sprowadza łaski podobne do tych, które daje sama Komunia św. W czasie adoracji przyjaciel mówi Przyjacielowi o sprawach miłości i chwały”.
Rozumiemy też dlaczego o. Dehon poleca z naleganiem swoim zakonnikom odprawianie Mszy św. wynagradzających i przyjmowanie Komunii św. wynagradzających.
Starajmy się i my odkrywać wartość Eucharystii, Komunii św. i adoracji Najświętszego Sakramentu w naszym życiu. Okrywajmy wartość ekspiacyjną każdej Mszy św. Na ołtarzu bowiem każdego dnia uobecnia się wciąż ta sama ofiara krzyżowa Jezusa Chrystusa. Ta ofiara, która dała ludziom zbawienie. Podobnie jak niegdyś z przebitego Serca Chrystusa na krzyżu, tak teraz z kielicha na ołtarzu płynie zbawcza krew Chrystusa, która obmywa skalaną grzechem ziemię i każdą duszę, która na to pozwala. Do korzystania ze zbawczych owoców każdej Mszy św. i adoracji Najświętszego Sakramentu niech nas zachęci również decyzja Ojciec św. o odpustach zupełnych w Roku Eucharystii.
Centralną wartością duchowości o. Leona Dehona było życie duchem ofiary (oblacji). Kontemplując tajemnicę Wcielenia Dehon zachwycił się postawą „Ecce venio” („Oto idę”) Chrystusa. Rozumiał przez nią gotowość Chrystusa na złożenie swego życia w ofierze poprzez pełnienie woli swojego Ojca. Postawa ta określa stan synostwa Chrystusa i charakteryzuje istotę Jego życia. We wszystkich wydarzeniach z życia Jezusa: narodzeniu, życiu ukrytym w Nazarecie, działalności publicznej Dehon analizuje i rozważa ślady Jego ofiarowania się. Dla o. Dehona całe życie Jezusa jest jednym miłosnym ofiarowaniem się, które czyni Go doskonałym pośrednikiem między Bogiem a ludźmi.
Na tyle, na ile owo „Ecce venio” charakteryzuje zasadniczą postawę Chrystusa, winno ono stawać się także uprzywilejowanym hasłem przyjaciół Jego Serca. Leon Dehon przyswaja sobie tę postawę ofiarowania, jaką podziwia w Osobie Chrystusa, by uczynić z niej sprężynę duchową swego życia zakonnego. Uczyni z niej siłę napędową swej duchowości, a następnie rys charakterystyczny swego zgromadzenia.
Zakładając nowe zgromadzenie w Kościele o. Dehon pragnął, by jego członkowie żyli duchem całkowitego oddania się Bogu za przykładem Chrystusa. Sam złożył ślub ofiary (żertwy), aby lepiej odtworzyć w sobie życie Chrystusa. Początkowo zgromadzeniu nadał nazwę Oblatów Najświętszego Serca. Nazwa ta odzwierciedlała jasno charyzmat nowego instytutu, jako gotowość na wolę Bożą i przyjmowanie jej „w duchu miłości i poświęcenia”.
Do życia takim duchem jako chrześcijanie zachęceni jesteśmy już przez św. Pawła, który prosi byśmy mieli te same uczucia co i Jezus Chrystus, i abyśmy siebie ofiarowali Bogu tak, jak ofiarował się za nas Chrystus: „A zatem proszę was, bracia, przez miłosierdzie Boże, abyście dali ciała swoje na ofiarę, żywą, świętą, Bogu przyjemną, jako wyraz waszej rozumnej służby Bożej” (Rz 12,1).
Dziś do przyjmowania tej zasadniczej postawy chrześcijańskiej jesteśmy zachęceni świadectwem życia o. Leona Dehona. Nie możemy bowiem w żaden inny sposób lepiej naśladować Chrystusa jak właśnie żyjąc duchem ofiary, którym Jego życie było przepojone.
Każdy syn pierworodny był uważany przez Żydów za własność Jahwe. Dlatego 40 dni po urodzeniu należało syna zanieść do świątyni w Jerozolimie i ofiarować go Bogu, czyli złożyć w ręce kapłana, a następnie wykupić za symboliczną opłatą.
Maryja przyniosła do świątyni swego Pierworodnego, aby Go ofiarować Bogu. Maryja i Józef jako ludzie biedni mieli ulgę w zapłacie i jak mówi Ewangelia złożyli parę synogarlic albo dwa młode gołębie.
Również i w naszym życiu miało miejsce podobne wydarzenie. Również i nasze życie zostało złożone w ofierze Panu Bogu. Miało to miejsce w czasie chrztu św. Ojciec Dehon lubił łączyć wspomnienie swojego chrztu z Chrystusową postawą ofiarowania swego życia Bogu Ojcu. W chrzcie św. otrzymaliśmy dar Boga Trójjedynego, dzięki któremu posiadamy nadprzyrodzoną zdolność składania siebie w ofierze i przeżywania swego życia w łączności z ofiarą Jezusa Chrystusa. Życie zjednoczenia z ofiarą Chrystusem wynikające z faktu chrztu św. winno być realizowane przez nas jeszcze z innych racji, a mianowicie z faktu złożenia profesji zakonnej, a przede wszystkim z powodu naszego dehoniańskiego charyzmatu: życia duchem ofiary.
Co dziś to dla nas oznacza? Oznacza, że mamy na codzień wypełniać w życiu wolę Bożą, która objawia się nam w Bożych Przykazaniach, naszych Konstytucjach i Regule zakonnej, w poleceniach przełożonego. W Dyrektorium Ojciec Założyciel pisze: „Posłuszeństwo z miłości będzie naszą ulubioną cnotą, a naszym hasłem, stałym nastawieniem i uprzywilejowaną zasadą słowa Chrystusa: „Oto idę, abym spełniał wolę Twoją Bożą”.
Przyjąć postawę ofiarowania, to znaczy przekazać Bogu prawo do rozporządzania swoją osobą. To znaczy złożyć mu w darze to, co najdroższe – naszą wolność. Złożyć Bogu dar z siebie, to znaczy zgodzić się na to, by On, tylko On dysponował naszym życiem. To znaczy powiedzieć Bogu: uczyń ze mną co chcesz. To rezygnacja z życia według własnego uznania, według własnego „ja”.
Tego rodzaju postawa utożsamia się po prostu z autentyczną miłością Boga. Bo miłość jest darem, jest oddaniem siebie. Nie można jednak naprawdę kochać Boga, nie kochając drugiego człowieka. Taka miłość byłaby kłamstwem. Właśnie dlatego ofiarowanie siebie Bogu oznacza ostatecznie ofiarowanie siebie braciom.
Miłość ma wiele obliczy, wiele twarzy. Trudno je wszystkie wyliczyć, ale one mieszczą się wszystkie razem, jak w worku który nazywa się DOBROĆ. Mieć dobre spojrzenie, pogodę ducha, uśmiech. Mieć cierpliwość, dobre słowo, ufność dla drugiego, gotowość do poświęceń i wybaczenia. Darzyć promieniowaniem wynikającym ze szlachetności.
Takie ofiarowanie siebie Bogu nie jest sprawą łatwą. Stad potrzeba nam wewnętrznego, duchowego wsparcia. Z pomocą przychodzi nam Maryja jako wzór takiego życia i niezawodna nasza orędowniczka, do której wołamy: wyproś nam, Matko, ducha ofiary!
Gdy przytłaczają nas słabości i pokusy –
Gdy nie rozumiemy ukazywanej nam „woli Bożej” –
Gdy zło zdaje się wszędzie zwyciężać –
Gdy ludzie krzywdzą nas i nie rozumieją –
Gdy nieszczęście i cierpienie spotyka ludzi, których najbardziej kochamy –
Postawa ofiary (oblacji) była rzeczywistością zasadniczą w doświadczeniu wiary o. Leona Dehona. Rozumiał przez nią postawę posłuszeństwa wobec Boga, postawę totalnego zawierzenia Bogu. W realizacji tej postawy szukał nie tylko światła i przykładu u Jezusa Chrystusa, ale i w życiu Jego Matki, Maryi.
Maryja bowiem uczy w sposób najpełniejszy jak ufać Bogu w każdych okolicznościach życia i okazywać mu posłuszeństwo. Maryja wierzy Bogu nie tylko wtedy, gdy Anioł zwiastował Jej, że zostanie matką Jego Syna Jezusa Chrystusa, ale i wtedy, gdy musiała rodzić w skalnej grocie, gdy musiała uciekać do Egiptu, gdy Jezusa zgubiła w Jerozolimie, gdy Syn odezwał się do Niej, jak do obcej: „niewiasto” i wreszcie gdy traciła Go definitywnie pod krzyżem. Nic nie zdołało zachwiać wiary Maryi, nic nie zdołało oderwać serca od Syna. Ona Mu wierzyła do końca i ufała Mu wbrew wszelkiej nadziei. Można powiedzieć, że całe życie Maryi określają te znamienne słowa z tajemnicy Zwiastowania: „Oto ja służebnica Pańska niech mi się stanie według Słowa Twego”.
Takiego zawierzenia spodziewa się od nas Chrystus. Zawierzenia, które owocuje ufnością i miłością. Dopiero ufność i miłość czynią wiarę czytelną, silną, mocną, niezachwianą. Bóg tych, których miłuje nie oszczędza, nie szczędzi im bolesnych i nieraz długotrwałych prób. Zsyła im choroby, przeciwności, pokusy, a nawet upadki, by ich wiarę oczyścić, umocnić, wypróbować w ogniu cierpienia. Nieraz, można powiedzieć, ci najlepsi najwięcej cierpią i stają się pośmiewiskiem innych, tych „sprawiedliwych”. Ale to wszystko po to, aby ich wiara zamieniła się w zawierzenie, w totalne oddanie się Bogu, bez żadnego „ale”. Tak zawierzył Bogu św. Piotr po próbie zaparcia się, tak zawierzył św. Paweł który siebie nazwał „poronionym płodem” w Kościele Chrystusowym.
Tak zawierzył Bogu o. Leon Dehon, a wymownym tego przykładem jest jego postawa w momencie, gdy założone przez niego zgromadzenie zostało rozwiązane przez Święte Oficjum w Rzymie w 1883 roku. Dekret o rozwiązaniu zgromadzenia otrzymał w uroczystość Niepokalanego Poczęcia N.M.P. Mimo dotkliwego cierpienia i niewidzianego bólu nie wyrzekł ani jednego słowa przenikniętego goryczą, niechęcią czy tłumaczeniem i nie uczynił ani jednego gestu oburzenia. Przeciwnie, dał przykład heroizmu i bohaterstwa i posłuszeństwa Stolicy Apostolskiej.
Dla o. Dehona była to tajemnica ukrzyżowania i ofiarniczej śmierci zgromadzenia, które słusznie mógł przyrównać do umiłowanego dziecka. On sam przypominał w tej chwili biblijnego Hioba. Trzeba było wówczas mieć taką samą wiarę jak Maryja, by w liście do biskupa napisać: „Pan nasz chciał tego Dzieła, a ja je zafałszowałem swoją niewiernością. Oddaję się w ręce Waszej Ekscelencji, prosząc o przebaczenie mego niedokładnego posłuszeństwa… proszę rozporządzać moją osobą”.
Wiara nie jest czymś łatwym, wiara jest przyjęciem z ręki Boga tego wszystkiego, co On dla nas przygotował. Czasami będą to radości, chwile szczęścia, zadowolenia, ale znacznie częściej będzie to krzyż. Wiara jest zawierzeniem, zaufaniem Bogu w każdej sytuacji, nie tylko wtedy, kiedy wszystko dobrze się układa, kiedy idzie po naszej myśli ale i także wtedy, kiedy w naszym życiu, tak jak w życiu Maryi przychodzi cierpienie, lęk niepewność. Kiedy na drodze naszego życia pojawia się krzyż. Często łódka naszego życia będzie się chwiać na falach wzburzonego morza przeciwności, walk, pokus. Wiara musi przejść przez solidną weryfikację życia codziennego.
Boski Mistrzu jesteśmy często podobni do zatrwożonych Apostołów budzących Cię na łódce naszego życia: „Panie, ratuj, bo giniemy”. Jesteśmy przestraszeni każdą porażką, każdą przeciwnością. Odezwij się i do nas: „Dlaczego się boicie, ludzie małej wiary?”, a potem ucisz burzę w naszej duszy i umocnij naszą słabą wiarę. Spraw, aby nasza wiara stała się wreszcie pełnym zawierzeniem Tobie i Twym zamiarom wobec nas.
Do szczególnie ważnych tajemnic z życia Jezusa o. Leon Dehon zaliczył tajemnicę Ogrójca. Do niej każe często powracać swoim zakonnikom, aby uczyli się od Jezusa Chrystusa zgadzania się na wolę Bożą w swoim życiu.
Każe często rozważać konanie Jezusa w Ogrójcu, gdzie On podejmuje ostateczną decyzję co do całkowitego ofiarowania swego życia Bogu Ojcu. Każe wsłuchiwać się w słowa Chrystusa: „Ojcze mój, jeśli nie może ominąć Mnie ten kielich i muszą go wypić, niech się stanie wola Twoja”.
Pobyt Chrystusa w Getsemani to chwile ciężkiego zmagania między ludzkim uczuciem trwogi a pragnieniem wykonania podjętej misji. To dramatyczne, bolesne zetknięcie się boskiej i ludzkiej natury kosztowało Go aż krople krwawego potu. Chrystus, mówiąc po ludzku, wyprasza się od męki. Po trzykroć jednak wyraża swe poddanie woli Ojca. To ostateczne poddanie przywraca Mu siły i pokój.
Nie po raz pierwszy odwołuje siej tu Jezus do woli Ojca. Niejednokrotnie powoływał się na tę wolą jako na nadrzędny motyw swej działalności: „Nie szukam własnej woli, lecz woli Tego, który Mnie posłał”. Wskazał też wyraźnie, jaka jest ta wola Boża: „To bowiem jest wolą Ojca mego, aby każdy, kto widzi Syna i wierzy w Niego, miał życie wieczne”. Drogę do życia wiecznego również wyznacza wola Ojca. Szczegółowe wymagania tej woli zawierają się w przykazaniach boskich, w zaleceniach Chrystusa i w przykazaniach Jego Kościoła.
Bóg, który jest samą miłością, może pragnąć tylko naszego dobra. On też, jako najwyższa mądrość, tylko jeden wie, co jest dla nas naprawdę dobre. Będzie to zawsze na pierwszym miejscu dobro naszej duszy. Miłość Boża pragnie dla nas również wszelkiego innego dobra, a więc dobra doczesnego, materialnego czy duchowego, o tyle oczywiście o ile nie sprzeciwia się ono dobru duszy.
Wola Boża pragnie naszego dobra, ale na pierwszym miejscu dobra naszej duszy. I jeżeli będzie tego wymagało dobro naszej duszy to wola Boża nie oszczędzi nam żadnej doczesnej utraty ani żadnych przeciwności. Widocznie to nam jest potrzebne dla sprawy naszego zbawienia. I źródłem bólu i cierpienia jest nam wówczas nie tyle utrata czegoś czy niepowodzenie. Źródłem cierpienia jest opór naszej woli przeciw woli Bożej.
Nasze życie upływa nieraz w bezładnej szarpaninie z samym sobą, z życiem, z otoczeniem. Czy nie dlatego, że nie chcemy, nie umiemy, wyrzec tych kilku słów: niech się stanie wola Twoja? Jeśli nie chcemy czy nie umiemy w głębi serca wzbudzić tego aktu poddania nasze życie stanie się marnowaniem sił, marnowaniem zdolności, marnowaniem swego powołania. O wartości życia i o zasłudze wszystkich ludzkich czynów przesądza fakt, czy pozostają one w zgodzie z wolą Bożą.
Jeżeli dążymy do spełnienia własnej woli za wszelką cenę to z chwilą, gdy natkniemy się na przeszkodę nie do przebycia cierpimy. Jeśli jednak uznamy tę odwieczną wolę, która jest wyrazem nieskończonej miłości i najwyższej mądrości kończy się wszelka wewnętrzna rozterka i szarpanina, serce ogarnia jasność i pewność. Znika też z życia wiele bolesnych problemów. Te bolesne problemy tworzy człowiek najczęściej wewnątrz siebie, tworzy je niepotrzebnie wtenczas, gdy szuka kompromisów, gdy usiłuje pogodzić to, czego pogodzić się nie da. Głosu Boga z głosem egoizmu, chciwości, zmysłowości, wygórowanych ambicji.
Starajmy się więc uzgadniać swoje życie z myślą i planem Stwórcy. Zwłaszcza gdy znajdę się w obliczu trudnej decyzji lub przykrej konieczności, powtórzę za Chrystusem: „niech się stanie wola Twoja”. Bo każdy z nas niemal co dnia przeżywa swego rodzaju „Getsemani”, gdy staje w obliczu pokusy, gdy musi dokonywać wyboru, gdy wypadnie mu zmagać się z samym sobą.
Pełnienie woli Bożej należy do zasadniczych rysów charyzmatu synów duchowych o. Leona Dehona. Ten rys charyzmatu skrótowo bywa określany słowami wypowiedzianymi przez Chrystusa: „Ecce venio”, tzn. „Oto idę Panie pełnić Twoja wolę”. Poprzez poddanie swojego życia woli Bożej chcą oni wynagradzać Bogu za grzechy własne i innych ludzi. W „Dyrektorium duchowym” o. Leon Dehon pisze: „Posłuszeństwo z miłości będzie naszą ulubioną cnotą, a naszym hasłem, stałym nastawieniem i uprzywilejowaną zasadą słowa Chrystusa: „Oto idę, abym spełniał wolę Twoją Bożą”.
Posłuszeństwo z miłości Bogu niech stanie się ulubioną cnotą, uprzywilejowaną zasadą życia nas wszystkich..
W 2002 roku, w czasie pielgrzymki do sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Krakowie, papież Jan Paweł II wypowiedział znamienne słowa: „Kościół … dzisiaj jest szczególnie wezwany, by głosić światu orędzie o Bożym Miłosierdziu. Nie może zaniedbać tej misji, skoro wzywa go do tego sam Bóg przez świadectwo św. Faustyny. A wybrał do tego nasze czasy. Może dlatego, że wiek dwudziesty, mimo niewątpliwych osiągnięć w wielu dziedzinach, naznaczony był w szczególny sposób misterium nieprawości”. Zaś w swej ostatniej książce „Pamięć i tożsamość” napisał: „W naszych czasach zło ogromnie narosło, posługując się przewrotnymi systemami, które na szeroką skalę stosowały przemoc i ucisk. Nie mówię tu o złu czynionym przez poszczególnych ludzi, złu indywidualnych motywów i indywidualnych postępków. Zło XX wieku nie było złem w jakimś małym sklepikowym wydaniu. To było zło na wielką skalę, zło, które przyoblekło się w kształt państwowy, aby dokonywać zgubnego dzieła, zło, które przybrało kształt systemu”.
Świat potrzebuje więc Bożego miłosierdzia nade wszystko dlatego, że jest grzeszny. Na świecie i w naszym codziennym życiu jest wiele przejawów zła, a jednocześnie jakieś beztroskie poczucie niewinności. Pismo Św. uczy: „Jeśli mówimy, że nie mamy grzechu, to samych siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy” (1J 1,8). W każdym z nas drzemią charakterystyczne trzy źródła grzechu, jako nie zagojone rany grzech pierworodnego: pożądliwość oczu, pożądliwość ciała i pycha żywota. W nas wszystkich płynie zatruta grzechem pierworodnym krew - skłonność do zła.
Nawet najwięksi święci nie byli wolni od grzechów, od zła. Założyciel Księży Sercanów, o. Leon Dehon, z pokorą o swoim życiu powie: „Przejmuje mnie głębokie uczucie upokorzenia i pokuty! Ileż zła dokonałem, nawet w samym życiu zakonnym! Ileż dobra zaniedbałem. Jakże opłakania godne są tego następstwa. O ileż bardziej Zgromadzenie mogłoby być zaawansowane, a jego owoce obfitsze! …Wspomnienie mych grzechów kruszy me serce. Pociesza mnie jedna myśl, a mianowicie ta, że moje grzechy dają mi okazję, by jeszcze goręcej kochać naszego Pana, gdyż wiele mi odpuścił”.
Całe jego życie nacechowane będzie pragnieniem zadośćuczynienia Bogu za popełnione grzechy: nie tylko swoje, ale i innych ludzi i za zło istniejące w strukturach społecznych. W jednym ze swoich rozważań napisze: „Nasz Pan daje mi łaskę wnikliwego rozeznania tematu konieczności pokuty. Całe Jego życie było pokutą. Płakał w żłóbku, przy obrzezaniu, w Egipcie. Często musiał płakać w Nazarecie nad grzechami ludzkimi. Płakał podczas swych rekolekcji na pustyni, w Getsemani i na Kalwarii. Łączę się z Jego łzami, jak również ze łzami Maryi, Magdaleny i wszystkich pokutników. Przyoblekam się tymi łzami, aby uzyskać miłosierdzie. Muszę zostać świętym. Tego wymaga moje posłannictwo, a łaski, jakie otrzymałem, są środkiem do tego. Bardzo obraziłem Boga. Sprawiłem, że nasz Pan i Jego święta Matka płakali. Pozostaje mi pokutować do końca moich dni. Przepraszam, Panie! Przepraszam za siebie, za moją ojczyznę, za wszystkich bliskich. Miłosierdzie Twoje jest nieskończone”.
A w innym miejscu będzie zachęcał: „Opłakujmy nasze winy, opłakujmy winy naszych braci, tym bardziej, że są nieczuli. Płaczmy nad cierpieniami, jakie wyrządzili Boskiemu Barankowi, który za nich poniósł śmierć. To nie są łzy urazy, łzy miłości własnej, zniechęcenia, łzy ludzi, którym obiecane było szczęście. Są to serdeczne łzy skruchy. Opłakujmy nasze osobiste grzechy, naszą oziębłość i stałe powracanie do zła. Płaczmy nad świętokradztwami i profanacjami eucharystycznymi, nad codziennymi bluźnierstwami złej prasy, nad wzrastającą niemoralnością. Płaczmy z powodu win, które najbardziej zasmucają Serce Jezusa, nad obojętnością i niewdzięcznością dusz, które zapominają o Jezusie, o Jego miłości, które trwonią łaski swego powołania, które nieczułe są na ponawiane wezwania i napomnienia łaski”.
W dzisiejszych czasach powinniśmy więc mieć głęboką świadomość grzechu, nie udając, że nic takiego nie istnieje. Poznanie „jadu” grzechu jest koniecznym etapem prawdziwego nawrócenia. Dopóki człowiek będzie sądził, że grzech w swej istocie jest czymś dobrym, pięknym i dającym szczęście, ale niestety zakazany przez Boga, nie będzie mógł naprawdę szukać nawrócenia. I chociaż wyrzekamy się często faktu grzechu, to jednak zostawiamy sobie nieraz, gdzieś na dnie serca, pewną furtkę do grzechu. Jest nią ukryta miłość do grzechu. Wyrzekamy się wprawdzie konkretnych czynów, ale pozostaje w nas jakaś subtelna więź z grzechem. I właśnie ta więź sprawia, iż grzech, nawet po wielu latach cnotliwego życia, potrafi się nieraz na nowo odrodzić.
Prośmy Ducha Św. aby pomógł nam rozpoznać popełnione w naszym życiu grzechy, abyśmy mogli zrozumieć zło nie tylko samych faktów grzechu, ale także zło naszych grzesznych pragnień, dążeń, oczekiwań, myśli. Prośmy Go, aby wskazały nam jak za popełnione zło żałować, wynagradzać i pokonać go mocą dobra.
Powołanie sercańskie, zgodnie z charyzmatem o. Leona Dehona, to powołanie do życia duchem wynagrodzenia. Wynagrodzenie łączy się z tajemnicą ludzkiej nieprawości. Aby zrozumieć konieczność wynagrodzenia w naszym życiu i to, na czym ono polega, należy poznać istotę grzechu oraz to, w jaki sposób Chrystus wynagrodził za nasze grzechy.
Każdy grzech, mówi o. Dehon, jest nieposłuszeństwem wobec Boga, który jest naszym Stwórcą. Jest odmówieniem tego posłuszeństwa, które należy Mu się od stworzenia. Jest również odmówieniem należnej Bogu miłości. Dlatego grzech jest zawsze wielką niewdzięcznością; jest brakiem miłości z naszej strony.
Chrystus wynagrodził swojemu Ojcu za nasze grzechy poprzez miłość, objawiającą się w najdoskonalszym posłuszeństwie. To miłość i posłuszeństwo nadały całemu Jego życiu, a nade wszystko męce i śmierci wartość wynagradzającą. W ten sposób wynagrodził za grzechy świata.
My także w podobny sposób możemy wynagradzać. Poprzez życie posłuszne, pełne uległości woli Bożej. Dla księży sercanów „pełnienie woli Bożej” należy do zasadniczych rysów duchowości. Poprzez poddanie swojego życia woli Bożej chcą wynagradzać Bogu za grzechy własne i innych ludzi.
Wyrazem i przejawem naszego wynagrodzenia, zgodnie z myślą o. Dehona, są praktyki pobożne, do których zachęcała św. Małgorzata Maria Alacoque. Pan Jezus objawił jej, że oczekuje od swoich przyjaciół gorliwej modlitwy, adoracji Najświętszego Sakramentu, Godziny świętej, aktów wynagrodzenia, a zwłaszcza Mszy świętej i Komunii świętej wynagradzającej w pierwszy piątek miesiąca.
Możemy jednak wynagradzać nie tylko poprzez odprawianie tych ćwiczeń duchownych. Całe bowiem nasze życie, nasze modlitwy, ofiary i cierpienia złączone z Najświętszą Ofiarą Jezusa Chrystusa mają wartość wynagradzającą. Również podejmowanie dobrowolnych umartwień, cierpliwe znoszenie krzyża codzienności w łączności z krzyżem Chrystusa ma wartość przebłagalną.
Papież Piusa XI mówi, że każdy, kto zrozumiał tajemnicę Bożej miłości i ludzkiej niewdzięczności, „(…) będzie unikał nie tylko wszelkiego grzechu jak największego zła, ale powierzy się woli Bożej, usiłując naprawić zniewagę wyrządzoną Boskiemu Majestatowi, poprzez nieustanną modlitwę, dobrowolnie podejmowane umartwienia, cierpliwe znoszenie przykrości i całe wreszcie życie, przeniknięte bez reszty duchem pokuty”.
Możemy przede wszystkim wynagradzać za grzechy swoje i naszych braci, starając się żyć na co dzień miłością: do Boga i drugiego człowieka. Tak jak to czynił sam Jezus. Ewangelie są wprost przepełnione opisami działalności Chrystusa i pokazują Go w różnych relacjach z ludźmi. Tą postawę Jezusa Chrystusa winniśmy mieć zawsze przed oczami, zwłaszcza jeśli podchodzimy do drugiego człowieka, który potrzebuje pomocy. Jezus w opisach Ewangelistów do każdego podchodzi zawsze pozytywnie. Nikomu nie czyni wyrzutów, a jeśli to czyni bardzo delikatnie, prawie niezauważalnie, pochyla się nad każdą nędzą ludzką, ma litość i współczucie, troszczy się o pożywienie dla tych którzy przy Nim trwają, niesie otuchę i przebaczenie.
Ojciec Leon Dehon powie: „Istnieją dusze, które pojmują Miłość. A skoro rozumieją, że Miłość nie jest kochana, uczynią wszystko, aby było inaczej. Uczynią wszystko, aby Miłość była kochana”. I takie jest sercańskie powołanie. Stąd trzeba nam we wszystkich życiowych sytuacjach przebrać miarę miłości.
Jeśli miłość własna będzie mi mówić: trzeba bronić swojego prawa, odpowiem: trzeba przebrać miarę miłości.
Jeśli lenistwo będzie mi mówić: potrzebuję odpoczynku, wtedy odpowiem: trzeba przebrać miarę miłości.
Jeśli troska o sprawy ciała będzie mnie skłaniać, aby nie poświęcać się nadmiernie, wtedy także odpowiem: trzeba przebrać miarę miłości.
Jeśli będę ograniczony, niepokojony, utrudzony, powiem sobie: trzeba przebrać miarę miłości.
Kiedy jednak ja sam będę potrzebował pomocy, rady, wskazówki, pocieszenia, może wybaczenia czy ratunku dla ciała lub duszy, dla mnie samego lub dla moich braci, wtedy pójdę do Jezusa i powiem: Mój Mistrzu, obiecałeś, że odpłacisz nam taką samą miarą miłości, jaką my mierzymy. Teraz Ty także przebierz miarę miłości.
„Najważniejsze miejsce wśród tych, którzy krzewili kult Serca Jezusowego, zajmuje św. Małgorzata Maria Alacoque…”, napisał w encyklice „Haurietis aquas” Pius XII.
Ta wielka święta przyszła na świat w 1647 roku w Lautheceour, około 30 km od Paray-le-Monial. Czasy, w których przyszło jej żyć, w świecie katolickim upływały pod znakiem jansenizmu, przenikającego do życia rodzinnego, a nawet klasztornego. Jansenizm był to nurt religijny, który za swój punkt wyjścia przyjmował rygorystyczną, dualistyczną teorię predestynacji. Zgodnie z tą nauką Bóg ocali tylko niewielką liczbę ludzi, przeważająca większość zaś jest utracona dla nieba. Swoje ocalenie zawdzięczą oni własnym wysiłkom religijnym. Społeczeństwo francuskie ogarnął więc silny prąd sceptycyzmu, osłabiając wiarę w Boga i przywiązanie do Kościoła. Bóg postrzegany bywał jako sprawiedliwy sędzia, a życie religijne chrześcijan motywował lęk przed Jego karą.
Dzieciństwo i młodość Małgorzaty Marii naznaczyły cierpienia fizyczne i moralne. Już wówczas nie były jej obce doznania mistyczne. Miała zaskakującą jak na swój wiek świadomość obecności Boga i Jego miłości. Już we wczesnym dzieciństwie uczyniła ślub dozgonnej czystości. Wśród zmagań wewnętrznych Małgorzata Maria doszła do przekonania, że Bóg pragnie być „absolutnym Władcą” jej serca. Odnalazła wewnętrzny pokój, wstępując za Jego wezwaniem, i prawdziwym pragnieniem swego serca, do klasztoru w Paray-le-Monial. Uczyniła to 20 czerwca 1671 roku. W klasztorze Małgorzata Maria nie cieszyła się sympatią. Współsiostry uważały ją za niezdarną, upartą i skupioną na sobie zakonnicę. Z tego powodu bardzo cierpiała. Jednakże w oczach Boga postrzegana była zupełnie inaczej. To właśnie ją Bóg powołał na skutecznego świadka orędzia o swojej miłości do ludzi.
W dniu 27 grudnia 1673 roku Jezus widzeniu powiedział jej, że serce Jego płonie miłością do ludzi. Ona zaś została wybrana, aby roztaczać wśród nich płomienie miłosierdzia, którego to Serce nie mogło pomieścić. Było to w czasie kiedy przyszła adorować Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Wkrótce po pierwszym objawieniu nastąpiło drugie, które miało znaczenie symboliczne. Widziała ona wielkie serce wyodrębnione od ciała, od którego biła wielka jasność. Serce było zranione, otoczone cierniową koroną, jaśniało zatkniętym na szczycie krzyżem.
Trzecie objawienie miało miejsce prawdopodobnie w pierwszy piątek miesiąca 1674 roku. Na ołtarzu wystawiony był Najświętszy Sakrament w monstrancji. Małgorzata klęczała przed nim, pogrążona w modlitwie. W pewnym momencie ukazał się jej Jezus „jaśniejący chwałą, ze stygmatami pięciu ran, błyszczącymi jak słońce (…). Z Jego świętej postaci biły promienie, a z piersi płomienie jakby z ogniska gorejącego. Pan Jezus rozwarł swoją pierś i ukazał swe miłujące i najbardziej uwielbienia godne Serce, które było źródłem tych promieni”. Chrystus powiedział do swej wybranki: „Oto Serce, które tak bardzo umiłowało ludzi, a w zamian za to otrzymuje wzgardę i zapomnienie. Ty przynajmniej staraj się mi zadośćuczynić, o ile to będzie w twojej mocy, za ich niewdzięczność”. Następnie Zbawiciel zażądał od Małgorzaty, by często przystępowała do Komunii świętej w pierwsze piątki miesiąca, a w każdą noc z czwartku na pierwszy piątek, by uczestniczyła w Jego konaniu śmiertelnym w Ogrójcu między godziną 23 a 24.
Czwarte tzw. „wielkie objawienie” miało miejsce 16 czerwca 1675 roku w czasie oktawy Bożego Ciała. Małgorzata Maria Alacoque modliła się w kaplicy przed Najświętszym Sakramentem. Wtedy zjawił się jej Jezus i powiedział: „Żądam, żeby pierwszy piątek po oktawie Bożego Ciała był odtąd poświęcony jako osobne święto na uczczenie mojego Serca i na wynagrodzenie mi przez Komunię świętą i inne praktyki pobożne za zniewagi, jakich doznaję, gdy w czasie oktawy jestem wystawiony na ołtarzach. W zamian za to obiecuję ci, że Serce moje wyleje hojne łaski na tych wszystkich, którzy w ten sposób Sercu memu oddadzą cześć lub przyczynią się do jej rozszerzenia”.
Św. Małgorzata Maria Alacoque oraz wskazany bezpośrednio przez Pana Jezusa ojciec jezuita Klaudiusz de la Colombiere (spowiednik sióstr wizytek) czynili odtąd wszystko, aby prośby Pana Jezusa wypełnić. Sama Małgorzata podejmuje życie pełne ofiary i umartwienia w duch wynagrodzenia za grzechy ludzi. Jej życie obfitowało w niewiarygodne cierpienia. Wszystkie wolne chwile spędzała przed Najświętszym Sakramentem, prowadząc intymny dialog z Panem, tak jak to czyniła przed wstąpieniem do zakonu. „Bez Eucharystii i Krzyża, nie mogłabym żyć”, pisała Małgorzata-Maria. Jej codzienne życie to życie ofiary naznaczone surową ascezą, umartwieniem, cierpieniem, to dążenie do unicestwienia siebie na obraz Chrystusowego wyniszczenia w godzinie męki i śmierci. Nie będąc nigdy okazem zdrowia, zmarła w roku 1690, w wieku 43 lat. Kanonizowana została w 1920 roku.
Po jej śmierci nabożeństwo do Serca Jezusowego zgodnie z tym czego pragnął od niej Jezus rozwijało się z wielka dynamiką w kościele francuskim, a następnie w kościele powszechnym. Idea wynagrodzenia stała się ulubionym motywem chrześcijańskiej duchowości XIX wiecznej Francji. Była ona zdominowana nabożeństwem do Najświętszego Serca Jezusowego w duchu z Paray-le-Monial. Mocno przejął się nim żyjący w tych czasach o. Leon Dehon. Bliski był mu duch i przesłanie św. Małgorzaty Marii. W swoich pamiętnikach o. Dehon pośród dziewięciu motywów, które skłoniły go do założenia zgromadzenia, na pierwszym miejscu wymienia „pragnienie wyrażone przez naszego Pana św. Małgorzacie Marii, aby znalazły się dusze poświęcone miłowaniu Go i wynagradzające Jego Sercu za grzechy ludzi”. Za św. Małgorzatą Maria pragnie więc wynagradzać za zniewagi wyrządzone Najświętszemu Sercu Jezusa przez: Msze św. i komunie wynagradzające, codzienną adorację wynagradzającą, godzinę świętą, akty wynagrodzenia, nabożeństwo pierwszych piątków miesiąca, a także poprzez ofiarowanie swego życia Bogu. Jednakże, co do życia duchem ofiary pod koniec życia o. Dehon formuje swoją własną drogę, która zupełnie odbiega od doświadczenia Małgorzaty Marii.
W doświadczeniu wiary o. Leona Dehona nabożeństwo do Serca Jezusowego z Paray-le-Monial powinno prowadzić w pierwszym rzędzie do przekonania, że Bóg kocha każdego człowieka i ma upodobanie w darzeniu go przebaczeniem i miłosierdziem. Jak każdy kochający ojciec, pomaga mu w trudnościach i pragnie mieć w nim bliskiego przyjaciela, przed którym może otwierać swoje Serce. Prosi jedynie o to, aby i on uczynił to samo. Wówczas On zapala jego serce ogniem swojej miłości. Człowiek doświadcza wówczas miłosierdzia i przebaczenia, pomocy w trudnościach i poznania Boga w nowy sposób. Odkrywa w sobie żarliwe pragnienie miłowania Go i służenia Mu.
W 1925 roku, kilka tygodni przed swoją śmiercią, o. Leon Dehon mówiąc o zgromadzeniu, powiedział: „Zrodziliśmy się z ducha Małgorzaty Marii, zbliżamy się do ducha Teresy z Lisieux”. Jaki jest duch św. Teresy z Lisieux?
Życie św. Teresy obejmuje zaledwie 24 lata: urodziła się 2 stycznia 1873 roku, zmarła 30 września 1897 roku. Z tych 24 lat dziewięć spędziła jako siostra Teresa od Dzieciątka Jezus w klasztorze karmelitanek w Lisieux. Tam też rozwinął się w niej mocny, duchowy system przekonań, który wszedł do duchowości chrześcijańskiej pod nazwą „małej drogi”.
Teresa Martin jest dzieckiem swojej epoki. Już w rodzinie została ona, zgodnie z duchem czasu, wychowana do tego, by przez akty ofiary, których od niej żądano, zasłużyła sobie na niebo. Pragnienie Teresy, by zostać świętą, w jej czasach nie jest niczym niezwykłym. Już w rodzinie, zwłaszcza u swej matki, od dziecka spotykała się z pragnieniem przyniesienia światu jak najwięcej świętych. W tamtych czasach wyobrażano sobie oczywiście świętego jako wzniośle wystylizowanego nadczłowieka, który skupia w sobie wszystkie cnoty i nie zdradza nawet najmniejszego śladu ludzkiej słabości. Jednakże Teresa skoryguje ten charakterystyczny dla jej czasów obraz świętego i zwiąże go z prawdziwą świętością, która nie wyklucza ludzkiej natury, lecz na niej buduje i ją uświęca.
Po wstąpieniu do Karmelu w Lisieux ciąży jej atmosfera strach przed Bogiem postrzeganym przede wszystkim jako surowy sędzia. Sama nie miała dość odwagi potrzebnej do zejścia z przyjętej we wspólnocie drogi, przy której obstaje nawet jej siostra Paulina - Matka Agnieszka od Jezusa, wybrana w 1893 roku przeoryszą. Pod koniec 1894 roku Teresa - rozdarta pomiędzy ogromnymi aspiracjami a ograniczeniami natury ludzkiej - czyni swoje wielkie odkrycie: odkrycie „drogi dziecięctwa duchowego”.
Pod wpływem lektury Pisma św. odkrywa, że wystarczy uczynić się całkiem małym, by zostać przygarniętym w ramiona ukochanego Ojca, stać się jak mały baranek, by Pan przygarnął go do serca. Uczynić się całkiem małym z miłości. Kiedy Teresa odkrywa tę podstawową prawdę, odczuwa przejmującą radość i woła: „O Jezu, moja miłości, wreszcie odkryłam moje powołanie. Moim powołaniem jest Miłość!” „W Sercu Kościoła będę Miłością i w ten sposób będę wszystkim…”.
Odkrycie to przemieni zupełnie jej życie. Otrzymuje łaskę głębokiego poznania Ojcostwa Boga, który nie jest niczym innym jak tylko Miłością Miłosierną. Wyrazem tej Miłości jest Jezus, wcielony Syn Boży. Dzięki łasce chrztu życie każdego chrześcijanina, jest życiem dziecka Bożego, który z nieskończoną ufnością zwraca się do Ojca. Podczas gdy w jej czasach nieliczni ofiarują się Bożej Sprawiedliwości, „słaba i niedoskonała” Teresa oddaje się Miłości Miłosiernej. Ma to miejsce podczas Mszy w Niedzielę Trójcy Świętej, 9 czerwca 1895 roku.
Głoszonym naukom o surowości Boga Teresa przeciwstawia orędzie o nie stawiającej żadnych warunków wybawiającej miłości Boga. Nasza odpowiedź na okrutną rzeczywistość krzyża powinna się opierać nie na strachu przed Bożą zemsta, lecz na miłości i wierności. Teresa nie potrzebuje modlitewnych formułek i książeczek do nabożeństwa. „Ja robię tak jak dzieci, które jeszcze nie umieją czytać, ja mówię po prostu dobremu Bogu to, co chce mu powiedzieć i On mnie zawsze rozumie” - pisze.
Teresa ma do Boga zaufanie dziecka. Pewności i gwarancji nie potrzebuje. Podkreśla, że mozolne posuwanie się naprzód w zaufaniu w dobroć Bożą może być bardziej wartościowe niż pełne własnego zadowolenia wykonywanie cnót. Tylko ten który nie posiada nic, może zostać czymś obdarowany.
Mała droga Teresy uświęca zwykły, powszedni dzień. Mówi, że nie należy marzyć o czymś nadzwyczajnym, ale wykonywać z miłością to co zwyczajne. Teresa pisze „Gdy nie mogę nic odczuwać, gdy jestem całkiem oschła, niezdolna aby się modlić, praktykować cnoty, wtedy szukam malutkich okazji, prawdziwie nic nie znaczących czynów, by sprawdzić Jezusowi radość. Na przykład uśmiech, przyjazne słowo jeśli wolałabym raczej milczeć, albo zrobić markotna minę”. Jej życie pokazuje, że świętym zostaje się nie przez niezwykłe talenty bohaterskie czyny. Świętym jest człowiek, który wszędzie i zawsze żyje w pobliżu Boga. Teresa pisze „Nie mogę uczynić się większą … ale chcę szukać sposobu, aby dostać się do nieba na małej drodze, na drodze prawdziwie prostej, prawdziwie krótkiej, na całkiem małej nowej drodze”.
Duch św. Teresy Lisieux to duch dziecięctwa Bożego, to ufne zdanie się na Boga i ufna miłość do Boga. Życie ofiary to życie miłością do Jezusa, to pokorne zdanie się na Jego wolę w codziennym życiu.
Pod koniec swojego życia o. Leon Dehon wezwał swoich zakonników, aby w przeżywaniu swojego wynagradzającego powołania kierowali się duchem i życiem ofiary św. Teresy z Lisieux. To zalecenie niech stanie się i dla nas ważnym drogowskazem w przeżywaniu swojego chrześcijańskiego i zakonnego życia, drogą do naszego uświęcenia.
Postawa duchowa o. Leona Dehona podobna jest do postawy św. Teresy z Lisieux, która w swym akcie ofiarowania, chce stać się ofiarą miłości. Za św. Teresą o. Leon Dehon może powiedzieć: „Moim powołaniem jest miłość!”, moim powołaniem jest ofiarowanie się Bogu z miłości. Wyrazem tego są piękne słowa modlitwy o. Dehona: „Tak, mój Boski Mistrzu, chcę często myśleć o Tobie i żyć tylko dla Ciebie. Ofiaruję Ci całe moje życie, wszystkie czyny, cierpienia, z miłości ku Tobie i w duchu wdzięczności za Twoje Serce”.
Od 1905 roku w medytacjach wydanych pod tytułem „Koronka miłości do Najświętszego Serca” o. Dehon ukazuje podobieństwa między miłością miłosierną Jezusa u św. Teresy z Lisieux, a tym, co nazywa on „zdaniem się na wolę Jezusa w duchu miłości i ofiary”. Wyraźnie odcina się od surowego ducha pokuty św. Małgorzaty Marii Alacoque. O sobie samym powie: „W rękach naszego Pana pozostawiam bicz. Nie kładę przesadnego nacisku na osobiste umartwienia, chociaż uznaję je za niezbędne. Usilnie natomiast polecam postawę cierpliwego poddania się wszystkim próbom, które zsyła na nas Pan. Nasz Pan nie ukrzyżował się sam, natomiast pozwolił się ukrzyżować”
Silne przylgnięcie do woli Bożej w życiu codziennym, która jest wyrazem miłości do Boga o. Dehon wyraża poprzez znaczącą formułę: „Nie ingerować. (…) Nie pragnąć, jak tylko tego, czego Bóg pragnie. Oddać się Mu całkowicie na doczesność i wieczność, to ofiara, jaka jest Mu miła. Przyjąć z miłością wszystko, co nas spotyka, jako wolę lub dopuszczenie Boże. Oto ofiara całopalna, która jest cenną dla naszego Pana”.
Życie duchem ofiary według o. Leona Dehona polega na możliwie doskonałej gotowości na wszystko, cokolwiek spodobałoby się Bogu zesłać. Nade wszystko jednak na aktualnym rzeczywistym pełnieniu woli Bożej, wyrażającej się w postaci obowiązku chwili obecnej. Takie życie jest realizacją wynagrodzenia podejmowanego z motywu „czystej miłości” względem Chrystusa i Jego Ojca.
Postulat o. Leona Dehona, aby żyć duchem ofiary i w ten sposób wynagradzać Bogu za popełnione zło w świecie realizujemy więc dziś:
- przez pełnienie woli Bożej godzina za godziną, tak jak jest ona objawiona przez obowiązek chwili obecnej i dociera do mnie przez przykazania, konstytucje, przełożonych, głos rozumu, obowiązek stanu, rozkład dnia czy wydarzenia dookoła mnie się rozgrywające;
- przez akceptację codziennych krzyży w zjednoczeniu z Chrystusem ukrzyżowanym, jako dowodów i znaków miłości Ojca, bez poddawania się smutkowi i narzekaniom, ale trwając w dziękczynieniu i radując się.
Nie trzeba poszukiwać krzyży. Wystarczą te, które przynosi nam codzienność. To pozwala nie popaść w pychę czy w cierpiętnictwo. Nie wyklucza to „ćwiczenia się” w ascezie, w małych umartwieniach i poświęceniach.
Starajmy się więc w taki właśnie sposób przeżywać swoje życie, by czynić z niego ofiarę miłą Bogu w duchu wynagrodzenia za grzechy. Miejscem naszego ofiarowania się niech będzie codzienna Eucharystia i codzienny poranny akt ofiarowania.
Nasze wynagrodzenie skierowane do Boga Ojca powinno się wzorować na wynagrodzeniu Chrystusa. A On wynagrodził Bogu Ojcu za nasze grzechy przez miłość i posłuszeństwo, posunięte do najdalszych granic. Jego wynagrodzenie z woli Ojca musiało dokonać się w cierpieniu. Cierpienie to jednak było następstwem Jego wiernego poddania się woli Bożej i było podjęte wyłącznie z miłości. Chrystus nie szukał go jako celu samego w sobie. Chrystus bowiem nie sam się ukrzyżował, ale zgodził się z miłości na krzyż.
Ojciec Leon Dehon pragnął, aby podobnie było w naszym życiu, byśmy byli gotowi pełnić wolę Bożą ukrytą również w cierpieniu i różnych krzyżach, które Bóg na nas dopuszcza.
Nie cierpienie samo przez się stanowi istotę wynagrodzenia, lecz pełne miłości poddanie się woli Bożej i pełnienie jej pomimo wszystko, pomimo cierpienia często z tym związanego. Im zaś bardziej doskonalsze będzie poddanie się woli Bożej w cierpieniu, tym wartościowsze będzie nasze wynagrodzenie.
Ojciec Leon Dehon nie tylko uczył, by tak pochodzić do cierpienia, ale przede wszystkim sam je w ten sposób praktykował.
Już jako młody człowiek cierpiał z powodu religijnej obojętności swojego ojca. Leon kochał go i okazywał mu synowski szacunek. Nie tracąc nadziei, często klękał z matką do modlitwy, prosząc Boga o łaskę nawrócenia dla niego.
Krzyżem o. Dehona był także zły stan zdrowia. Liczne troski i cierpienia związane były również z założonym przez niego Kolegium św. Jana, w którym często dostrzegał brak praktyk religijnych. Jednak nie poddawał się zniechęceniu.
Wielkim bólem serca o. Dehona była śmierć czterech bliskich mu sióstr służebnic Serca Jezusowego, które poświęciły swoje młode życie w całopalnej ofierze Chrystusowi jako żertwy wynagrodzenia.
Życie nie szczędziło mu zmartwień związanych również z rodziną. Latem 1879 roku jego matka została sparaliżowana. „Znalazła się w stanie bardzo ciężkim - pisze o. Dehon. Mój ojciec ogromnie przybity nabawił się choroby żołądka, która przyczyniła się do jego śmierci”.
W 1883 roku o. Dehon doświadczył wyjątkowo ciężkiej i bolesnej próby, otrzymał bowiem od Stolicy Apostolskiej pismo stwierdzające, że założone przez niego Zgromadzenie Oblatów Najświętszego Serca należy rozwiązać. Tę niezwykle dotkliwą próbę w życiu własnym i w historii swego zgromadzenia zakonnego określił jako „Consummatum est” („Wykonało się”). „Otrzymałem ten wyrok śmierci - napisał - w piękne święto 8 grudnia. Bóg jedyny wie, ile nacierpiałem się w czasie tych dni śmierci. Nie mając jakiejś wyjątkowej łaski, straciłbym rozum albo życie”.
Mimo dotkliwego cierpienia o. Dehon jednak się nie skarżył. Nie wypowiedział żadnego słowa przenikniętego goryczą czy zniechęceniem. Przeciwnie, dał przykład heroizmu i bohaterstwa. Był wierny Bogu, zawierzając siebie Opatrzności. Wierzył, że Bóg nie daje człowiekowi ciężarów nie do uniesienia, ponieważ wraz z nimi udziela wszelkich łask koniecznych do wypełnienia powierzonego posłannictwa.
Ojciec Leon Dehon żył duchem ofiary, umiał przyjmować z wiarą i poddaniem się woli Bożej codzienne krzyże. Zwykł mawiać: „Nie ma dużych lub małych krzyży, jest tylko wielka lub mała miłość. (…) Pijmy miłość dużymi łykami, a będzie nam łatwo wejść na górę Kalwarii. Napawajmy się miłością, a krzyże z drzewa czy z żelaza staną się jak słowo. Wszakże kochając i praktykując małe umartwienia, nie będziemy szukać sami od siebie umartwień wyjątkowych. Przyjmijmy te, które Boski Mistrz nam ześle. W tym przejawia się nasze zdanie się i ufność względem Najświętszego Serca Jezusowego. Do Bożego Serca należy wybór tego, czego od nas pragnie. Do Niego należy określenie sposobu i czasu trwania naszej ofiary”.
W „Dyrektorium duchowym” napisał: „Krzyż jest dobrodziejstwem dla nas… Przez krzyż bowiem możemy najskuteczniej współdziałać w dziele Odkupienia”.
Dobry Jezu spraw, abyśmy nieśli nasz krzyż życiowy cierpliwie i z poddaniem się woli Bożej, abyśmy w tym krzyżu upatrywali szansę do odpokutowania za nasze grzechy. Przez tak przyjęte cierpienie mieli także udział w dziele zbawienia świata.
Naturalną konsekwencją życia duchowością ofiary i wynagrodzenia, a także doświadczeniem oblubieńczej miłości Chrystusa było zaangażowanie o. Dehona w apostolstwo. Rozumiał je jako budowanie królestwa Serca Jezusowego w duszach i w społeczności przez miłość społeczną.
Duchowość Serca Jezusowego zbliżyła o. Dehona do tych, którzy dźwigali najboleśniej krzyż swego życia - ludzi ubogich. Dla niego ubogimi XIX wieku, którzy przeżywali konanie Chrystusa, byli przede wszystkim wyzyskiwani i poniżani robotnicy. W krótkim czasie stał się ich obrońcą, a także wielkim apostołem katolickiej nauki społecznej. Walczył o sprawiedliwość społeczną oraz poprawę życia materialnego i moralnego robotników. Przez spotkania, konferencje i publikacje naukowe starał się uwrażliwiać duchowieństwo i osoby świeckie na problemy społeczne. W tym duchu wydawał też pismo pod znamiennym tytułem: „Królestwo Serca Jezusowego w duszach i społeczeństwach”.
Kwestia robotnicza była nadrzędna dla o. Dehona. Pragnął, aby podjęli ją również jego duchowi uczniowie: „Królestwo mojego Serca w społeczeństwie – zabiera głos w imieniu Jezusa – to królestwo sprawiedliwości, miłości, miłosierdzia dla biednych, pokornych i tych, którzy cierpią. Wymagam od was wszystkich, byście poświęcali się wszystkim tym dziełom, byście do nich zachęcali, byście je wspomagali. Wspomagajcie wszelkie instytucje, jakie winny przyczyniać się do wzrostu królestwa sprawiedliwości społecznej i przeciwstawiać się uciskowi słabych przez mocnych”.
Ojciec Leon Dehon przywiązywał wielką wagę do formacji kapłanów i zakonników dla posługi najuboższym. Widział on konieczność budzenia w nich sumienia i świadomości, że nie wystarczy spełniać spokojnie zwyczajne funkcje kapłańskie, lecz trzeba pójść do ludu i zdobywać serca robotników. Praca nad uświęceniem kleru była dla o. Dehona zadaniem pierwszorzędnej wagi w służbie Kościoła i świata. Wyraźnie ją zalecił swoim zakonnikom: „Dzieło ponad wszystkimi innymi stanowi formacja wykształconych księży, gorliwych i cnotliwych”.
Działalność misyjna stanowiła kolejną uprzywilejowaną formę posługi apostolskiej o. Dehona. W misjach widział on wielkoduszną aktualizację swojej gorliwości dla Królestwa Najświętszego Serca Jezusowego. Sam pragnął zostać misjonarzem. „Ideałem mojego życia, pragnieniem, które sięga mojej młodości było stanie się misjonarzem i męczennikiem – pisze. Uważam, że to pragnienie zostało zrealizowane. Jestem misjonarzem poprzez stu albo więcej misjonarzy, których wysłałem na wszystkie części świata”.
Ojciec Leon Dehon był prawdziwym prekursorem nowych czasów. Zdawał sobie sprawę nie tylko z głębokich przemian, jakie dokonywały się w społeczeństwie drugiej połowy XIX wieku, ale przewidział także kierunki jego przyszłego rozwoju. Jego przesłanie apostolskie jest ciągle aktualne. I dzisiaj człowiek zapatrzony w Serce Jezusa może zmieniać historię i budować nowe społeczeństwo.
W drodze do zjednoczenia z Boskim Sercem Jezusa nie można pominąć nabożeństwa do Matki Najświętszej. Już pierwsze „Konstytucje” podkreślają, że „oblaci odznaczać się powinni szczególnym nabożeństwem do Serca Maryi i Niepokalanego Poczęcia”. Zwyczajowym pozdrowieniem Sercanów od początku staje się zdanie: „Vivat Cor Jesu – per Cor Mariae!” („Niech żyje Serce Jezusa – przez Serce Maryi”). Wyraża ono prawdę, że droga do zjednoczenia z Sercem Jezusem wiedzie przez Maryję. „Dyrektorium duchowe” ukazuje Ją jako wzór życia cichego, ukrytego i skupionego i wzywa do kontemplacji tajemnic z Jej życia. Ta kontemplacja ma w niezawodny sposób prowadzić do zjednoczenia z Jezusem, do oblacji i wynagrodzenia.
Pośród tajemnic z życia Maryi pierwsze miejsce zajmuje u sercanina Zwiastowanie. W tej tajemnicy ukazana jest zasadnicza Jej postawa wyrażona w słowach: „Ecce ancilla” („Oto ja służebnica”). Wyraźnie odpowiada ona Jezusowemu: „Ecce venio” („Oto idę”). U Maryi oznacza ona „miłość i posłuszeństwo bez zastrzeżeń wobec Stwórcy. Obejmuje zaś nie tylko moment zwiastowania, lecz całe jej ziemskie życie.
Do takiej postawy dyspozycyjności wobec Boga, na wzór Maryi, wzywa o. Leon Dehon. Pragnie on abyśmy naśladowali Maryję w Jej postawie „Ecce ancilla” i uciekali się do Niej w różnych życiowych sytuacjach. Zachęca nas do tego swoim świadectwem życia.
Ojciec Leon Dehon był rozkochany w Najświętszej Maryi Pannie. Stronnice jego dzienniczka oraz licznych jego pism pełne są jej chwały. W czerwcu 1916 roku pisał: „Moja Pierwsza Komunia św. jeszcze dziś, po 62 latach, stoi mi przed oczyma. Przypominam sobie jej szczegóły, mogę odtworzyć odniesione wtedy wrażenia. Wierzę z prostotą, iż Bóg w swej miłości dał mi ów dzień. Poświęciłem się Maryi. Najświętsza Dziewica zechciała przyjąć to poświęcenie, ponieważ ona opiekowała się mym powołaniem i całym mym życiem”.
Do Niej uciekał się w każdej trudności, odwiedzał Jej sanktuaria, głosił Jej chwałę i wielkość, oddał swe Dzieło pod Jej opiekę. „Najświętsza Dziewica, pisał w 1889 roku, po pięknym święcie Zwiastowania, pozwoliła mi odnowić zjednoczenie z Nią. Jej obecność jest dla mnie prawie ustawiczna i odczuwalna. Ona prowadzi mnie za rękę i kieruje po matczynemu”. A 30 maja pisze: „Wydaje mi się, że żyję tylko dla Maryi”. Mamy więc wyjaśnienie jego świętości życia, jego siły w cierpieniu i jego ufności w przyszłość Dzieła, które założył. I z pewnością Matka Najświętsza musiała spełnić pragnienie syna tak bardzo Jej oddanego.
Gdy rozważamy świętość życia Niepokalanego Serca Maryi winniśmy zastanowić się nad własnym życiem wewnętrznym. Czy jesteśmy otwarci i ulegli wobec łask i natchnień Ducha Świętego? Czy zazdrośnie strzeżemy serca przed tym wszystkim, co może nas oddalić od Boga? Czy wyrywamy z korzeniami przejawy złości, zawiści, które chcą zagnieździć się w naszym sercu? Jak naśladujemy na co dzień Maryję w Jej postawie pełnienia woli Bożej, w postawie „Ecce ancila”?
Od naszej Matki Najświętszej płyną potoki łask przebaczenia, miłosierdzia, pomocy w potrzebie. Dlatego prośmy Ją, aby nam dała serce czyste, ludzkie, wyrozumiałe wobec wad naszego otoczenia, uprzejme wobec wszystkich, przejmujące się cierpieniem innych, gotowe do niesienia pomocy tym, którzy jej potrzebują.
Matko Pięknej Miłości, módl się za nami. Naucz nas kochać Boga i naszych braci tak, jak Ty ich umiłowałaś. Spraw, aby nasza miłość do ludzi była zawsze cierpliwa, łaskawa, pełna szacunku. Spraw, aby nasza radość była zawsze autentyczna i pełna, byśmy ją mogli przekazywać wszystkim ludziom.
Św. Jan doświadczył szczególnej bliskości i miłości od Jezusa. W czasie ostatniej wieczerzy znajdował się po Jego prawej stronie. Miejsce to należało zazwyczaj osoby najbardziej ukochanej przez gospodarza domu. Stąd też św. Jana zwykło nazywać się apostołem miłości. W swoim przepowiadaniu kładł szczególny nacisk na głoszenie, pielęgnowanie i praktykowanie miłości do Boga i bliźniego. Przy końcu swego życia zwykł ograniczać swoje nauczanie do jednego zdania: „Dzieci, miłujcie się wzajemnie”. A kiedy pytano go, dlaczego powtarza ciągle to samo pouczenie, odpowiadał: „To jest najważniejsze przykazanie; kto je wypełnia – czyni zadość wymaganiom stawianym przez Chrystusa Pana”.
Pod koniec swojego życia w taki sam sposób do swoich duchowych synów zwracał się o. Leon Dehon, dla którego św. Jan był ideałem życia zakonnego. W 1912 roku w liście pożegnalnym napisał: „Oto ja starzec, pragnę zakończyć moje zalecenia słowami, jakie powtarzał św. Jan Apostoł w swojej starości: „Miłujcie się nawzajem”… Proszę was o to jak św. Jan: niech nie będzie podziału między wami. Przechodźmy ponad wszystkim, by zachować jedność. Znośmy cierpliwie urazy czy tarcia. Kochajmy wszystkie narodowości. W niebie nie będzie narodowości. Jesteśmy wszyscy braćmi Zbawiciela i dziećmi Maryi. Miłujmy się w Najświętszym Sercu Jezusa”.
Dla podkreślenia tej prawdy przywołał też tekst św. Pawła do Kolosan: „Jako więc wybrańcy Boży - święci i umiłowani - obleczcie się w serdeczne miłosierdzie, dobroć, pokorę, cichość, cierpliwość, znosząc jedni drugich i wybaczając sobie nawzajem, jeśliby miał ktoś zarzut przeciw drugiemu: jak Pan wybaczył wam, tak i wy! Na to zaś wszystko [przyobleczcie] miłość, która jest więzią doskonałości. A sercami waszymi niech rządzi pokój Chrystusowy, do którego też zostaliście wezwani w jednym Ciele. I bądźcie wdzięczni! Słowo Chrystusa niech w was przebywa z [całym swym] bogactwem: z wszelką mądrością nauczajcie i napominajcie samych siebie przez psalmy, hymny, pieśni pełne ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach. I wszystko, cokolwiek działacie słowem lub czynem, wszystko [czyńcie] w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego” (Kol 3, 12-17).
Ojciec Leon Dehon za św. Janem, a także za św. Pawłem przynagla nas do wzajemnej miłości. Jest ona największym darem i najważniejszym przykazaniem Pana. Jest ona cechą wyróżniającą, po której ludzie poznają, że jesteśmy uczniami Chrystusa; jest cnotą, którą w każdej chwili - dobrej lub zlej - wystawiamy na próbę. Gdyż o każdej godzinie możemy pomóc innym w ich potrzebach, powiedzieć życzliwe słowo, uniknąć obmowy, nieść pociechę, ustąpić w przejściu, modlić się za kogoś szczególnie potrzebującego, dać dobrą radę, uśmiechnąć się, stwarzać milszą atmosferę w rodzinie lub w miejscu pracy, przebaczać, wypowiadać życzliwe sądy. Możemy czynić dobro lub zaniedbywać je; możemy również wyrządzać prawdziwą szkodę innym nie tylko przez zaniechanie. I miłość ustawicznie nas ponagla do aktywności w dobrych uczynkach, w modlitwie i w pokucie.
Prośmy Jezusa Chrystusa w tajemnicy Jego Boskiego Serca, aby swoją łaską dopomógł nam w osiągnięciu trudnej sztuki rozsiewania miłości i dobra: Chryste, naucz nas kochać! Ucz nas kochać innych tak, jak Ty nas umiłowałeś. Ucz nas kochać bez zwracaniu uwagi na to, jak wiele nieraz ta miłość kosztuje. Ucz nas kochać bez oglądania się na to, czy ta miłość zostanie odwzajemniona. Ucz nas kochać, nie licząc na żadna specjalną nagrodę, z wyjątkiem tej, że wypełniamy Twoją świętą wolę. Daj nam serca bardzo ludzkie, a nie z kamienia. Niech one promieniują naturalnym ciepłem zarówno na modlitwie, jak i w kontaktach z ludźmi, w sposobie mówienia z nimi, przyjmowania ich, utożsamiana się z ich trudna sytuacją życiową. Spraw Panie, aby miłość i miłosierdzie stało się naszą drugą naturą.
Czym jest śmierć, owa tajemnicza rzeczywistość, przed którą żaden z ludzi nie może uciec? Czym jest śmierć, że nawet Jezus Chrystus nie chciał jej umknąć, ale właśnie przez śmierć zbawił świat?
W Wielki Piątek, na Kalwarii, umarł Jezus Chrystus, Bóg-Człowiek. Jego śmierć była taka, jak każda ludzka śmierć. Była złączona z cierpieniem, bólem i osamotnieniem. „Ojcze, w Twoje ręce powierzam ducha mojego”. Tak woła Chrystus, który umiera. Tak woła również człowiek, który umiera i powierza się kochającemu Ojcu. Tragiczna byłaby śmierć człowieka, gdyby historia Jezusa z Nazaretu zakończyła się w Wielki Piątek. My, chrześcijanie, wiemy, że po Wielkim Piątku nastała głęboka cisza Wielkiej Soboty, a po niej radosny poranek Wielkanocny i pusty grób. Od tego momentu, od tego pamiętnego poranka na śmierć patrzymy inaczej. Jezus rzucił światło na śmierć, nadal jej inny sens.
„I choć zasmuca nas nieunikniona konieczność śmierci, znajdujemy pociechę w obietnicy przyszłej nieśmiertelności”. Jezus przez swoją śmierć nadał szczególny charakter każdej ludzkiej śmierci, każdemu ludzkiemu cierpieniu. Św. Paweł ujmuje to słowami: „Otóż, jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy, wiedząc, że Chrystus powstawszy z martwych już więcej nie umiera, śmierć nad Nim nie ma już władzy” (Rz 6,8). Albo w innym miejscu: „Nikt z nas nie żyje dla siebie i nikt nie umiera dla siebie: jeżeli bowiem żyjemy, żyjemy dla Pana; jeżeli zaś umieramy, umieramy dla Pana. I w życiu więc i śmierci należymy do Pana” (Rz 14,7).
Te pełne ufności słowa św. Pawła odnosimy do życia i śmierci o. Leona Dehona. Przyjrzyjmy się dokładniej jego odejściu, abyśmy mogli dostrzec całe piękno i wielkość życia oddanego Sercu Chrystusa.
W lecie 1925 roku w Brukseli szerzyła się niebezpieczna epidemia nieżytu żołądka i jelit, która dotknęła niektórych księży ze wspólnoty. Ojciec Dehon w miarę swych sił zastępował ich w obowiązkach, otaczał opieką. W końcu jednak i on uległ chorobie. 4 sierpnia z ogromnym trudem odprawił Mszę ku czci św. Dominika. Była to ostatnia jego Msza. Musiał zostać odprowadzony do pokoju. Położył się do łóżka, wiele cierpiał. Swoje cierpienia ofiarował „za Zgromadzenie i jako zadośćuczynienie za swoje grzechy”.
11 sierpnia lekarze stwierdzili, że nieżyt żołądka i jelit ustąpił, jednak serce było coraz słabsze. Asystent generalny zaproponował przyjęcie sakramentu chorych. Ojciec Dehon odpowiedział: „Tak, tak, z całego serca!”. Rankiem w obecności całej wspólnoty przyjął wiatyk, zaś wieczorem sakrament namaszczenia chorych. Wszyscy obecni byli głęboko wzruszeni, zwłaszcza kiedy o. Dehon prosił o przebaczenie win, zaś ks. Philippe w imieniu wszystkich prosił go o wybaczenie niezrozumienia i braków synowskiej miłości. Na końcu ks. Philippe poprosił o błogosławieństwo dla wszystkich. Nikt nie mógł powstrzymać wzruszenia i łez.
Do pokoju weszli krewni, którzy pragnęli być również przy boku wuja. Ojciec Dehon spoglądał na nich z radością i kładł na ich głowach ręce, udzielając swego błogosławieństwa.
Dzień wydawał się ciągnąć bez końca. Ojciec Dehon pragnął zobaczyć się z każdym księdzem z osobna. Każdemu udzielał błogosławieństwa. Nie zapominał o nikim i chociaż nie był już w stanie wymówić imienia, z ogromnym wysiłkiem pisał je na kartce.
Wspominał wspólnoty i osoby, które go wspierały w życiu i w tworzeniu dzieł. Pragnął też odnowić swe śluby zakonne i poprosił o krzyż z pierwszej profesji. Wypowiedział powoli formułę i trzykrotnie powtórzył ślub żertwy.
12 sierpnia rano z Rzymu przyjechał ks. Ottavio Gasparri i przekazał o. Dehonowi papieskie błogosławieństwo. Zaczęła się agonia. Wszyscy modlili się skupieni wokół umierającego. Wśród nich byli dwaj Polacy: Władysław Majka i Ignacy Stoszko. „W pewnym momencie, wspomina ks. Stoszko, Ojciec Założyciel odzyskał przytomność i zobaczywszy nas powiedział: „Ach! moi mali Polacy”. Któryś z księży zwrócił mu uwagę, żeśmy przyszli po jego błogosławieństwo. Dobrotliwy ojciec natychmiast z wielkim wysiłkiem podniósł rękę by nam udzielić błogosławieństwa, i to było istotnie jego ostatnie błogosławieństwo”.
Następnie wskazał na obraz przedstawiający św. Jana Ewangelistę spoczywającego na sercu Chrystusa i wyszeptał: „Dla Niego żyłem, dla Niego umieram”. Było to w środę, 12 sierpnia 1925 roku, o godzinie 12.10.
Uroczysty pogrzeb odbył się w Saint-Quentin 19 sierpnia 1925 roku. Ciało o. Dehona zostało złożone w wybudowanym przez niego kościele św. Marcina. W mowie pogrzebowej arcybiskup Binet powiedział: „Odszedł wielki człowiek o sercu zawsze młodym, zawsze ufnym, zawsze pełnym optymizmu, ku wiecznej młodości z Chrystusem, z Sercem, któremu się poświęcił. Był tak intymnie związany z Panem Jezusem w najważniejszych przejawach Jego miłości, że nie zaznał tych lęków ani tego przerażenia, jakie się spotyka czasami nawet u wielkich świętych. A ta pogoda w obliczu śmierci to prawdziwy przykład godny naszych rozmyślań. Widziano o. Dehona umierającego bez drżenia i bez strachu, zapewniającego jednego ze swoich przyjaciół kilka godzin przed oddaniem ostatniego tchnienia: Jezus jest taki dobry. On przyjmie mnie zaraz do swego nieba”.
Moi najdrożsi Synowie!
„Pozostawiam Wam skarb najcenniejszy - Najświętsze Serce Jezusa. Należy Ono do wszystkich, lecz szczególną miłością darzy Księży Jemu poświęconych, całkowicie oddanych Jego czci, miłości i wynagrodzeniu, którego żądał, jeżeli wierni pozostaną temu pięknemu powołaniu. Pan Jezus kochał wszystkich swoich Apostołów, lecz czyż szczególnym uczuciem nie darzył św. Jana, któremu powierzył własną Matkę i swoje Boskie Serce?
Piękny dekret Leona XIII z 25 lutego 1888 roku mówił: Zgromadzenie to będzie dla Serca Jezusowego wiązanką kwiatów, jeżeli jego członkowie będą z Nim całkowicie zjednoczeni i Jemu oddani oraz jeżeli zakróluje w nich samych i w ludach przez nich ewangelizowanych płomienna miłość Serca Jezusowego. Objaśniając słowa Dawida i my możemy powiedzieć: Serce Jezusa jest moim dziełem. O jakże piękna jest moja cząstka we wspólnym dziedzictwie!
Jest dla was oczywiste, że tak piękne powołanie wymaga nadzwyczajnej żarliwości i wielkiej wspaniałomyślności. Nie wolno nam tracić z oczu naszego celu i posłannictwa w Kościele, nakreślonego w dwu pierwszych rozdziałach naszych Konstytucji:
- a więc tkliwej miłości ku Sercu Jezusowemu, przygotowanej przez oderwanie się od stworzeń i zwycięstwo nad naszymi namiętnościami;
- celem naszym jest wynagrodzenie i związane z nim wszystkie praktyki pobożne takie jak: Msza św. i komunia wynagradzająca, akt wynagrodzenia, codzienna adoracja wynagradzająca, godzina święta i umartwienia, na które pozwala posłuszeństwo i stan naszego zdrowia;
-cel nasz i posłannictwo obejmuje także całkowite oddanie się Najświętszemu Sercu w duchu żertwy, aby znosić cierpliwie i radośnie krzyże przewidziane przez Opatrzność.
Powołanie takie wymaga nawyku do życia wewnętrznego i zjednoczenia z Panem Jezusem. Powinniśmy również podejmować wszystkie środki, aby stan ten osiągnąć i uczynić trwałym. Życia wewnętrznego nie można zachować bez wielkiej regularności i zakonnego milczenia. Aby w tym się utwierdzić, codziennie przeznaczycie dobre pół godziny na poranne rozmyślanie nie włączając w to modlitw ustnych oraz pół godziny na adorację wynagradzającą. Codziennie odprawiać będziecie czytanie duchowne złożone częściowo z Pisma św. a częściowo z książki ascetycznej lub żywoty świętych. Wybierać będziecie żywoty świętych zasługujących na miano świętych Serca Jezusowego tych, którzy najlepiej poznali i praktykowali to godne pochwały nabożeństwo.
Gorąco powierzam Was wszystkich Sercu Jezusa i polecam Jego Miłosierdziu. Do Niego kieruję modlitwę, z którą On zawracał się do Ojca za swoich uczniów: Ojcze Święty, zachowaj ich w Twoim imieniu, które mi dałeś (J 17,11 ). Polecam Was również Naszej Niebieskiej Matce. Pan Jezus z pewnością zechce Jej powiedzieć o Was to samo, co na Kalwarii rzekł do Niej o św. Janie: Oto Twoi synowie (por. J 19,26). Szczególna miłością darzmy osoby ukochane: Maryję i Józefa, trzech wielkich archaniołów, św. Jana Chrzciciela, św. Piotra, św. Jana, św. Magdalenę i wszystkich świętych Bożego Serca.
Jeśli o sobie mam Wam coś powiedzieć, to proszę abyście mi przebaczyli, że tak mało Was budowałem moim przykładem. Nie mam najmniejszych złudzeń. Stawiam siebie niżej od wszystkich ludzi z powodu nadużycia tych wielkich łask, jakie otrzymałem. Pan Jezus pomimo mej niegodności pozostawił mnie na zajmowanym stanowisku jedynie po to, by podkreślić swoje niezgłębione miłosierdzie. Ufam jednak w zbawienie mojej duszy, ponieważ miłosierdzie Pana Jezusa jest niewyczerpane, lecz wiele będę musiał pokutować i dlatego gorąco was błagam o modlitwy za spokój mojej duszy. Czyż potrzebuję Was zapewniać, że jeśli Pan Jezus raczy mnie przyjąć do siebie, będę prosił za Was wszystkich i za Dzieło tak drogie Bożemu Sercu?
Przebaczcie mi przykrości, które mogłem Wam sprawić i gorszące przykłady oziębłości jakie Wam dawałem. Ze św. Janem, moim mistrzem i wzorem, powiadam Wam wszystkim: Umiłowani, jeśli Bóg tak nas umiłował, to i my winniśmy się wzajemnie miłować (por. 1J 4,11).
Błagam Was z całego serca, w imię uczuć któreście do mnie żywili, postępujcie tak, aby zawsze miłość święta wśród Was panowała. Nie wypowiadajcie nigdy wobec siebie słów krytycznych i zgryźliwych. Z wielkim szacunkiem odnoście się zawsze do tych, którzy zastępują Wam Boga. Posłuszeństwo, regularność i ubóstwo są tarczą ochronną Zgromadzenia.
Wiadomą jest rzeczą, że kapłańskie rodziny zakonne w swoich początkach wspomagane były przez Bogu poświęcone dziewice, które modliły się w ich intencji jak Najświętsza Dziewica Maryja czyniła to w odniesieniu do św. Jana. Tej właśnie pomocy i nam nie zabrakło, Udzieliły jej przede wszystkim dwie rodziny zakonne swoją modlitwa i ofiarą. Niezapomniana wdzięczność winniśmy zachować dla Sióstr Służebnic Serca Jezusowego z Saint Quentin. Nie jestem w stanie wysłowić tego wszystkiego, co uczyniły dla nas łącznie z ofiarą życia dla rozwoju naszego dzieła. Nie łączą nas z nimi żadne kanoniczne więzy, ponieważ Stolica Święta nie zatwierdza już wspólnot tak ściśle ze sobą zespolonych jak w dawnych zakonach. Nie przeszkadza to wszakże jedności w modlitwie i ofierze. Nigdy o tym nie zapominajmy!
Wówczas, kiedy w Sait-Quentin zakładałem nasze Zgromadzenie z pomocą sióstr miejscowych, Siostry Żertwy z Namur przygotowywały kilku świątobliwych kapłanów, którzy przybyli, aby się z nami połączyć, jak śp. o. Andrzej i o. Charcosset, mój wierny asystent. I to o nich również pamiętajcie.
W ostatnich moich słowach polecam Wam raz jeszcze codzienną adorację, adorację wynagradzającą w imieniu Kościoła, aby pocieszyć Pana Jezusa i przyśpieszyć Królestwo Bożego Serca w poszczególnych duszach i całych narodach. Składam w ofierze i jeszcze raz poświęcam Najświętszemu Sercu Jezusowemu moje życie i śmierć, dla Jego miłości i we wszystkich Jego intencjach. Wszystko dla Twojej miłości, o Serce Jezusa!
Napisano w Sait-Quentin w smutnych dniach wojny 1914 roku”.
W kontekście zbliżającej się beatyfikacji o. Leona Dehona, założyciela Księży Sercanów stawiamy sobie pytanie o rolę i znaczenie świętych w naszym życiu. Kościół, jak zatroskana matka, daje swym dzieciom pełną odpowiedź. Znajdujemy ją na kartach różnych dokumentów kościelnych. Znajdujemy ją również w tekstach liturgicznych dotyczących świętych. W jednej z prefacji o świętych kapłan modli się do Boga następującymi słowami: „Przez wspaniałe świadectwo życia Twoich Świętych obdarzasz swój Kościół nową mocą i dajesz nam dowody swojej miłości. Przykład Świętych nas pobudza, a ich bratnia modlitwa nas wspomaga, abyśmy osiągnęli pełnię zbawienia”. Słowa tej modlitwy podkreślają, że święci są dla nas wzorami i przewodnikami na drodze do zbawienia oraz że są naszymi orędownikami u Boga.
Z jednej strony Bóg nagradza swe wierne sługi chwałą w niebie - radością oglądania Go twarzą w twarz, z drugiej strony nagradza ich chwałą na ziemi, czyniąc ich narzędziami Swej wszechmocy, dobroci i miłosierdzia. Oczekuje, aby przez ich wstawiennictwo, a nieraz przez ich cudowna interwencję, człowiek jeszcze bardziej otworzył się na miłość Boga i drugiego człowieka i w ten sposób osiągnął pełnię zbawienia.
Bóg uczynił także o. Leona Dehona narzędziem Swej wszechmocy, dobroci i miłosierdzia względem ludzi. Po jego śmierci zaczęły napływać informacje od różnych osób, mówiące o łaskach jakie otrzymują od Najświętszego serca Jezusowego za przyczyną o. Leona Dehona. Osoby cierpiący na różne choroby zaczynają prosić go o uzdrowienie, uczniowie - o szczęśliwe zdanie egzaminów, bezrobotni - o pracę, rozbite przez niezgodę rodziny - o pokój, pozostający w cierpieniach duchowych - o pokój ducha i serca. Oto kilka świadectw ludzi, którzy doświadczyli wstawienniczej mocy o. Leona Dehona:
„Zapadłszy na grypę byłem umęczony silnym kaszlem, który nie pozwolił mi swobodnie oddychać i powodował silne bóle klatki piersiowej. Wziąwszy do ręki obrazek Sługi Bożego Ojca Dehona prosiłem z wiarą o wyleczenie. Po pewnym czasie zasnąłem a przebudziwszy się nie czułem już żadnego bólu, a kaszel ustąpił zupełnie”.
„W 1936 roku zachorowałam na oczy. Utworzony wrzód w rogówce po miesiącu nie pozwolił mi spojrzeć na światło. Sprawiał okropny ból. 27 grudnia w dzień imienin Ojca Dehona rozpocząłem nowennę ku jego czci, w celu odzyskania zdrowia. Na trzeci dzień czułem się lepiej, a w dziewiątym dniu uleczony całkowicie”.
„Mój mąż cierpiał na nerki. Po prześwietleniu rentgenowskiemu okazało się, że konieczne będzie poddanie się operacji. Zaczęliśmy z wielka wiarą odprawiać nowennę do Ojca Dehona i wkrótce po komplikacjach nie zostało śladu. Obeszło się bez operacji”.
„Pewnej matce, która płakała nad swym synem od dwóch lat już bezrobotnym, poleciłem odmawiać prze dziewięć dni 5 Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo i Chwała Ojcu ku czci Ojca Dehona. W ósmym dniu syn znalazł bardzo dobrą pracę”.
„Córka moja była bez pracy. Rozpoczęliśmy razem nowennę ku czci Ojca Dehona i w trzecim dniu znalazła pracę”.
15 maja 2003 roku Stolica Apostolska uznała oficjalnie wyleczenie z choroby Geraldo Machado da Silva za przyczyną czcigodnego sługi Bożego Ojca Dehona jako cud. Uznanie tego cudu przez Kościół otworzyło drogę Ojcu Dehonowi do beatyfikacji.
Geraldo mieszkał w Lavras w Brazylii. Był zwyczajnym robotnikiem (elektrykiem). Posiadał rodzinę, dzieci. Jednakże ustawicznie cierpiał na chorobę wrzodową żołądka. W pewnym momencie sytuacja pogorszyła się, jeden z wrzodów przebił ściankę żołądka i nastąpiło ostre i ogólne zapalenie otrzewnej. W tej sytuacji, 31 lipca 1954 roku chory został przewiezione do szpitala. Po dokonaniu spóźnionej operacji lekarz oczyścił zainfekowane miejsce, zaszył otwarty brzuch, ale szwy się nie trzymały. Stwierdził, że zrobił wszystko co było w jego mocy i oczekiwał wiadomości o szybkiej śmierci chorego.
Siostra Eugenia, widząc że chory znajduje się w stanie agonii, wezwała ks. Silvestre Műllera, który przybył do chorego z relikwiami o. Dehona. Ks. Silvestre, siostra Eugenia, inne siostry i wiele osób modliły się z wiarą za umierającego, prosząc Boga o łaskę zdrowia dla niego za pośrednictwem o. Dehona, i umieszczając relikwie o. Dehona na jego ciele.
Nieoczekiwanie, gdy przestało działać znieczulenie chory począł odzyskiwać przytomność i mówić, że nie czuje bólu. Praca serca wróciła do normy, rozpoczął rozmawiać powoli ze wszystkimi. Rano jeden z pielęgniarzy nie orientując się w sytuacji podał mu kawę i herbatniki. Nie wiedział, że chory był po operacji. Zgłodniały Geraldo przyjął spokojnie poczęstunek. Gdy przyszli lekarze, aby stwierdzić stan chorego, nie mogli uwierzyć temu co się stało. Mówili, że był to prawdziwy cud, nie dający się wytłumaczyć fakt uzdrowienia. Rana po operacji szybko się zabliźniła i Geraldo powrócił do domu ze swoimi bliskimi i wkrótce począł normalnie wykonywać swoją pracę. Zmarł wiele lat potem, mając 64 lata. O swoim powrocie do zdrowia powiedział: „Uważam, że moje uzdrowienie było cudem. Jedynie Bóg mógł mnie uzdrowić. Jestem przekonany, że chodzi o cud, ponieważ byłem w stanie nieuleczalnym. Sami lekarze uważają, że moje uzdrowienia jest cudem…”.
Niech te świadectwa zachęca nas do szukania pomocy u o. Leona Dehona w różnych życiowych trudnościach. Jeśli za życia o. Dehon był całkowicie oddany drugiemu człowiekowi, a zwłaszcza temu najbardziej potrzebującemu, opuszczonemu, i wszystko czynił by zaradzić jego potrzebom - takim pozostaje w niebie: zatroskanym o każdego z nas, a zwłaszcza zatroskany o biednych, opuszczonych, chorych, bezrobotnych; o tych którzy pokładali ufność w Jezusowym miłosiernym Sercu.
Ojciec Leon Dehon dołączył do grona przyjaciół Najświętszego Serca Jezusowego. Wiemy, że Jezus swoim przyjaciołom niczego nie odmówi. To przekonanie niech również doda nam śmiałości w przyzywaniu jego wstawiennictwa u Najświętszego Serca Jezusowego. Możemy to czynić słowami modlitwy: „Boże, Ojcze wszelkiej dobroci, Ty udzieliłeś Twojemu słudze, o. Leonowi Dehonowi, łaskę poznania tajemnicy przebitego Serca Twojego Syna i pozwoliłeś, by Twoją miłosierną miłością ukochał każdego człowieka, za jego wstawiennictwem prosimy Cię o łaskę, która tak mocno leży nam na sercu … . Niech wszędzie wzrasta wiara w Twoją Opatrzność, a Twoja chwała rozbrzmiewa wśród ludzi, tak jak w życiu Twojego sługi. Przez Chrystusa Pana naszego (Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu).
Powołanie kapłańskie i zakonne jest jednym z najpiękniejszych wśród wszystkich powołań, jakimi stale przemawia do nas Ewangelia, powiedział papież Jan Paweł II. Powołanie kapłańskie i zakonne jest szczególnym darem Boga dla osoby ludzkiej i dla całego Kościoła. Wzywa do całkowitego poświęcenia i oddania swojej osoby Chrystusowi w oblubieńczej miłości, do najpełniejszego z Nim zjednoczenia. Wzywa do świętości prze naśladowanie Chrystusa ubogiego, czystego i posłusznego, by w ten sposób być Chrystusowym światłem dla innych.
Wśród wielu powołań kapłańskich i zakonnych jest też powołanie do Zgromadzenia Księży Najświętszego Serca Jezusowego. Zgromadzenia, które zostało założone we Francji w 1878 roku przez o. Leona Dehona. Centralną ideą tego zgromadzenia jest postawa wynagrodzenia, czyli zadośćuczynienia Bożemu Sercu za grzechy popełnione przez ludzkość.
Księża Najświętszego Serca Jezusowego starają się łączyć w swym życiu, idąc za myślą swego założyciela, życie modlitwy z działalnością apostolską. W swych domach zakonnych prowadzą życie duchowe przez zachowywanie ślubów zakonnych (czystości, ubóstwa i posłuszeństwa), przez sprawowanie Mszy św., adoracji eucharystycznej, a także przez inne przepisane modlitwy. W sposób najdoskonalszy starają się naśladować Chrystusa w jego postawie posłuszeństwa wobec Swojego Ojca. Modlitwy i wszystko to co ich w życiu spotyka starają się przeżywać w duchu miłości i wynagrodzenia za grzechy i zniewagi wyrządzone Bogu przez ludzi.
Zgromadzenie Księży Najświętszego Serca Jezusowego, mając na celu wynagrodzenie Bożemu Sercu za brak miłości w świecie, podejmuje wszelką działalność apostolską, a zwłaszcza taką, która wymaga pracy pośród najbiedniejszych i najbardziej potrzebujących. Stąd też już w samych początkach członkowie zgromadzenia podjęli pracę misyjną najpierw w Ameryce Południowej (Ekwador), a później w Afryce (Kongo). Starają się dotrzeć tam, gdzie brak kapłanów, idą tam, gdzie znajdują się ludzie biedni i opuszczeni.
Po 125 latach istnienia, Zgromadzenie Księży Najświętszego Serca Jezusowego pracuje na 5 kontynentach, w 38 krajach świata. Prowadzi intensywną pracę misyjną w Azji: Indonezja, Filipiny, Indie; w Afryce: Kongo, Kamerun, Mozambik, Madagaskar, RPA; w Ameryce Północnej: Kanada, USA; w Ameryce Południowej: Argentyna, Brazylia, Chile, Ekwador, Meksyk, Urugwaj, Wenezuela. W 21 krajach Europy (w tym krajach Europy Wschodniej: Ukraina, Białoruś, Mołdawia) poszczególne prowincje prowadzą pracę wychowawczą, duszpasterską, rekolekcyjną, społeczną, naukową i wychowawczą. Zgromadzenie liczy obecnie ponad 2300 członków.
Uniwersalny duch miłości i wynagrodzenia, jakim natchnął swe Zgromadzenie o. Leon Dehon, nie zamyka działalności członków do ściśle określonej i wyłącznej pracy, ale pozwala z łatwością dostosować się do wymogów współczesnych czasów. Głoszenie i dawanie świadectwa miłości wobec świata było i jest zawsze aktualne, a to starają się przede wszystkim realizować w swym życiu i pracy Księża Najświętszego Serca.
Zgromadzenie Księży Najświętszego Serca Jezusowego istnieje od 1928 roku i na terenie Polski. Przyjęło ono tutaj nazwę Zgromadzenia Księży Sercanów. Dom macierzysty zgromadzenia znajduje się w Krakowie-Płaszowie. Tuż po II wojnie światowej, w 1947 roku, polscy Księża Najświętszego Serca otrzymali zatwierdzenie własnej prowincji. Na lata powojenne przypada też rozwój Zgromadzenia w Polsce. Obecnie polska prowincja liczy około 300 członków (księży, braci zakonnych, kleryków, nowicjuszy). Z prowincji polskiej tego zgromadzenia wywodzą się ordynariusz Helsinek biskup Józef Wróbel oraz kardynał Kościoła Powszechnego arcybiskup Stanisław Nagy.
Do głównych placówek zakonnych prowincji polskiej należą domy: w Krakowie (dom macierzysty i wydawnictwo), w Warszawie (prowincjalat), w Stadnikach (seminarium duchowne), w Stopnicy (nowicjat), w Pliszczynie (postulat), Kluczborku (dom rekolekcyjny), Koszycach Małych (dom powołaniowy), w Lublinie i Tarnowie.
Polscy sercanie podejmują prace duszpasterska w 14 parafiach, z których największe znajdują się w Bełchatowie, Lublinie, Sosnowcu, Krakowie. Liczną grupę stanowią księża zaangażowani w pracę misyjno-rekolekcyjną, prowadząc misje intronizacyjne Bożego Serca, rekolekcje wielkopostne i adwentowe, rekolekcje dla kapłanów i sióstr zakonnych.
Aktualnie ponad 80 polskich sercanów służy pomocą duszpasterską poza granicami kraju. Obecni są w 16 krajach rozsianych na 3 kontynentach. W Europie: Austrii, Finlandii, Francji, Niemczech, Szwajcarii, Białorusi, Ukrainie, Mołdawii, Chorwacji; Afryce: Kamerunie, Kongo, RPA; w Azji; Filipinach, Indiach, Indonezji.
Wciąż potrzeba nowych misjonarzy, gdyż wiele jest serc, które czekają na Ewangelię. Chrystus mówi: „Żniwo wprawdzie wielkie, ale robotników mało. Proście więc Pana żniwa, żeby wyprawił robotników na swoje żniwo”. Idąc za wskazaniem Chrystusa modlimy się, aby Bóg posłał nowych kapłanów swojemu Kościołowi, ponieważ żniwo jest rzeczywiście wielkie. Współczesnemu światu jeszcze bardziej niż za czasów Chrystusa potrzeba kapłanów – dobrych pasterzy:
- ludzi, którzy będą głosili współczesnemu światu miłość Bożego Serca;
- ludzi, którzy będą przypominali o powołaniu i ostatecznym przeznaczeniu człowieka;
- ludzi, którzy w epoce upadku moralności, nieposzanowania godności ludzkiego ciała będą przypominali, że ciało jest świątynią Ducha Świętego i że stworzeni jesteśmy na obraz i podobieństwo Boże;
- ludzi, którzy będą ukazywali młodym wyższe wartości. Przekonywali ich o potrzebie zachowywania w życiu Bożych przykazań.
Wszystkie zgromadzenia zakonne koncentrują swoje życie wokół misterium Osoby Chrystusa. Zgromadzeniu założonemu przez o. Leona Dehona przypadł w udziale najistotniejszy aspekt tego misterium: naśladowanie Chrystusa (zjednoczenia z Chrystusem) w tajemnicy ofiarowania swego życia ku chwale Ojca i dla zbawienia ludzi. Powołanie sercanów do tego rodzaju życia stawia ich w centrum tajemnicy odkupienia. Jest to powołanie do życia miłością i wynagrodzeniem.
W odróżnieniu od innych ascetycznych ujęć tamtego czasu, duchowość o. Dehona charakteryzuje się absolutnym prymatem miłości, która z Serca Chrystusa rozlewa się w sercach wiernych, ożywiając w nowy i różny sposób całe ich życie i działalność. Miłości, która przyjęta i odwzajemniona, musi ze swej strony wyrazić się w konkretnym zaangażowaniu dla przyjścia Królestwa Bożego w świecie i dla duchowego i społecznego rozwoju ludzi. W pewnym sensie duchowość ta wyprzedza myśl Soboru Watykańskiego II, który uczy, że „fundamentalnym prawem doskonałości ludzkiej, a w następstwie tego i prawem przekształcania świata, jest nowe przykazanie miłości”; a także nauczanie Jana Pawła II o budowaniu „cywilizacji miłości”.
Duchowość o. Leona Dehona jest propozycją dla wszystkich ochrzczonych. O uniwersalizmie tej duchowości decyduje przede wszystkim idea miłości. Idea ta podporządkowuje wszystko jednemu celowi, do jakiego powołał Bóg człowieka w momencie jego stworzenia. Tym celem jest szczęście, które można znaleźć jedynie w Bogu, który jest Miłością (por. 1J 4,16).
Współczesny świat charakteryzuje się jednakże odchodzeniem od Boga-Miłości. Dobitnie podkreślają to wypowiedzi papieży ostatnich czasów. „Widać niestety, jak tu i ówdzie rośnie liczba tych, którzy się chełpią ze swej wrogości wobec Boga. Szerzy się również, propagowane słowem i działaniem, fałszywe poglądy materializmu, a pragnienie nieokiełzanej swobody dla żądz podnosi zewsząd głowę. Cóż więc dziwnego, że w takiej sytuacji słabnie miłość wielu, miłość, która stanowi najwyższe prawo religii chrześcijańskiej, najtrwalszy fundament prawdziwie doskonałej sprawiedliwości oraz osobliwe źródło pokoju i czystych uniesień. Dlatego Zbawiciel ostrzegał: Ponieważ wzmoże się nieprawość, oziębnie miłość wielu. Gdzież (…) należy szukać lekarstwa na tyle zła, które dziś bardziej niż kiedykolwiek indziej, tak gwałtownie atakuje poszczególnych ludzi, rodziny, narody i cały świat?”, pyta papież Pius XII. W kontekście „ogromnego zła społecznego i politycznego, jakie wstrząsa współczesnym światem i rozdziera go: zła wojen, zniewolenia jednostek i narodów, zła niesprawiedliwości społecznej, deptania godności ludzkiej, dyskryminacji rasowej i religijnej, zła przemocy, terroryzmu, tortur i zbrojeń”, takie same pytanie stawia pod koniec swojego pontyfikatu Jan Paweł II. Równocześnie udziela jednoznacznej odpowiedzi w swej ostatniej książce „Pamięć i tożsamość”: „W miłości, która ma swoje źródło w Sercu Chrystusa, jest nadzieja na przyszłość świata. Chrystus jest Odkupicielem świata: „a w jego ranach jest nasze uzdrowienie” (Iz 53, 5).
Podobnie jak o. Leon Dehon widzą więc oni lekarstwo na problemy i bolączki ludzkości w miłości, jaka spływa na świat z Najświętszego Serca Jezusa. Miłość ta jest wezwaniem do prowadzenie życia w zjednoczeniu z Chrystusem w Jego ofiarowaniu się Ojcu dla zbawienia ludzi („Ecce venio”), na wzór Maryi („Ecce ancilla”), aby żyć cnotą synowskiego zdania się na wolę Bożą w duchu bezinteresownej miłości; w zjednoczeniu, które „wyraża się i koncentruje w Ofierze Eucharystycznej w taki sposób, że całe życie staje się nieustanną mszą”. Stąd też duchowość o. Leona Dehona ma szczególną wartość nie tylko dla członków Instytutu, ale i wszystkich ochrzczonych. Dobitnie potwierdzają to słowa Jana Pawła II wypowiedziane wtedy, gdy jeszcze był metropolitą krakowskim: „Jesteście potrzebni jako Zgromadzenie Najświętszego Serca Jezusowego. Jesteście potrzebni. Potrzebny jest wasz charyzmat. Potrzebna jest wasza duchowość, potrzebna jest wasza posługa… Jesteście potrzebni ze względu na to, że charyzmat waszego Zgromadzenia, że wasze powołanie odpowiada potrzebom każdego ludzkiego serca. Dlatego prosimy was, ażebyście służyli ludzkim sercem, każdemu i wszystkim. Prosimy was, abyście w serca polskie wprowadzili tajemnicę tego Serca, które jest źródłem życia i świętości”.
Boże, Ojcze wszelkiej dobroci, Ty udzieliłeś Twojemu słudze, o. Leonowi Dehonowi, łaskę poznania tajemnicy przebitego Serca Twojego Syna i pozwoliłeś, by Twoją miłosierną miłością ukochał każdego człowieka, za jego wstawiennictwem prosimy Cię o łaskę, która tak mocno leży nam na sercu … .
Niech wszędzie wzrasta wiara w Twoją Opatrzność, a Twoja chwała rozbrzmiewa wśród ludzi, tak jak w życiu Twojego sługi. Przez Chrystusa Pana naszego. Amen
Ojcze nasz, Zdrowaś Maryjo, Chwała Ojcu